Od lat festiwal opolski robiony jest tak, by w telewizji był wielki show. Pod dobry obraz, a nie ściśniętą na niewygodnych ławkach opolską publiczność, ustawia się artystów i skrupulatnie wylicza czas na oklaski. Nie sposób nie zgodzić się ze Zbigniewem Wodeckim, który z nostalgią opowiada o wspólnym śpiewaniu i kabaretonach, na których siedziało się do rana.
- To były zupełnie inne festiwale! Mniej miały wspólnego z show i miganiem, a więcej z fajnym, muzycznym wydarzeniem - mówi. - Dziś w każdym ujęciu siedem razy musi mignąć noga i sześć razy ręka. Przecież ludzkie oko też ma granicę wytrzymałości!
Dynamiczny telewizyjny show w stylu niekoniecznie godnej naśladowania Eurowizji był też jednym z głównych powodów, dla których konkurs Premier odbył się z półplaybacku. Telewizja chciała szybko pokazać aż 16 wykonawców. I choć w Premierach była największa perełka tego Opola, niedoceniona niestety "Atramentowa rumba" Stanisławy Celińskiej i Los Locos, to półplayback w konkursie uznać trzeba za największą wtopę festiwalu.
- Pomysł półplaybacków jest niestety fatalny - komentował triumfator tegorocznych Superjedynek, Andrzej Piaseczny, który Premiery oglądał w telewizji. - Podczas transmisji nie było słychać niczego prócz wokalu.
Tegoroczne Opole było też sentymentalne. Równo z pierwszą nutą festiwalowego sygnału runęła ulewa. Nad głowami publiczności zawisło morze parasoli.
- Zupełnie jak na pierwszych festiwalach - przebąkiwali co starsi.
Opowieści o starym, dobrym amfiteatrze podczas koncertów i w kuluarach było mnóstwo. Nawet niewygodne ławki, na które zawsze klęła publiczność i wysiadujący na nich podczas prób artyści, nagle zyskały.
- Niejednemu ratowały nie raz życie, bo dobrze robiły na krążenie - śmiał się Zbigniew Wodecki.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?