Opolskie gołębie to medaliści olimpijscy

fot. Paweł Stauffer
fot. Paweł Stauffer
Kiedy gołąb ma talent, doskonałą dietę, profesjonalny trening i trochę szczęścia, zostaje mistrzem olimpijskim.

W tym roku złotych medalistów - pierwszych w historii regionu - wyhodowali Werner Kozubek i tandem ks. dr Jerzy Kostorz - Ryszard Żółkiewicz.

Samiczka wyhodowana przez Wernera Kozubka na zdobyty w ostatnich dniach stycznia w Poznaniu złoty medal pracowała ciężko przez wiele miesięcy. Bo trofea - inaczej niż na ludzkiej olimpiadzie - przyznaje się tu nie za jeden start, ale za wysoką formę w ciągu całego sezonu lotowego. Hodowcy na całym świecie, puszczają ptaki na zawodach, a sędziowie olimpijscy porównują wyniki z całego świata i przyznają medale.

Szybsza niż auto
Złota medalistka z Miedzianej w lotach na średnich dystansach, od 300 do 600 km, czyli w klasie "H" w czterech wyścigach zdobyła pierwsze miejsce, dwa razy do gołębnika dotarła jako druga. Za każdym razem wyprzedzała od trzech do pięciu tysięcy ptaków. Z niemieckiego Schwerina do domu (ponad 550 km) leciała z prędkością od 1100 do 1500 metrów na minutę, czyli 70-90 km na godzinę.

- Gdybyśmy się z nią ścigać, jadąc samochodem, raczej wygrałaby z człowiekiem - mówi Werner Kozubek. - Bo gołąb leci najkrótszą drogą i - wiedziony instynktem powrotu do partnera lub do piskląt - nie zatrzymuje się ani na sekundę. Wystarczyłoby, aby w drodze napił się wody i już jest po dobrym wyniku. Bo taki "bufet" zająłby mu jakieś dwie, trzy minuty, a różnice między najlepszymi zawodnikami liczy się w sekundach. Więc ptaki trzeba napoić w domu, zanim wyjadą na miejsce startu, a drugi raz na dwie godziny przed lotem. Nie później, bo ptak z wolem wypełnionym wodą będzie zbyt ciężki.

Medalista gołąb, jak biegacz narciarski albo lekkoatleta, musi być pod ścisłą kontrolą medyczną. Trzeba sprawdzać jego żelazne zdrowie badając kał i wymaz z wola, szczepić na ospę i inne choroby.

Zdaniem pana Kozubka równie ważna jak zdrowie jest dieta.
- Jak nie zje, nie poleci - mówi krótko hodowca. - Samo zboże nie wystarczy. Potrzeba jeszcze witamin, które gołąb znajduje m.in. w drożdżach piwnych, sproszkowanej siarze i oleju (najlepszy jest 7-składnikowy). Ocet jabłkowy chroni przed bakteriami w jelitach, a w niedzielę po locie ptak pije herbatę z miodem, na wzmocnienie.

Te doświadczenia hodowca z Miedzianej gromadził prawie pół wieku. Zaczął, "zarażony" przez wujka, w 1956 roku jako 16-letni chłopiec. Dziś jest emerytem, ale po schodach do gołębnika wbiega z energią młodzieńca.

Razem z nim reporterzy nto oglądają samce i osobno trzymane samiczki, bo jeszcze nie pora na łączenie ich w pary. Złotej medalistki, niestety, nie zobaczymy. Kupiła ją od razu na olimpiadzie hodowczyni z Tajlandii. Trudno było nie skorzystać z okazji. Gołębie to sport równie piękny co kosztowny. Pan Kozubek ocenia, że utrzymanie 50-60 ptaków kosztuje rocznie co najmniej 2000 zł. Dla emeryta - majątek. Cena, jaką zyskał za złotą gołębicę pozostaje tajemnicą.
- To praktycznie pierwszy gołąb w życiu, jakiego sprzedałem, żeby utrzymać pozostałe - przyznaje pan Werner. - Dotychczas raczej wymieniałem się ptakami. Rodziców złotej medalistki dostałem w prezencie. Mam radość, bo sam ją wyhodowałem i wytrenowałem, od pisklęcia. Ona już nie będzie puszczana na loty. Pewnie nawet z Azji próbowałaby wrócić, bo gołębia do gołębnika ciągnie bardziej niż człowieka do domu.

Opolanie górą
Ks. Józef Żyłka, krajowy duszpasterz hodowców gołębi, sam hodowca i sędzia olimpijski w jednej osobie nie ma wątpliwości, że medale zdobyte na skrzydłach są nie mniej cenne niż te przyznawane sportowcom co cztery lata na igrzyskach olimpijskich.

- Proszę pamiętać, że tylko w Polsce jest 46 tysięcy zrzeszonych, zaangażowanych hodowców. Proszę sobie wyobrazić, ilu ich jest na całym świecie - co najmniej setki tysięcy, a gołębi pewnie miliony - mówi ks. Żyłka. - A do zdobycia w różnych kategoriach było 12 kompletów medali. Sprawdzałem dokładnie. Styczniowa olimpiada była 32. rozegraną po II wojnie światowej i jak dotąd w żadnej Opolanie nie zdobyli złotego medalu. Teraz przywieźli aż dwa.

Gołębie do zawodów wystawiły 22 kraje, ale swoich przedstawicieli przysłały 33 państwa całego świata zrzeszone w międzynarodowej federacji FCI. Żeby pomieścić ich wszystkich i ponad 30 tysięcy oglądających potrzeba było aż pięciu hal targowych.

- To była największa olimpiada w historii - mówi Jerzy Koźlik z Opola, członek komitetu organizacyjnego. - Poprzednie trzy odbyły się w Niemczech, w Belgii i we Francji. Polska była uważana na tym tle jako organizacyjnego kopciuszka. Tymczasem z całego świata płyną pod adresem naszego kraju hymny pochwalne. Organizacja dorównywała polskiej gościnności.
Nasz region miał aż czterech reprezentantów wśród zaledwie 32 gołębi z całej Polski. Poza dwoma złotymi medalami 18. miejsce w klasie standard zdobył gołąb Kazimierza Bartoszka, a Krzysztof Ziaja wyhodował gołębia, który w klasie sportowej A (sprinterów) uzyskał miejsce 19.

Trening i jeszcze raz trening
Drugi złoty medal dla naszego regionu zdobył ks. dr Jerzy Kostorz. Pracownik Wydziału Teologicznego UO i Wyższego Seminarium Duchownego w Opolu wyhodował zwycięzcę w kategorii "F" - młodych gołębi.
- Pasjonatem tego sportu był przede wszystkim mój ojciec - opowiada ks. Jerzy. - Podziwiałem go, bo umiał z gołębiami rozmawiać, ale mnie wśród sportów pasjonowała raczej piłka nożna niż loty. Wszystko się zmieniło, kiedy tato ciężko zachorował i w 2007 roku zmarł. Pamiętam, że tego dnia gołębie nie tknęły karmy, jakby czuły, co się stało. Miałem do wyboru sprzedać je wszystkie, albo - z myślą o ojcu - nauczyć się tego sportu. Wybrałem to drugie.
Złotego medalistę ks. Kostorz kupił od przyjaciela Belga, Maurice'a Mattheeuwsa. Ptak miał wtedy 25 dni. Wystarczająco dużo, by za chwilę wyjść pierwszy raz na dach gołębnika w rodzinnych Żędowicach i spróbować pierwszego lotu i wystarczająco mało, by nie próbować powrotu do kraju pochodzenia.

- Na początku treningu wywoziłem go zaledwie o jeden kilometr od domu, żeby się zwyczajnie nauczył latać, a przede wszystkim orientować w terenie - wspomina ks. Kostorz. - Potem dystans stopniowo się wydłużał do 3-4 km, wreszcie jeździłem coraz dalej, 30-40 km od Żędowic. Podczas takich prób młode ptaki coraz mocniej utrwalają sobie, gdzie jest ich gołębnik.
W kategorii "F" - młodych gołębi - liczą się trzy najlepsze wyniki w sezonie. Gołąb ks. Kostorza był trzy razy pierwszy w pięciu startach na dystansie od 100 do 300 km i za każdym razem pokonał średnio 3 tysiące konkurentów. W ten sposób uzyskał najlepszy wskaźnik na świecie.
- Myślę, że to mogło mi się zdarzyć tylko jeden raz w życiu -przyznaje ksiądz-hodowca.
Bo do złotego medalu oprócz trenigu, diety i wrodzonych predyspozycji gołąb i jego właściciel potrzebują także szczęścia. Ptak należący do ks. Kostorza podczas jednego z lotów (już po zdobyciu trzech pierwszych miejsc) zmęczony zamiast w Żędowicach zatrzymał się w gołębniku w Żmigrodzie. Tamtejszy hodowca zadzwonił i oddał gołębia.

Tato byłby dumny
Ksiądz Kostorz podkreśla, że jego złoty medal ma wielu ojców. Pierwszym jest belgijski hodowca, który już wie o sukcesie i słusznie jest z niego dumny (ksiądz co roku przywozi z jego hodowli kilka młodych sztuk na Opolszczyznę). Ale złotego medalu nie byłoby przede wszystkim bez pomocy Ryszarda Żółkiewicza.

- Przy moich różnych obowiązkach mogę być w gołębniku nie więcej niż raz w tygodniu przez 2-3 godziny - przyznaje ks. Jerzy. - A trzeba być codziennie, czasem przez wiele godzin. Mój przyjaciel, ks. Józef Krawiec, twórca ośrodków "Barka", skontaktował mnie właśnie z Ryszardem Żółkiewiczem. Był on wówczas mieszkańcem "Barki". Zaczęliśmy rozmawiać i okazało się, że jego marzeniem było mieć jeszcze kiedyś gołębie. Właśnie kogoś takiego potrzebowałem. Pan Ryszard przeniósł się z czasem do ośrodka w moich Żędowicach i odtąd opiekuje się gołębiami. To on najczęściej zajmuje się też ich treningiem. W olimpiadzie wystartowaliśmy jako tandem i złoty medal zdobyliśmy wspólnie.

Ksiądz dedykuje ten medal swemu ojcu.
- Gołąb jest dla mnie żywą metaforą powrotu człowieka do domu Ojca w niebie - mówi. - Tato chyba tak do końca nie wierzył, że zostanę kiedyś hodowcą. Sądzę, że teraz jest ze mnie dumny.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska