Opolska ambasada

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Ze względu na liczbę wystawionych paszportów wicekonsulat w Opolu jest największą niemiecką placówką dyplomatyczną na świecie.

Wy sprzedajecie te czerwone książeczki, z którymi można jechać do roboty w Niemczech? Zapłacę każdą cenę - mówią często klienci opolskiego konsulatu.
Co miesiąc wnioski na czerwony paszport składa 2 tysiące osób. Po trzech miesiącach oczekiwania mogą swoją "czerwoną książeczkę" otrzymać. Rocznie jest ich 25 tysięcy.
W powszechnej opinii wielu tych ludzi nie zdaje sobie sprawy, co to znaczy mieć udokumentowane obywatelstwo niemieckie i paszport tego kraju. Znaczenie patriotyczne niemieckie paszporty mają przede wszystkim dla osób starszych. Dla nich są w pełni potwierdzeniem ich niemieckiej tożsamości. Dla średniej i młodej generacji "czerwony paszport" to przepustka na niemiecki rynek pracy, za którą bardzo często nie idzie ani znajomość języka, ani więź z niemiecką kulturą i historią.
Co bardziej zniecierpliwieni czekaniem w kolejce na niemiecki paszport przeskakiwali przez płot i ochrona z pomocą policji musiała ich usuwać, ale klienci stosują też bardziej subtelne podstępy, żeby być szybciej obsłużonym.
- O paszport starał się pewnego razu człowiek niewidomy z białą laską. Wypisałem za niego wniosek - wspomina Krzysztof Szadkowski, pracownik ochrony konsulatu. - Ponieważ przyszedł z osobą towarzyszącą, chciał, by i ją przyjąć poza kolejnością. Poszedłem zapytać, czy będzie to możliwe. Kiedy wróciłem, zobaczyłem, że ślepiec wypisuje swojej opiekunce kwestionariusz paszportowy. Przez chwilę myślałem, że to pierwszy w naszym konsulacie cud.
Dyżur nocny
Konsulat nie jest jednak - wbrew pozorom - wytwórnią paszportów. Trafiają tu też ci obywatele niemieccy, którym ukradziono pieniądze (mogą liczyć na pożyczkę, by mogli dojechać do granicy) lub zgubili dokumenty. Jest ich miesięcznie 5-6. Do ich m.in. dyspozycji w konsulacie jest codzienny dyżur od 16.30 do 24.
- Turyście, który musiał ze względów rodzinnych pilnie wrócić do Niemiec, a zgubił paszport, wypisywałem kiedyś dokument jednokrotnego przekroczenia granicy o 2 w nocy - mówi Holger Theissen, zastępca konsula w Opolu. Ale zdarza się też, że ktoś dzwoni o północy, by zapytać o godziny otwarcia konsulatu.
Opolska placówka pomaga też załatwiać formalności związane z przewiezieniem zwłok osób, które przyjechały z Niemiec, a zmarły na Śląsku.
- Opiekujemy się też Niemcami, którzy ulegli wypadkom lub zachorowali i znaleźli się w polskim szpitalu. Bardzo często pomagamy też szpitalom niemieckim w odnajdywaniu polskich obywateli, którzy się tam leczyli, a nie uregulowali rachunków - mówi Leonard Malcharczyk.
Pracownicy konsulatu odwiedzają też obywateli niemieckich, którzy są skazani prawomocnym wyrokiem i siedzą w polskich więzieniach. Konsulat dostarcza im niemieckie gazety i finansuje częściowo artykuły spożywcze i środki higieny. Obecnie jest około 20 takich osób.
- To są czasem dramatyczne przypadki. Kilka lat temu niemiecki kierowca nie zauważył znaku "uwaga na drogę z pierwszeństwem przejazdu". Zderzył się z "maluchem", w którym zginęły dwie osoby - mówi Holger Theissen. - Dostał kilka lat więzienia, a ponieważ był ojcem samotnie wychowującym dziecko, pomagaliśmy przekazać prawnie obowiązki rodzicielskie na babcię dziecka.
Przez pośrednictwo konsulatu szuka też możliwości studiowania w Niemczech kilkadziesiąt osób rocznie.
- Wielu studiujących w Niemczech szuka u nas rady i pomocy, gdy znajdą się w obcym świecie, gdzie muszą się wykazać samodzielnością - mówi asystent konsula.
Niech konsul mnie
wysłucha...
Niemiecka placówka dyplomatyczna przyciąga też rozmaitych oryginałów. Przed kilkoma laty trafił tu klient, który powiedział konsulowi w sekrecie, że ma patent na niezwykły silnik - perpetuum mobile. Prosił bardzo, by nikomu w Polsce tego nie ogłaszać, bo mu w nocy ukradną projekt. Jedyną osobą, której był gotów w zaufaniu powierzyć szczegóły swego pomysłu, był prezydent Niemiec. Trafiają tu także autorzy rewelacyjnych koncepcji przekształcenia całego Górnego Śląska w park narodowy i turyści, którym tak się spieszyło do rodziny w Niemczech, że zażądali podstawienia natychmiast prywatnego samolotu do Monachium.
- Jak na placówkę dyplomatyczną przystało, staramy się nawet tak dziwaczne oczekiwania naszych klientów traktować poważnie. Prosimy zwykle o opisanie ich problemu na piśmie i uzyskujemy odpowiedź odpowiednich urzędów niemieckich - mówi Leonard Malcharczyk.
Podsłuchu nie było
Przed dziesięciu laty zaczęło się skromnie - od przejęcia budynku po Zarządzie Wojewódzkim TPPR. Ze względu na poprzedników zajmujących lokal przy ul. Konsularnej pracownicy konsulatu spodziewali się znaleźć ślady podsłuchu. Ale te podejrzenia się nie potwierdziły nawet wówczas, gdy po powodzi wszystkie ściany zostały skute do gołej cegły, a niektóre trzeba było po prostu wyburzyć.
- Kiedy weszliśmy do konsulatu w 1991 roku, budynek był jeszcze placem budowy - wspomina Szymon Lotz, pracownik ochrony, który pracuje w konsulacie od początku. - Sprzęt i meble składowaliśmy w piwnicy, a potem stopniowo przenosiliśmy z jednego pomieszczenia do drugiego. Od początku w konsulacie był specyficzny duch. Było mnóstwo otwartości, zaufania, entuzjazmu. Wpływał na to pierwszy konsul w Opolu Manfred Gerwinat. On robił wszystko z rozmachem i entuzjazmem, to się udzielało ludziom. Nikt nie pytał, do której pracujemy. Teraz jest podobnie, tyle że w naszej pracy więcej jest rutyny - dodaje.
Jeszcze przed konsulem Gerwinatem do Opola przyjechała jego zastępczyni, hrabina von Pfeil.
- Bardzo mi imponowała. Doskonale pisała na maszynie i dobrze mówiła po polsku, co bardzo jej pomagało w kontaktach z ludźmi. To była prawdziwa hrabina, kobieta z klasą, na wysokim poziomie. Była energiczna, otwarta, gotowa do pomocy - wspomina Lotz.
Zdaniem Józefa Kasperka, ówczesnego wicewojewody, najważniejsze w postawie hrabiny Pfeil było, że potrafiła odłożyć na bok swoje prywatne trudne przejścia związane z wojną i wypędzeniem i współpracować szczerze z polskimi władzami.
- Pan Gerwinat też był bardzo pozytywnie nastawiony do Polski i do Polaków. To był urodzony misjonarz polsko-niemieckiego pojednania - dodaje Kasperek.
Były wicewojewoda uważa, że w pierwszym okresie istnienia konsulat spełnił bardzo ważną rolę w nawiązaniu stosunków gospodarczych Opolszczyzny najpierw z Badenią-Wirtembergią, a potem z Nadrenią-Palatynatem.
- Dziś to wszystko już się kręci, ale większość kontaktów Opolszczyzny z Niemcami została nawiązana przez konsula Gerwinata i wojewodę Zembaczyńskiego z udziałem mniejszości - mówi Józef Kasperek. - Konsulat organizował od początku mnóstwo konferencji w Niemczech z udziałem mniejszości niemieckiej, Kościoła i władz województwa. To było przecieranie szlaków, gdy ani istnienie konsulatu, ani Niemców na Opolszczyźnie nie było dla społeczeństwa czymś oczywistym - dodaje.
Ludzie konsulatu
Mimo początkowej obcości (zaraz na początku działalności ściany konsulatu ktoś oblał farbą) pracownicy nie czuli się przez minione lata zagrożeni.
- Wtedy nas oblanie farbą szokowało, bo było rzadkością. Dzisiaj rzucanie jajami czy farbami staje się w Polsce normą, ale u nas na szczęście nie miało to więcej miejsca. Kiedy w 1995 przed naszą bramą manifestowała grupa skinów, policjantów było mniej więcej tylu co protestujących i skończyło się na okrzykach - wspomina Szymon Lotz.
"Powódź tysiąclecia" zaskoczyła pracowników konsulatu tak samo jak wszystkich mieszkańców Pasieki.
- W referacie paszportowym woda podniosła pełną dokumentów szafę, która przykleiła się błotnistą mazią do sufitu. Kiedy woda opadła, trzeba było szafę oderwać, by ją postawić z powrotem na ziemi - przypomina sobie Jan Rzany.
Pracownicy rozłożyli na tarasie budynku koce, na których pracowicie suszyli setki paszportów, przewracając cierpliwie strona po stronie. Widok był niesamowity i praca żmudna, ale i tak żadnego z nich nie dało się już użyć. Można było te paszporty tylko legalnie oddać do zniszczenia.
Obecnie personel konsulatu liczy 30 osób, z czego czworo delegowanych z Niemiec. Według stereotypu niemiecki dyplomata w Polsce zna cztery zwroty: Dzień dobry, dziękuję, proszę jedno piwo i proszę rachunek. Pracownicy opolskiego konsulatu przeczą temu stereotypowi.
- Były szef działu konsularno-prawnego szybko po przyjeździe do Opola dostrzegł piękno polskiego języka. Postanowił się go nauczyć i poprosił mnie o pomoc w znalezieniu nauczycielki. Po długich poszukiwaniach znalazłem na uniwersytecie panią, która zgodziła się go uczyć. Edukowali się tak intensywnie, że dziś są małżeństwem - mówi Leonard Malcharczyk.
Na Opolszczyźnie czuje się też u siebie obecny zastępca konsula Holger
Theissen. Niedawno urodziła mu się córeczka. Nauczył się polskiego tak dobrze, że zdarza mu się już poprawiać błędy polskich pracowników. Theissen tak bardzo przywiązał się do Polski, że choć po upływie 4-letniej kadencji miał do wyboru przeniesienie na placówkę do Brazylii, wybrał na kolejne cztery lata Wrocław.
Pracownicy konsulatu są bardzo zintegrowani. Wspólnie obchodzą urodziny każdego z kolegów przy kawie i cieście, a raz w roku wyjeżdżają na wspólną zakładową wycieczkę, np. statkiem po Odrze, do Mosznej albo na Górę św. Anny.
- W 1993 roku w ramach integracji pracowników konsulatu wpadliśmy na pomysł wspólnych wyjazdów na basen w Gogolinie. Pan konsul Gerwinat zaproponował wspólną saunę. Wchodzę do środka, a tu konsul i jego żona siedzą w saunie, jak ich Pan Bóg stworzył. Dla niego, światowego człowieka, było to oczywiste, ale myśmy się solidnie rumienili. Wrzało też potem trochę w Gogolinie - przyznaje Malcharczyk.
Bogaty też musi oszczędzać
Konsulat jest kawałkiem Niemiec na Śląsku. Dotykają go też zatem obowiązujące w Niemczech oszczędności. Od kilku lat potrawy na tradycyjny czerwcowy grill pracownicy przygotowują sami, bo tak jest taniej. Przed trzema laty opolski konsulat o mało nie został zlikwidowany w ramach programu oszczędności. Bronili go wtedy i obronili politycy oraz zwykli ludzie.
- Opole na początku było traktowane przez dyplomatów niemieckich trochę jak zesłanie. Dziś jest zupełnie inaczej. Osoby, które tu pracowały, a dziś są w innych placówkach dyplomatycznych, odwiedzają Opole regularnie i utrzymują z nami kontakty- mówi Leonard Malcharczyk.
Zdaniem konsula Papenberga, szczególnie ujmuje go na Opolszczyźnie gościnność i otwartość zwykłych ludzi, ale także otwartość urzędów.
- Tu w każdej chwili można nawiązać kontakt z marszałkiem, wojewodą czy arcybiskupem, bez czekania na wyznaczenie odległego terminu. Gdzie indziej w Polsce tak nie jest, dlatego tu bardzo mi się podoba - mówi Rolf Papenberg.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska