Opolanki internowane w czasie stanu wojennego

fot. Paweł Stauffer
- O wywieszenie  flagi też musiałyśmy w Gołdapi walczyć - wspominają (od lewej) Aurelia Fraszek, Helena Wojtowicz, Lucyna Żuraw-Kusyk i Elżbieta Gajda-Bardon.
- O wywieszenie flagi też musiałyśmy w Gołdapi walczyć - wspominają (od lewej) Aurelia Fraszek, Helena Wojtowicz, Lucyna Żuraw-Kusyk i Elżbieta Gajda-Bardon. fot. Paweł Stauffer
Gdy wybuchł stan wojenny, miały od 20 do 60 lat. Matki, żony, studentki. Tak niebezpieczne dla PRL-u, że skoszarowano je tuż przy granicy z ZSRR.

Helenę Wojtowicz, działaczkę zakładowej "Solidarności" SB zwinęła 14 grudnia 1981 z Zakładów Azotowych w Kędzierzynie-Koźlu. Miała wtedy 38 lat, opiekowała się chorą matką. Bez powiadamiania rodziny odwieziono ją do aresztu w Opolu.

Spędziła tu miesiąc w brudnej, chłodnej celi. SB namawiała ją do napisania artykułu do "Trybuny Ludu" potępiającego "Solidarność" i KPN - w zamian za wolność. Odmówiła.
- 15 stycznia dostałyśmy po dwa bochenki chleba, pół kostki margaryny i trochę suchej kawy zbożowej na drogę - wspomina pani Helena. - Wywieziono nas w nieznanym kierunku.

Okazało się, że do Wrocławia. Stamtąd - wraz z więzionymi we Wrocławiu - miały być przewiezione dalej.
- 16 stycznia upakowali kilkadziesiąt kobiet do dwóch jelczów z napisem "wycieczka" i wysłali w drogę - opowiada Helena Wojtowicz.

Wiozą nas na Sybir

O tym, że internowane jadą do Gołdapi, miasta na północy Polski tuż przy granicy z ZSRR, wspomniał - choć nie powinien - komendant wrocławskiego więzienia.

- Był na tyle w porządku, że przez całą noc, nim wyruszyłyśmy, dzwonił do rodzin dziewczyn z Wrocławia i kazał im dowozić ciepłe ciuchy - mówi pani Helena.

Podróż trwała kilkanaście godzin. Wyobraźnia podsuwała stłoczonym w autach kobietom różne scenariusze.
- Jechała z nami pani, która jako dziecko przeszła z rodzicami Sybir - wspomina Helena Wojtowicz. - Cały czas powtarzała, że teraz też nas tam pewnie wywożą...

Gdy w okolicach Gołdapi jelcze skręciły w las, internowane miały najgorsze przeczucia.
- Zwłaszcza że w tym lesie, nie wiadomo jak daleko od rodzinnych stron, mijałyśmy słupki z napisami "granica państwa" - wspomina Elżbieta Gajda-Bardon, wtedy 28-letnia działaczka Solidarności w WUS Opole, pod koniec roku 1980 delegowana do pracy w Zarządzie Regionu "S", redaktorka biuletynu "Praworządność". Internowana 13 grudnia.

- A potem na drodze pojawiły się szlabany, a do autokarów weszli pogranicznicy... - dodaje Helena Wojtowicz. - Niejednej z nas serce zamarło. Ja też wtedy zwątpiłam, czy nasza podróż skończy się w Gołdapi.

Takie same obawy kilka miesięcy później miała dowieziona do ośrodka w Gołdapi Aurelia Fraszek, działaczka "S" z Kluczborka, nauczycielka fizyki. SB przyszło po nią rano 20 maja 82 roku.

- Właśnie przygotowywałam się do wyjścia na egzamin maturalny - opowiada. - Miałam pod opieką 11-letniego syna i 6-letnią wnuczkę znajomej. To zupełnie nie obeszło funkcjonariuszy...

Pani Aurelia do południa była przesłuchiwana na komendzie w Kluczborku, potem przewieziono ją do Opola, wreszcie do Gołdapi.
- Całą drogę się zastanawiałam, na ile ich stać? Zostanę w Polsce czy przerzucą mnie na wschód? - wspomina.

Brak jakichkolwiek informacji, odizolowanie od rodzin; wprowadzanie niepewności i zastraszanie to metody, które miały zmusić działaczki "Solidarności" i opozycji demokratycznej do załamania i współpracy. Najsłynniejszy był przypadek członkini "S" ze Szczecina, której SB nie chciało wypuścić na pogrzeb syna, jeśli nie podpisze lojalki. Odmówiła. Przepustkę dostała dopiero, gdy jej koleżanki podjęły protest głodowy.

W "złotej klatce"

Ośrodek wczasowy Radiokomitetu, w którym przebywały Opolanki, był jednym z wielu w Polsce miejsc internowania, ale jedynym, w którym przebywały wyłącznie kobiety. Ze względu na dobre, hotelowe warunki, w jakich je trzymano, zyskał miano "złotej klatki". Od stycznia do lipca 1982 r. skoszarowano tam prawie 400 kobiet zwiezionych w około 50 transportach. Miały od 20 do 60 lat.

- Na początku nie mogłyśmy pojąć, czemu zamykają nas w tak komfortowych - w porównaniu z opolskim aresztem - warunkach - mówi pani Helena. - W Opolu była zimna, brudna cela, w której siedziało 7 internowanych kobiet, ubikacja stała nieosłonięta pośrodku, na wprost okienka w drzwiach. Strażnicy mogli nas podglądać. Starałyśmy się trzymać potrzeby do nocy, gdy zapadną ciemności. To było bardzo upokarzające...

- W porównaniu z tym dwuosobowe pokoje z łazienkami w Gołdapi przerobione na czwórki to był prawdziwy luksus! - potwierdza Lucyna Żuraw-Kusyk, kolejna internowana Opolanka. Gdy Wojciech Jaruzelski ogłosił stan wojenny, miała 27 lat. Była pracownicą Zarządu Regionu opolskiej "S". Na komendę w Opolu zgłosiła się sama, 15 grudnia.

- 13 grudnia byłam poza Opolem. Wróciłam nazajutrz i od razu dowiedziałam się, że dzień wcześniej było po mnie czterech esbeków. Wiedziałam, że wszędzie łapią ludzi. Żeby nie narażać rodziny - męża, teściowej - wzięłam kilka drobiazgów: szczoteczkę do zębów, mydło, zmianę bielizny - i poszłam na komendę. Nie wiedziałam tylko, że tych parę rzeczy posłuży mi przez kilka miesięcy...

Tego, że w aresztach i "internatach" spędzą długie tygodnie, a nawet miesiące, nie wiedziała żadna z osadzonych. Niewiele pań miało więc zapasowe ubrania czy bieliznę.

- W sukience, w której 14 grudnia 1981 roku poszłam do pracy, chodziłam do lutego 1982 - wspomina Helena Wojtowicz. - Dopiero potem pożyczyłam coś na zmianę od koleżanki, której rodzina dowiozła zapas ubrań. Jedną zmianę bielizny prałam co wieczór przez wiele tygodni... Poza tym była zima, na północy Polski to pora znacznie bardziej mroźna niż u nas. Miałam tylko wspomnianą sukienkę i nie za ciepły płaszczyk. Podobnie jak wiele działaczek. Marzłyśmy cały czas.

Początki były trudne też dlatego, że internowanych pilnowali wrogo na początku nastawieni żołnierze.
- Miałam wrażenie, że porozstawiali ich co dwa, trzy metry - wspomina Helena Wojtowicz. - Widziałam wycelowane w nas lufy karabinów.

- Powiedzieli im, że jesteśmy najgorszy reakcyjny element - wspomina Lucyna Żuraw-Kusyk. - Poza tym to byli chłopcy, którzy mieli wyjść z wojska, gdy ogłoszono stan wojenny. Zatrzymano ich, żeby nas pilnowali.

Po jakimś czasie internowanym udało się jednak ocieplić stosunki ze strażnikami.
- Nie karmili ich za dobrze, więc spuszczałyśmy im z okien kanapki, starałyśmy się przełamywać lody - wspomina pani Lucyna.

- Jak się władze połapały, że nawiązujemy z nimi kontakt, to co jakiś czas wymieniały kilku - dodaje Helena Wojtowicz. - Ale i tak do lipca niejednego udało się "wyedukować" i przekonać do "Solidarności".

Po czasie okazało się, że komunistyczne władze nie bez przyczyny skoszarowały internowane w komfortowych jak na tamte czasy warunkach. Pokazywano ośrodek zagranicznym mediom i organizacjom, by udowodnić, że internowani wcale nie mają źle.

- To była czysta propaganda - wspominają Opolanki. - Ale nie do końca im wyszła. Kiedy przyjechali przedstawiciele Czerwonego Krzyża, wydelegowałyśmy dwie z nas mówiące w obcych językach, by opowiedziały, jak jest naprawdę: w jakich warunkach przetrzymywano nas w regionach i jak siedzą mężczyźni.

Jaruzelski bredzi

By jakoś przetrwać dłużący się czas i nie dać się złamać poczuciu bezsilności, internowane organizowały sobie różne zajęcia. W ośrodku odbywały się więc m.in. kursy historii, języków obcych, zajęcia gimnastyczne, a nawet imprezy kulturalne.

- Halina Mikołajska, nieżyjąca już aktorka, występowała ze swym monodramem - opowiada Elżbieta Gajda-Bardon. - Organizowałyśmy też wieczorki ze śpiewem, także patriotycznym, co drażniło esbecję.

W nocy z 2 na 3 maja 1981 jedna z internowanych, by uczcić święto Konstytucji 3 Maja, zawiesiła na budynku ośrodka przemyconą biało-czerwoną flagę. SB natychmiast ją zdjęła.

- Więc rano wywiesiłyśmy kolejną, na oszklonej werandzie. Obsiadłyśmy to miejsce, tarasując dostęp do flagi i śpiewałyśmy patriotyczne pieśni - przypomina Helena Wojtowicz. - SB wezwała milicję, by zdjęła flagę. Doszło wtedy do przepychanek...

Skoszarowane w Gołdapi kobiety wydawały też codzienną gazetkę "Internowankę".
- Ukazywała się w dwóch egzemplarzach, każdy po cztery strony formatu A5 - po jednym numerze na piętro - wspomina pani Helena. - Dziewczyny pisały ją ręcznie. Przepisywały to, co usłyszały w Radiu Wolna Europa.

- Bo miałyśmy też nasłuch! - śmieje się Elżbieta Gajda-Bardon. - Mimo że na początku żołnierze robili nam regularne kipisze, dziewczynom udało się ukryć radio. To było źródło informacji o tym, co dzieje się w Polsce i jak świat patrzy na stan wojenny.

Był jeszcze jeden łącznik internowanych ze światem - ks. Aleksander Smędzik, kapelan internowanych kobiet. Przychodził niemal codziennie - odprawić mszę, porozmawiać czy wesprzeć na duchu. A takie wsparcie było potrzebne, bo wiele kobiet przechodziło kryzysy.

- Najtrudniej było matkom, które przez wiele tygodni nie miały kontaktu ze swoimi dziećmi - wspomina Lucyna Żuraw-Kusyk. - A nawet kiedy bliscy przyjeżdżali, narażając się na represje po powrocie, bo przecież mieli w rodzinie internowaną, to esbecja potrafiła być okrutna. Pamiętam okno na pierwszym piętrze, z którego było widać bramę. Wypatrywałyśmy w niej bliskich. Naszym rodzinom na ten koniec świata udawało się dotrzeć czasem późnym popołudniem, wieczorem. Mimo to matki czy mężowie z dziećmi przychodzili pod bramę i prosili o przepustkę, choć na chwilę. Było ich widać z tego okna. I było widać, jak żołnierze ich nie wpuszczali...

- Nigdy nie zapomnę ostatnich trzech dni w ośrodku, już pod koniec lipca - mówi Aurelia Fraszek. - 22 lipca Jaruzelski mówił w telewizji, że nie ma już w Polsce internowanych. A my tego słuchałyśmy osłupiałe. Było nas tam wtedy kilkanaście. Zastanawiałyśmy się, co to dla nas oznacza - że nas tu zostawią i zapomną, że gdzieś przewiozą? Mój mąż te trzy dni czekał pod bramą. Nawiązał w tym czasie kontakt z dziennikarzami "Głosu Ameryki". Oni puścili w świat informację, że Jaruzelski opowiada bzdury. Te trzy dni były dla mnie gorsze niż poprzednie dwa miesiące.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska