Opolska siatkarka Angelika Rusin wspomina swój pierwszy, wyjątkowy rok w USA [WYWIAD, ZDJĘCIA]

Wiktor Gumiński
Wiktor Gumiński
W trakcie treningów oraz meczów ligowych Angelika Rusin (na zdjęciach nr 5) musiała występować z maseczką na twarzy. Można było ją opuszczać ją tylko na chwilę,w celu zaczerpnięcia oddechu.
W trakcie treningów oraz meczów ligowych Angelika Rusin (na zdjęciach nr 5) musiała występować z maseczką na twarzy. Można było ją opuszczać ją tylko na chwilę,w celu zaczerpnięcia oddechu. Jim Killian/CSU Sports
Podczas treningów i meczów nie mogła mieć odsłoniętej twarzy. Z powodu zagrożenia atmosferycznego jednego dnia jej drużyna musiała rozegrać aż 10 setów. Od razu po pierwszym przylocie do Stanów Zjednoczonych trafiła na dwutygodniową kwarantannę. Mimo to opolska siatkarka Angelika Rusin, studiująca na uniwersytecie w Charleston (stan Karolina Południowa) i grająca w tamtejszej drużynie Charleston Southern University Buccaneers bardzo pozytywnie wspomina swój pierwszy rok w Stanach Zjednoczonych.

Twoja ostatnia podróż powrotna do Polski przebiegła bez problemów?
No właśnie nie (śmiech). Przez to, że zgubiłam się w Atlancie mój powrót do Polski trwał znacznie dłużej niż zakładałam. Okazało się, że nie miałam właściwego testu na koronawirusa, który był wymagany z powodu międzylądowanie w Holandii. Można go było teoretycznie zrobić na lotnisku, a właściwie to na jego obrzeżach. Zostałam jednak skierowana w niewłaściwie miejsce. Nie dość, że było zamknięte, to jeszcze nie miałam tam internetu i nie mogłam się stamtąd wydostać przez około dwie godziny. Dopiero potem jakiś zupełnie nieznajomy, ale uprzejmy mężczyzna podwiózł mnie ponownie na lotnisko, lecz i tak spóźniłam się na samolot. Wyleciałam dopiero kolejnego dnia. Paradoksalnie kiedy wracałam do Polski pierwszy raz, w okolicach świąt Bożego Narodzenia, nie napotkałam na żadne problemy.

Jak minął ci pierwszy rok studiów w Stanach Zjednoczonych?
Wspominam go bardzo pozytywnie. Zawarłam dużo nowych znajomości z ludźmi z całego świata. Zaadoptowałam się również do amerykańskiej kultury i tamtejszego stylu życia. Dostrzegam też u siebie bardzo dużą poprawę w posługiwaniu się językiem angielskim.

Na ile pomogła ci w USA bardzo dobrze zdana rozszerzona matura z angielskiego?
Rzeczywiście, napisałam ją na 92 procent i myślałam, że mój angielski jest na całkiem dobrym poziomie. Kiedy jednak dotarłam do Stanów Zjednoczonych, zderzyłam się z inną rzeczywistością. Przeżyłam szok kulturowy i potrzebowałam trochę czasu, żeby się otworzyć. Nie pomógł mi też fakt, że zaraz po przylocie musiałam spędzić dwa tygodnie na kwarantannie. Nie było wtedy łatwo, ale miałam dookoła siebie bardzo wyrozumiałych, pomocnych ludzi. Dzięki temu nie zauważałam nawet konkretnego momentu, w którym przełamałam pewne bariery i odnalazłam się w nowej rzeczywistości.

Pandemia nie utrudniała ci kontaktów międzyludzkich?
Nie, ponieważ wszystkie zajęcia były prowadzone hybrydowo. Ponadto większość uczniów i sportowców z mojej uczelni, w tym również ja, mieszkała na kampusie. Widywaliśmy się więc ze sobą praktycznie codziennie. Nasz jest jednym z mniejszym jakie widziałam, liczy około 3,5-4 tysiące studentów. Oczywiście, brak masowych wydarzeń czy konieczność gry przy ograniczonej liczbie kibiców były pewnymi przeszkodami, ale nie tak dużymi, by nie udało mi się zawrzeć poważniejszych znajomości. Teraz już czuję się w Charleston jak w drugim domu.

Jesteś zadowolona z tego, ile czasu spędzałaś na boisku w swoim pierwszym sezonie w Stanach Zjednoczonych?
Przed startem sezonu zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać, więc nie nastawiałam się na nic konkretnego. Potem jednak tak naprawdę dostałam szansę w każdym meczu. Jak na pierwszy rok pobytu w nowym kraju, było to dla mnie w zupełności wystarczające i jestem usatysfakcjonowana. Tym bardziej, że moim zdaniem większość drużyn z pierwszej dywizji, w której występowała i moja, spokojnie poradziłaby sobie w polskiej 1 lidze. A niektóre może nawet mogłyby godnie rywalizować i w Tauron Lidze.

Nie grałaś jednak wcale na pozycji libero.
Zgadza się, jako libero nie wystąpiłam ani razu. Pełniłam tzw. rolę „defensive specialist”, która jest jedyną inną pozycją od powszechnie obowiązujących w siatkówce. Nie różni się ona znacząco od libero, boiskowe zadania są praktycznie takie same. Nie nosi się jednak innej koszulki i wchodzi się nie za środkową, a za przyjmującą. Można też grać w pierwszej linii. Raz nawet byłam bardzo blisko, by tego doświadczyć, kiedy w naszej drużynie było dużo kontuzji. Tuż przed meczem wróciła jednak nasza nominalna przyjmująca i nie było mi to dane. Trochę było szkoda, ale generalnie chyba wyszło z pożytkiem zarówno dla mojej koleżanki, jak i dla całego zespołu (śmiech).

W Stanach Zjednoczonych obowiązują jednak również inne zasady, które różnią się od standardów europejskich.
Można choćby znacznie częściej rotować składem, bo w secie dopuszczalnych jest aż 12 zmian. Ponadto zawodniczki z pozycji libero mogą normalnie wykonywać zagrywkę. Normalnie „gra” też sufit. Jeżeli piłka go dotknie, akcja po prostu jest kontynuowana.

Jak wyglądał miniony sezon w wykonaniu twojej drużyny?
Całkiem nieźle, bo osiągnęłyśmy najlepszy wynik od ponad 20 lat. Zajęłyśmy 3. miejsce w swojej konferencji, choć czułyśmy pewien niedosyt. Miałyśmy apetyt na 1. lokatę i tym samym wyjazd na finałowy turniej ogólnokrajowy, ale kilka potknięć po drodze nie pozwoliło nam się z niej cieszyć. Sezon trwał dość krótko, bo zaledwie dwa miesiące - od lutego do kwietnia. W tym czasie zagrałyśmy 16 spotkań. Zwykle dzień po dniu rozgrywało się mecz i rewanż z danym przeciwnikiem. Raz nawet zagrałyśmy dwa spotkania jednego dnia – pierwsze o godz. 12, drugie o godz. 18. Co więcej, oba zakończyły się w pięciu setach, więc była to naprawdę solidna dawka siatkówki. Miałyśmy grać w czwartek i piątek, ale tego pierwszego dnia nadeszło ostrzeżenie o tornadzie i całe miasto musiało zostać w domach. Najważniejsze, że szczęśliwie skończyło się na strachu. 10 setów jednego dnia to przy tym drobnostka. Zadania nie ułatwiał natomiast fakt, że na wszystkich treningach i meczach musiałyśmy grać w maseczkach.

Naprawdę trudno to sobie wyobrazić.
Na początku było ciężko, ale przez to, że regularnie w nich trenowałyśmy, to z czasem się przyzwyczaiłyśmy. Nie miałyśmy wielkiego wyboru, więc starałyśmy się po prostu o tym nie myśleć. Oczywiście, bywało to uciążliwe, ale zaprzątanie sobie tym głowy nie miałby sensu. Jak doszły do tego jeszcze adrenalina i emocje meczowe, maseczka była akurat najmniejszym problemem.

Była w tym względzie jakaś taryfa ulgowa?
Można było ją opuścić na chwilę, by wziąć oddech po dłuższej akcji lub jeżeli była po prostu taka potrzeba. Kiedy miało się ją opuszczoną dłużej, sędziowie zwracali już jednak uwagę i groziło to otrzymaniem żółtej kartki. Absolutnie nie można było natomiast całkowicie zdjąć maseczki.

Jak wyglądał twój przeciętny dzień w Stanach Zjednoczonych?
Rozpoczynałam go regularnie od treningu albo siłowni. Potem były zajęcia, które z reguły trwały od dwóch do trzech godzin. Następnie lunch i parę godzin na odpoczynek lub naukę przed drugim treningiem. Po nim nadchodził czas na kolację, a reszta wieczoru była dla siebie. Nasze treningi w sezonie nie były szczególnie długie, bo trwały zwykle 1,5-2 godziny, ale za to bardzo intensywne. Tak naprawdę miałam więc głowę cały czas czymś zajętą. To sprawiało, że aż tak bardzo jak mogłoby się wydawać nie dawała mi się we znaki choćby tęsknota za rodziną.

A jak idzie studiowanie kryminologii?
Już jej nie studiuję (śmiech). Na mojej uczelni jest tak, że przez pierwsze dwa lata można swobodnie poszukiwać kierunku, który odpowiada ci najbardziej. Można dokonywać wielu zmian, nie tracąc przy tym czasu. Mamy bowiem zajęcia, które dzielą się na obowiązkowe ogólne i na te związane typowo z danym kierunkiem. Do tej pory uczęszczałam głównie na te pierwsze, więc nie można powiedzieć, że straciłam rok. Wybrałam też jedne z kryminologii, by zobaczyć, jak to wygląda. Nie przypadły mi one jednak do gustu. Stąd niedawno podjęłam decyzję o zmianie i przeniosłam się na kinezjologię.

Jakie są twoje cele na kolejne lata pobytu w Stanach Zjednoczonych?
Sportowym celem jest zajęcie 1. miejsca w konferencji i wyjazd na turniej ogólnostanowy. Najlepiej jakby udało się go wygrać (śmiech). Patrząc jednak realnie, nie jesteśmy jeszcze drużyną, która byłaby tam stawiana w roli faworytów. Raczej pełniłybyśmy rolę przysłowiowego „underdoga”. A poza sportem chciałabym utrzymać systematyczność w nauce i po prostu korzystać z życia w USA na tyle, na ile będę mogła.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Konferencja prasowa po meczu Korona Kielce - Radomiak Radom 4:0

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska