Targi nto - nowe

Opolska koalicja bez Mniejszości Niemieckiej?

Katarzyna Kownacka
Jeśli mniejszość niemiecka będzie miała w wyborach samorządowych słaby wynik, to wypadnie z sejmikowej koalicji albo przynajmniej odda ważne departamenty - twierdzą wtajemniczeni. Tym bardziej że trwające kilka lat małżeństwo z rozsądku niektórych działaczy PO uwiera.

Na miesiąc przed wyborami samorządowymi PO - jak w kraju, tak i u nas - ma mocną pozycję, PSL w regionach ma się lepiej niż na poziomie ogólnopolskim, no i pozostaje w rządzie, PiS w sondażach traci (czasem tylko nieco nadrabiając), a SLD zyskuje (gdy ich lider wyjdzie na grzyby albo rozda jabłka). I choć teoretycznie byłby możliwy koalicyjny pakt PO i SLD, to na razie Platforma u nas się przed tym wzbrania.

Dlatego - wróżą politolodzy - przyszła koalicja może być identyczna jak ta, która teraz rządzi województwem. To, czy jej skład się nie uszczupli do dwóch graczy i kto będzie pełnił w nim rolę rozgrywającego, a kto przystawki - zależy w głównej mierze od trzech czynników.
Po pierwsze - o ile mandatów więcej zdobędzie PO (partia ma dobre notowania, a Opolszczyzna to jej bastion).

Po drugie - czy elektorat mniejszości się zmobilizuje i wróci na Opolszczyznę, żeby zagłosować, a mniejszość utrzyma 7 radnych w sejmiku.
Po trzecie - co będzie z PSL? W sondażach krajowych ludowcy balansują na granicy progu wyborczego, ale to ugrupowanie jak żadne inne jest umocowane na poziomie samorządowym.

Rozgrywający, ale nie rządzący
W opolskiej Platformie ducha walki nie brakuje, ale huraoptymizmu nie ma. Nikt z jej polityków nie wierzy dziś chyba, że wybory można wygrać takim wynikiem, by rządzić w sejmiku samodzielnie.
- Jestem realistą - deklaruje Leszek Korzeniowski, szef PO na Opolszczyźnie. - To, że w wyborach prezydenckich wypadliśmy dobrze albo bardzo dobrze, nie przełoży się na wynik 21 listopada. Lokalne ugrupowania skubną nam głosy. Poza tym - ludzie na naszych listach też nie są idealni… Partią rządzącą w regionie raczej nie będziemy. Ale na pewno będziemy rozgrywającą.
- Nawet gdybyśmy zdobyli 16 z 30 mandatów w sejmiku, choć absolutnie w to nie wierzę, to i tak koalicję z kimś trzeba by było zawiązać - nie ma wątpliwości marszałek Józef Sebesta. - Żeby sprawnie rządzić i podejmować decyzje, trzeba mieć stabilną większość. Nie może być tak, że co sesję zarząd będzie drżał o to, czy któryś z radnych na przykład się nie rozchorował i czy będzie większość do przegłosowania projektów.

Mniejszość się obroni
Lider i lokomotywa wyborcza mniejszości niemieckiej w najbliższych wyborach, Józef Kotyś, cel ma skromny: utrzymać dotychczasowy stan posiadania. Choć jeśli mandatów będzie więcej, to się nie pogniewa. - Ale trzeba możliwości oceniać realnie. Gdyby tak zakładać, że każda z partii zdobędzie w sejmiku tyle miejsc, ile by chciała, to musiałby on liczyć 50 radnych, a nie 30, jak teraz - twierdzi wicemarszałek.

Zapewnia, że czarne scenariusze, które snują polityczni oponenci i sceptycznie nastawieni do mniejszości obserwatorzy, się nie sprawdzą. - Od 2002 roku cały czas ktoś nam przepowiada, że w kolejnej kadencji będziemy mieć 4 albo 5 miejsc. Potem się okazuje, że jest ich konsekwentnie 7 - ucina wicemarszałek Kotyś.

Dr Grzegorz Balawajder, politolog, przekonuje jednak, że dobry wynik mniejszości i utrzymanie liczby radnych w sejmiku oczywiste wcale nie jest.
- Po pierwsze 21 listopada to dla nich zły termin. Jest już po 1 listopada, czyli Święcie Zmarłych, a jeszcze długo przed Bożym Narodzeniem. Tym, którzy siedzą za granicą, trudno więc będzie się zmobilizować, by przyjechać do kraju tylko na głosowanie - mówi. - Po drugie - to nieprawda, że mniejszość głosuje tylko za mniejszością. Odkąd jesteśmy w Unii Europejskiej, bycie w mniejszości nie jest szczególnym atrybutem. Za granicę jeździć można bez czerwonego paszportu, a pieniądze przez TSKN wcale strumieniami nie płyną. Tymczasem wyborcy są praktyczni - skoro Platforma rządzi w kraju, to może i w regionie. Zawsze to lepiej stawiać na zwycięzców.

Pozostaje też wielki znak zapytana przy PSL. Rządowa koalicja z Platformą jest gwarancją tego, że ludowcy w sejmikach taką koalicję również będą zawierali. Bez względu na to, czy mandatów będą mieć jeden czy cztery. Na Opolszczyźnie może ich być 2 albo 3, jak dzisiaj. Wystarczy, żeby wejść do koalicji, ale niekoniecznie, by w zarządzie województwa mieć mocną pozycję. Tym bardziej że poza Stanisławem Rakoczym, który jak ryba w wodzie czuł się w strukturach wojewódzkich, ludowcy na Opolszczyźnie drugiej podobnej samorządowej osobowości na razie nie mają.

Chrapkę na zasiadanie w zarządzie i posiadanie realnego wpływu na władzę w regionie ma też PiS. Dziś radnych tej partii w sejmiku jest 4. Plus tyle samo tych, którzy z list PiS startowali, a potem - po sporach - stworzyli klub radnych niezależnych. - Nasz plan minimalny na najbliższe wybory to również osiem mandatów, ale myślę że mamy szansę nawet na 12 - nie traci rezonu Grzegorz Sawicki, szef klubu radnych. - Zdaję sobie sprawę z tego, że polityka centralna mogłaby przeszkadzać w sprawowaniu władzy na przykład razem z PO, ale rozmawiać o koalicji możemy z każdym. Poza mniejszością.

Niestety, i PO, i SLD ustami swoich liderów mówią: ze wszystkimi, tylko nie z PiS-em.
- Liderzy tak mówić muszą, bo zobowiązuje ich do tego sytuacja na poziomie kraju - komentuje Grzegorz Sawicki. - Ale jestem pewien, że wielu kolegów z regionu koalicję z nami mogłoby rozważyć. Tym bardziej że współpracowało nam się dobrze - choć w dwóch różnych obozach.

Jedynowładztwa nie będzie
To, że w sejmiku koalicja będzie - jest raczej pewne. Czy w takim składzie jak obecnie - zależy od wyborców. To nasze głosy zadecydują też, jaki rozkład sił zapanuje w tej koalicji. Oficjalnie pierwsze nazwiska Platformy w regionie mówią o tym, że związek PO - Mniejszość - PSL trzeba kontynuować.
- Ta koalicja ma dobre notowania i przyzwoite osiągnięcia - kwituje Leszek Korzeniowski. - Nie ma więc powodów do tego, żeby po wyborach, jeśli my również osiągniemy dobry wynik, szukać innych partnerów. Skład się sprawdził, nauczył ze sobą pracować, a taki kapitał trzeba wykorzystać.
- Poza tym mniejszość niemiecka to koalicjant z ogromnym doświadczeniem, sprawny i bardzo dobrze umocowany w terenie - stwierdza Tomasz Kostuś, członek zarządu województwa z PO odpowiedzialny m.in. za program rozwoju obszarów wiejskich.

Marszałek Józef Sebesta dodaje, że mniejszość to też koalicjant naturalny, ale przyznaje, że jest to związek z rozsądku. - W polityce nie ma miłości, zwłaszcza tych dozgonnych - ucina. - Ale w tym naszym związku z mniejszością wartością samą w sobie jest choćby możliwość podejmowania odpowiedzialnych decyzji bez zbędnych emocji i szarpaniny. Jak słyszę, w jakiej atmosferze i w jakich nerwach czasem pracują koledzy w innych zarządach województw w kraju, to wiem, że mamy tu u nas komfort pracy.

Bez sporów i zgrzytów się jednak nie obeszło. Najpoważniejszy był chyba ten sprzed kilku miesięcy związany z niefortunnym listem Norberta Rascha, lidera TSKN. Napisał on m.in. że powstania śląskie były dla niektórych "tragedią rodzinną i zbrojnym atakiem na integralność terytorialną kraju".

- Do dziś tego nie rozumiem, nie wiem, po co powstał ten list - dziwi się Bogusław Wierdak, przewodniczący Sejmiku z PO. - Na szczęście zareagowaliśmy szybko i zdecydowanie, a koledzy z TSKN pokusili się o właściwą refleksję i ze stwierdzeń zawartych w piśmie się wycofali.
Nerwowo było też, kiedy zaczęła się burza wokół Opolskiego Centrum Rozwoju Gospodarki, na początku ubiegłego roku. W mediach sporo było wtedy o opóźnieniach wypłat dotacji dla przedsiębiorców. W końcu poleciały głowy. Pierwszy stanowisko stracił wicedyrektor OCRG Henryk Małek, rekomendowany przez mniejszość. Drugi - Adam Maciąg, powiązany z PO. Wtedy też ze zdwojoną siłą i poza kamerami wybuchł podobno konflikt wewnątrz koalicji o nadzór nad najważniejszymi departamentami. Ten zajmujący się dzieleniem unijnych pieniędzy od lat podlega wicemarszałkowi Józefowi Kotysiowi z MN. A to Platformie nie do końca jest w smak.

- Tam nic się nie dzieje bez jego wiedzy, żadna decyzja czy raport nie dociera do marszałka Sebesty czy kogokolwiek z zarządu, jeśli nie zezwoli na to Józef Kotyś - mówi dobrze zorientowany polityk obecnej sejmikowej koalicji. - No, ale przede wszystkim jest tak, że kto dzieli unijną kasę, ten ma realny wpływ na to, gdzie ona trafia. I to nie chodzi o to, że jakiś przedsiębiorca nie dostał kilkuset tysięcy. To szczegół. Największe pieniądze przecież dzieli się na wielkie samorządowe inwestycje. A przy takich operacjach zawsze koszula bliższa ciału, najczęściej temu z mniejszości niemieckiej…
Grzegorz Sawicki i jego ugrupowanie mówi wprost: - Mniejszość faworyzuje te samorządy i tereny, w których rządzi. Dlatego niektórzy - również z PO - mówią, że trzeba Niemców od unijnego kranu odciąć, a samego Kotysia osłabić.

- Tym bardziej że nie jest bratem łatą, trudno się z nim pracuje i wielu zalazł za skórę - twierdzi jeden z polityków PO. - Dlatego jeśli mniejszość zdobędzie 4-5 mandatów, to w koalicję z nią trzeba będzie wejść - choćby po to, żeby się nie skumała z kimś innym. Ale nadzór nad departamentami warto będzie podzielić inaczej.

Dlaczego nie z SLD?
Nawet jeśli lewica w opolskim sejmiku zajmie nie 4 jak dziś, a choćby 6 miejsc, to do koalicji raczej nie wejdzie. Mimo że by chciała.
- Mamy zamiar osiągnąć taki wynik, żeby mieć zdolność koalicyjną - nie kryje lider partii, Tomasz Garbowski. - Pięć miejsc w sejmiku to wynik podstawowy przy tym rozdaniu, ale liczymy, że uda nam się osiągnąć lepszy i zdobyć ich siedem. Koalicyjny związek wykluczamy tylko z PiS-em.
Opolska PO ustami kilku swoich działaczy mówi, że chyba jeszcze nie czas na sojusz z Sojuszem. Powodów jest kilka. Nie przyschły jeszcze rany po korupcyjnym trzęsieniu ziemi, które dotknęło Opolszczyznę. Prezydent Opola i wojewoda Leszek P., kolejny prezydent miasta Piotr S. i inni SLD-owcy politycy i urzędnicy zamieszani w łapówkarski proceder ciągle regularnie zasiadają na ławach oskarżonych. Wyborcy wprawdzie już nieco ochłonęli i wiedzą, że po lewej stronie sceny wiele się zmieniło, ale niesmak pozostał. Po drugie - SLD to partner nie do końca przewidywalny. Z mniejszością ułożyć się łatwiej i nie ma niebezpieczeństwa, że będzie zbijać kapitał polityczny dla centrali. W przypadku SLD takich gwarancji nie ma.

- Niewykluczone, że aby nie przepaść wizerunkowo, co zawsze grozi mniejszym partnerom koalicyjnym, Sojusz mógłby czasem stawiać na swoim i wywoływać debaty publiczne - stwierdza dr Grzegorz Balawajder. - Tego PO pewnie nie potrzeba.

Czytaj e-wydanie »
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska