Opolscy posłowie bardzo dużo podróżują za pieniądze podatnika [RAPORT]

Tomasz Kapica
Tomasz Kapica
Szef Platformy Obywatelskiej na  Opolszczyźnie Leszek Korzeniowski wyjeżdża tzw. maksa. To 3,5 tysiąca kilometrów miesięcznie. Za każdy kilometr otrzymuje z Kancelarii Sejmu 83 grosze, co daje mu rocznie dokładnie 35 tysięcy 103 złote.
Szef Platformy Obywatelskiej na Opolszczyźnie Leszek Korzeniowski wyjeżdża tzw. maksa. To 3,5 tysiąca kilometrów miesięcznie. Za każdy kilometr otrzymuje z Kancelarii Sejmu 83 grosze, co daje mu rocznie dokładnie 35 tysięcy 103 złote.
3,5 tysiąca kilometrów miesięcznie może przejechać poseł samochodem prywatnym. Za każdy kilometr otrzymuje z Kancelarii Sejmu 83 grosze, co daje mu rocznie dokładnie 35 tysięcy 103 złote.

Szef Platformy Obywatelskiej na Opolszczyźnie Leszek Korzeniowski wyjeżdża tzw. maksa.

To 3,5 tysiąca kilometrów miesięcznie. Za każdy kilometr otrzymuje z Kancelarii Sejmu 83 grosze, co daje mu rocznie dokładnie 35 tysięcy 103 złote. Więcej już się wziąć nie da. Takie są limity, które wprowadzono po aferze małżeństwa Wandy i Stanisława Łyżwińskich. Ta dwójka posłów w latach 2005-07 pobrała na przejazdy służbowe ponad 300 tys. zł, choć nie miała nawet auta.

Auta ani prawa jazdy nie ma także kędzierzyńska posłanka PO Brygida Kolenda-Łabuś, która mimo to pobrała w zeszłym roku z Kancelarii Sejmu 19 568 zł na podróże służbowe.

"Maksa" wyjeżdża także Tomasz Garbowski z Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Rajmund Miller z PO i Patryk Jaki z Solidarnej Polski jeżdżą tylko trochę mniej, bo pobierają z Sejmu po 34,5 tysiąca złotych rocznie (wszystkie dane za 2013 rok).

Nie ma nad tym kontroli

Parlamentarzyści nie muszą się z tych wydatków szczegółowo rozliczać. Nie są do tego potrzebne żadne faktury za paliwo, pieczątki z miejsc docelowych czy jakiekolwiek inne potwierdzenia przejazdów.

Wystarczy, że napiszą w miesięcznym sprawozdaniu, że po prostu tyle przejechali i już. To oznacza, że w rzeczywistości nie mamy nad tym żadnej kontroli.

Marszałek Sejmu Radosław Sikorski, któremu zarzuca się, że mając służbową limuzynę, także pobrał 70 tys. złotych na paliwo, już zapowiedział, że prowadzone będą prace nad wprowadzeniem bardziej przejrzystego systemu. Takiego, który pozwoli skutecznie rozliczać, a nie jedynie wierzyć na słowo. Opolscy parlamentarzyści otwarcie przyznają jednak, że według nich takie zmiany nie są potrzebne. Dziwi ich brak zaufania do władzy ze strony społeczeństwa, zapewniają też, że są absolutnie uczciwi. Zapytani jednak przez nas, czy choćby dla samych siebie prowadzą szczegółową listę przejazdów służbowych, odpowiadają, że nie. Wątpliwe więc, by posłowie w najbliższym czasie zgodzili się na wprowadzenie zmian, które nie są im na rękę.

Kancelaria daje, więc posłowie biorą

Niektórzy opolscy parlamentarzyści przejeżdżają w rok dystans odpowiadający okrążeniu kuli ziemskiej. A przynajmniej tak wynika z ich sprawozdań finansowych. Za paliwo płaci podatnik.

Po aferze małżeństwa Łyżwińskich, którzy będąc posłami pobrali 300 tys. złotych na paliwo, nie mając nawet samochodu, wprowadzono limity w wysokości 1,5 tysiąca złotych miesięcznie. Parlamentarzystom bardzo się to jednak nie spodobało. Część z nich była oburzona, twierdzili, że taka kwota absolutnie im nie wystarcza. Limit podniesiono więc do 2,9 tys. zł miesięcznie, czyli 35 tys. zł rocznie. Mnożąc to przez kwotę należnej im delegacji (83 grosze za kilometr), w ciagu roku mogą za pieniądze podatnika przejechać dystans odpowiadający okrążeniu kuli ziemskiej, czyli ponad 40 tys. kilometrów. Po wspomnianej aferze z 2007 roku próbowano skrupulatniej rozliczać wypłatę pieniędzy, posłowie mieli gromadzić rachunki potwierdzające ich przejazdy. Szybko jednak z tego zrezygnowano, pozostawiając jedynie oświadczenia, które w praktyce są nieweryfikowalne.

Posła Leszka Korzeniowskiego z PO, szefa tej partii na Opolszczyźnie, zapytaliśmy, czy mu te 2,9 tysiąca złotych miesięcznie na paliwo w ogóle starcza? Powiedział, że nie. - Wyjeżdżam więcej w ramach swoich poselskich obowiązków. W ciągu trzech lat zrobiłem 205 tysięcy kilometrów audi A6, którym jeżdżę. Biorąc pod uwagę, że miesięczny limit wynosi 3,5 tys. kilometrów, łatwo sobie policzyć, że jeżdżę dużo więcej - wyjaśnia.

Poseł Korzeniowski podkreśla też, że jako jeden z nielicznych posłów nie lata na posiedzenia Sejmu samolotem, za który parlamentarzyści także nie muszą płacić. Do stolicy tym środkiem transportu podróżuje czasami poseł Ryszard Galla (niezależny). - Tylko trzy razy w tym roku leciałem - podkreśla jednak. - Czasami to nie jest tak wygodne, z samego lotniska do centrum jest spora droga jeszcze do przejechania. Poza tym czasami okazuje się, że wszystkie miejsca w samolotach są już zarezerwowane.

Ponieważ tak rzadko lata do Warszawy, a częściej jeździ samochodem (w zeszłym miesiącu zrobił dwie takie trasy), bierze przeciętnie po dwa tysiące złotych na benzynę z Kancelarii Sejmu. W zeszłym roku pobrał na ten cel dokładnie 27 954 złote i 99 groszy. Założyliśmy, że skoro kwota została wyliczona tak precyzyjnie, to pan poseł z pewnością prowadzi dzienniczek, w którym rozpisuje każdy jeden przejechany służbowo kilometr i mógłby go nam na przykład pokazać. Okazuje się, że jednak nie.

- Określam te kwoty na podstawie takiej średniej miesięcznej - w rozmowie z dziennikarzem nto poseł Galla był już nieco mniej precyzyjny niż w sprawozdaniu finansowym swojego biura poselskiego.

Innych opolskich posłów także zapytaliśmy o to, czy skrupulatnie wyliczają kilometrówkę w jakimś zeszycie? Usłyszeliśmy, że generalnie coś tam sobie notują, ale aż tak bardzo dokładnie to nie...

Posłanka Brygida Kolenda-Łabuś pobrała w zeszłym roku 19 568 złotych na przejazdy służbowe. Ale samochodu nie ma, prawa jazdy też nie. - W służbowe wyjazdy wybieram się z moim asystentem jego prywatnym samochodem. Mamy spisaną odpowiednią umowę w tej sprawie - wyjaśnia posłanka.

Posłów ze służbowych podróży chciał rozliczać marszałek Sejmu Radosław Sikorski, ale okazało się, że sam musi się z nich gęsto tłumaczyć. Wyszło bowiem na jaw, że gdy był ministrem spraw zagranicznych pobrał 77 tysięcy złotych na podróże poselskie. Wzbudza to wątpliwości, ponieważ w tym czasie przysługiwała mu całodobowo służbowa limuzyna wraz ochroną. Marszałek tłumaczy się, że oddzielał pracę ministra od pracy posła. I że 90 tys. km przejechał właśnie jako poseł, m.in. na spotkania z wyborcami. Jeden z dzienników wytknął mu jednak, że jego prywatne auto ma przejechanych zaledwie 30 tys. kilometrów. Marszałek Sikorski mógłby brać przykład z opolskiego posła Tadeusza Jarmuziewicza, który do czerwca 2013 roku był wiceministrem transportu. Gdy przysługiwał mu służbowy samochód, nie brał ani złotówki na przejazdy w ramach mandatu posła. Gdy został odwołany z funkcji i pozostały mu jedynie sejmowe ławy, także nie pobierał pieniędzy na paliwo, chociaż mu się one należały. - Powiem, może trochę nieskromne, że stać mnie na to, żeby zatankować sobie samochód. Nie muszę brać na ten cel pieniędzy z Kancelarii Sejmu - tłumaczy Jarmuziewicz. - Poza tym gdy jadę do Warszawy na posiedzenie Sejmu i jednocześnie załatwiam tam jakąś prywatną sprawę, to mógłbym mieć problem, czy powinienem tankować za pieniądze podatnika, czy jednak nie. Wolę z własnej kieszeni - tłumaczy Jarmuziewicz.

Poprosiliśmy Kancelarię Sejmu, by wyjaśniła, co konkretnie musi zrobić parlamentarzysta, by dostać pieniądze na służbową podróż. Poseł dokumentuje przejazd wypełnionym drukiem "Przejazdy posła". W dokumencie tym wskazany jest numer rejestracyjny pojazdu, którym były dokonywane przejazdy, pojemność silnika (od której zależy stawka za 1 km przebiegu), liczba faktycznie przejechanych kilometrów, stawka za 1 km przebiegu i wynikający z tych danych koszt przejazdu. Poseł swoim podpisem potwierdza wysokość kwoty pobranej na ten cel z otrzymanego ryczałtu na biuro poselskie. I tylko tyle. W praktyce może on wpisać tam co chce.

- Kancelaria Sejmu nie ma uprawnień do kontrolowania posłów, czy deklarowane przejazdy zostały zrealizowane - tłumaczy Magdalena Krzymowska z biura prasowego kancelarii. - Natomiast dokumentacja finansowa jest przez Kancelarię Sejmu weryfikowana podczas wizytacji biur poselskich. Wszystkie dokumenty finansowe biura poselskiego są przechowywane w biurze posła.

Poseł ma prawo płacić także za taksówki pieniędzmi sejmowymi. Co ciekawe, opolscy parlamentarzyści z tego nie korzystają. Większość nie wzięła na ten cel nawet złotówki.

Jedynie poseł Adam Kępiński z SLD pozwolił sobie w zeszłym roku "trzasnąć drzwiami" od taksówki. Za przejazd zapłacił bowiem jedynie 6 złotych i 50 groszy, co sumiennie wpisał do sprawozdania finansowego swojego biura poselskiego.

O komentarz poprosiliśmy dr Dawida Sześciłłę, eskperta od zarządzania publicznego, członka Fundacji Batorego.

Wg niego jest potrzeba wprowadzenia większej przejrzystości wydatków publicznych. - Ja jestem nawet za tym, żeby posłom zwiększyć limity, czy też ogólnie wydatki na biura poselskie. Ale pod jednym warunkiem. Że każdy jeden wydatek z pieniędzy podatnika będzie publicznie ujawniony - tłumaczy dr Dawid Sześciłło. - Przykładowo, jeżeli poseł tankuje samochód, albo kupuje kwiaty z pieniędzy Kancelarii Sejmu, to jeszcze tego samego dnia wrzuca skan tych rachunków na swoją stronę internetową, albo jakąś podstronę. Żeby każdy, jeżeli będzie chciał, mógł sobie to sprawdzić - proponuje.

Dr Sześciłło tłumaczy, że w Polsce prowadzono już takie projekty monitoringu pracy biur poselskich. - Ale to były sprawy incydentalne, a tutaj potrzeba zmiany całego systemu - podkreśla.

Opolscy posłowie nie są jednak do tego przekonani. - W porównaniu np. do Parlamentu Europejskiego w Polsce i tak posłowie muszą się dodkładnie rozliczać ze swoich wydatków. Poza wyjazdami służbowymi to praktycznie na wszystko trzeba mieć rachunki. W Europie do parlamentarzystów ma się większe zaufanie - podnosi Tomasz Garbowski z SLD, który w zeszłym roku wykręcił "maksa", czyli pobrał 35 tysięcy złotych na paliwo. - Przyznaję, że dużo jeżdżę, ale taka jest praca posła. Często trzeba się przemieszczać z jednego krańca województwa na drugi. Poseł musi być obecny w terenie.

Podobnie mówi poseł Sławomir Kłosowski z PiS, który również wziął za podróże w zeszłym roku 35 103 złote. - Jeżdżę bardzo dużo, tylko w tym tygodniu byłem W Warszawie, gdzie pracowaliśmy na przygotowaniem jednej z ustaw, a także w Brzegu, gdzie mam biuro wyborcze, i Namysłowie na powyborczym spotkaniu - wylicza Kłosowski. - Tak naprawdę to ja do tego dokładam.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska