- No niech pani zobaczy. Od kilku dni mamy tu widok jak na polach ryżowych w Chinach – kręci głową Piotr Kondziela, który wspólnie z synami prowadzi w Opolu-Wróblinie rodzinną winnicę. – Mniej więcej połowa naszych upraw jest pod wodą. Syn wbił patyk, żebyśmy widzieli, jak tej wody przybywa.
- Pompy strażackie pracują niemal cały czas, ale na niewiele się to zdaje – opowiada wskazując na strażackie węże wypluwające tysiące litrów wody. Wprost na winorośle. - Tutaj mamy odmianę solaris. Przy krzewach stoi około 130 cm wody. Jeśli ten stan będzie się utrzymywał przez ponad tydzień, czyli tak jak prognozują, to winorośle zgniją albo będą chorować.
Jeszcze kilka lat temu ani przez myśl im nie przeszło, że będą produkować wina, i to takie, które zdobędą uznanie wśród koneserów, a z konkursów winiarskich będą wracać z medalami.
Winnica, zwłaszcza ta młoda, to jednak coś więcej niż biznes.
Ojciec i synowie inwestują w nią każdą wolną chwilę, bo winorośle wymagają uważności i mnóstwa troski.
– Z nimi jest zupełnie tak jak z dziećmi. Przez pierwsze trzy lata chodzi się wokół nich, nie dostając nic w zamian – mówi Mateusz Kondziela, bankowiec z Opola.
Syn pana Piotra po godzinie 16:00 zrzuca firmowy uniform i wychodzi do przydomowej winnicy, która stała się rodzinną pasją. Tu pracy nigdy nie brakuje, więc trzeba to kochać, by początkowa fascynacja nie ustąpiła miejsca frustracji.
– Winiarstwo uczy cierpliwości i pokory, a ten rok pod względem lekcji, które dostajemy, od początku jest wyjątkowy. Nie tylko ze względu na wodę – mówi pan Mateusz. - Gotowe wino w butelkach wynieśliśmy na wyższe kondygnacje. Zostało kilka zbiorników z młodym, wciąż jeszcze fermentującym winem. Liczymy, że woda nie dojdzie tak wysoko, by je zalać. A jeśli zacznie się podnosić, to zapakujemy je kolejno na wózek widłowy i będziemy uciekać z kadziami do drogi, gdzie jest wyżej. To skomplikowana operacja, bo wino cały czas pracuje, więc wymaga chłodzenia.
Gdy wiele lat temu Piotr Kondziela, od którego wszystko się zaczęło, wyjeżdżał za chlebem do Niemiec, nie sądził, że te wyprawy tak wpłyną na historię rodziny. Traf chciał, że zatrudnienie znalazł w winnicy, znajdującej się przy XII-wiecznym klasztorze Eberbach w Hesji, który dawniej był siedzibą m.in. cystersów.
– Ojciec pracował przy zbiorach przez 25 lat. Ja z bratem też się załapaliśmy na dwa sezony – wyjaśnia pan Mateusz. – Za domem mieliśmy niewielką działkę, więc tata przywoził czasami winorośle, które na niej sadził. W końcu uzbierało się 40 krzewów i kilka lat temu uznałem, że czas z nich zrobić porządne wino. To był riesling, biała odmiana winorośli pochodząca z doliny Renu w Niemczech.
Pierwsze, eksperymentalne wino wyszło tak obiecująco, że ojciec i synowie postanowili wykorzystać potencjał działki za domem. W kolejnym sezonie winorośli było 300, a w następnym już 3 tysiąće!
– Na dobre wsiąknęliśmy w winiarstwo 8 lat temu. Od posadzenia krzewu do pierwszych zbiorów muszą upłynąć trzy lata, bo dopiero wtedy on owocuje. To oznacza, że pierwsze wino mamy w czwartym roku. A dbać o uprawy trzeba w tym czasie jak o dziecko – podkreśla współwłaściciel marki Kondziela & Synowie, która w logo ma trzy butelki, symbolizujące ojca i dwóch synów (jest jeszcze siostra, ale ona nie złapała winiarskiego bakcyla). – Ja pracuję na etacie w banku, mój brat - w cementowni. Wcześniej z rolnictwem nie mieliśmy nic wspólnego. To było hobby, które - mówiąc pół żartem, pół serio - wymknęło się spod kontroli, bo dziś czasu wolnego nie mamy wcale.
Na 2 hektarach mają 10 tysięcy krzewów winorośli, z czego połowa znajduje się teraz pod wodą.
Wiedzieli, że jeśli chcą rozwijać swoją pasję, potrzebują większej przestrzeni. Dokupili więc trochę ziemi. Obecnie na 2 hektarach mają 10 tys. krzewów, z czego połowa znajduje się teraz pod wodą.
– Do Odry mamy może 1,5 kilometra. Woda pojawiła się w poniedziałek (16 sierpnia) i bardzo szybko przyrastała. W pewnym momencie to było nawet kilkanaście centymetrów na godzinę. Z przerażeniem patrzyliśmy, jak ona w mgnieniu oka zbliżała się do winiarni – relacjonuje Mateusz Kondziela. – Szczęście, że krótko przed tym, nim stan Odry zaczął się podnosić, zakończyliśmy zbiory i ruszyła produkcja. Zwykle dzieje się to dopiero w październiku, ale ten rok nie był standardowy.
Gdy zaczęła podchodzić woda, w winiarni znajdowało się kilka tysięcy butelek z gotowym winem. Wszystkie oklejone, z banderolami. Ruszyła błyskawiczna ewakuacja.
– Później jej poziom się ustabilizował i na razie wygląda na to, że nie ma zagrożenia, ale to jest żywioł i nigdy nie wiadomo, jak się sprawy potoczą. Woleliśmy dmuchać na zimne – mówi winiarz.
Rok 2024 jest trudny. Wiosną szyki pokrzyżowały przymrozki. Teraz przyszła woda.
W dmuchaniu na zimne mają doświadczenie. Ten rok dla rodzinnej firmy był szczególnie trudny. Wiosną szyki pokrzyżowały przymrozki. Teraz przyszła woda.
– To jest zwariowany sezon. Wegetacja ruszyła już w lutym, mieliśmy duże przyrosty krzewów, które później przekładają się na zbiory, dlatego zapowiadał się bardzo dobry rok – mówi przedsiębiorca z Opola. - Tego, że w kwietniu przyjdzie mróz i to taki, bo przecież było 6,5 stopnia poniżej zera, nikt się nie spodziewał. Prognozy mówiły max. o minus 3 stopniach. Wtedy też nie siedzieliśmy z założonymi rękami. Paliliśmy pochodnie, żeby podnieść temperaturę na polach, ale zbiory i tak były zdecydowanie mniejsze. Obawiamy się trochę, jak nasze winorośle przeżyją kolejną zimą. Wiosenne przymrozki je nadwątliły, teraz woda poprawiła…
Średnio rocznie produkują 14 tysięcy butelek wina i to nie byle jakiego. W tym roku zdobyli 5 złotych medali oraz Polski Korek za wino różowe, z którego są szczególnie dumni.
– Polski Korek to konkurs organizowanym w Poznaniu, w którym rywalizują wina z całej Polski, ale prestiżowy tytuł dostają tylko trzy z całej puli – wyjaśnia Mateusz Kondziela. – Nagrody i uznanie koneserów oczywiście są miłe, ale najbardziej cieszy nas to, gdy klienci wracają po kolejne butelki, bo to sygnał, że wino im po prostu smakuje.
Nie zatrudniają enologa, który byłby specjalistą m.in. od upraw i procesu produkcji. Wszystkiego nauczyli się sami, czasami metodą prób i błędów, wsłuchując się we wskazówki bardziej doświadczonych winiarzy. Zajrzeć do ich winiarskiej kuchni można było podczas czwartej edycji ENOfestiwalu, czyli święta winnic i sera, które między czerwcem a sierpniem odbyło się w trzech opolskich winnicach, m.in. tej w stolicy regionu.
– Zainteresowanie tą imprezą przeszło nasze najśmielsze oczekiwania z czego jesteśmy dumni i chcemy wierzyć, że woda, która podlewa teraz winnicę, niczego nie zmieni. Że za roku znowu będziemy mogli tu zaprosić miłośników wina – mówi Monika Kondziela, żona pana Mateusza, która dba m.in. o promocję ich produktów.
- Na razie natura sypie nam piaskiem po oczach, ale jesteśmy pasjonatami i będziemy walczyć. Na szacowanie strat przyjdzie czas pewnie dopiero po zimie – wtóruje jej pan Mateusz. - Winnica potrzebuje wielu lat dopieszczania, zanim będzie ją można nazwać biznesem. Winiarz spod Wiednia, który dzielił się ze mną doświadczeniami, poklepał mnie po ramieniu i powiedział, że w tym fachu najtrudniejszych jest pierwsze 100 lat. Zarówno ja, jak i mój brat mamy synów, dlatego myślę sobie, że – jeśli będą chcieli pójść tą drogą - im będzie już łatwiej.
Zmiany w prawie o sprzedaży alkoholu
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?