Opolskie historie kryminalne. Zioło, furka, walki Burka, czyli interesy "Heinza"

sxc.hu
sxc.hu
Henryk K. ps. Heinz to postać świetnie znana opolskiej policji. Opolanie niejednokrotnie zaś mogli czytać w prasie o jego wyczynach przy okazji kolejnych procesów.

Nasz bohater w październiku 1996 r. stanął na czele 19-osobowego gangu, który trudnił się kradzieżami luksusowych samochodów.

Nie psuli oni statystyk opolskiej policji, ale ich kolegów zza Odry. W sumie uprowadzili samochody warte jakieś 3 miliony złotych. Kradli prosto z salonów. Wzięli jak swoje 13 jeepów, cztery bmw i jedno audi S8.

Akcje były perfekcyjnie przygotowane. Najpierw przecinali siatkę ogrodzeniową. Następnie taranowali słupki. Później wykradali skrzyneczki, w których były kluczyki, i jechali z nimi do lasu. To po to, by w trakcie rozwalania pudełek nie narobić zbyt dużego hałasu.

Wracali zaopatrzeni w oryginalne kluczyki, którymi uruchamiali auta i bez problemu wyjeżdżali nimi z salonu. W lesie przykręcali kradzione tablice rejestracyjne i jechali nad granicę. Auta zaopatrywali w lewe papiery. Następnie przerzucali je do Polski. Ale Polska nie była celem podróży jeepów. Ostatecznie wędrowały one na Wschód.

"Heinz" był szefem całej grupy. Planował skoki, wydawał polecenia, finansował wyjazdy i pobyty w hotelach. Osobiście nie brał udziału w brudnej robocie. W gangu byli też kierownicy, którzy bezpośrednio nadzorowali kradzieże: "Firgol", Jarek N. i Jacek O., właściciel znanej opolskiej restauracji.

Po drodze kierowcy jeepów zaliczyli jednak kilka wpadek. To pozwoliło niemieckiej policji na połapanie się, iż za brawurowymi kradzieżami stoją Polacy. Sprawę do rozwikłania przesłano śledczym z Opola.

W 2001 r. policjanci z opolskiego CBŚ mieli już rozpracowaną grupę "Heinza". Rozpoczęli aresztowania kolejnych żołnierzy Henryka K. Wśród nich było wiele świetnie znanych opolskiej policji osobistości, m.in. "Szeryf" - prawa ręka "Pinezy".

W lipcu 2001 r. policjanci wpadli też na posesję mieszkającego pod Opolem "Heinza". Akcja, jakich wiele, ale stała się głośna w Polsce dzięki temu, co znaleźli w garażu. Była to kaseta VHS z napisem "Dog game". Na niej zarejestrowano walki psów, które odbywały się gdzieś na lesistych terenach. Widać było, jak pitbulle walczą na śmierć i życie. Stojący w kółku mężczyźni krzyczą, dopingują i zakładają się o całkiem niebanalne sumki.

Zarejestrowano również szkolenie młodych psów. Te wieszają się na oponach, ćwicząc w ten sposób swoje szczęki, których siła ścisku, gdy dorosną, będzie wynosiła jakieś 9 ton. Po to, by szkolić się w bójkach, trenerzy - tak ich nazwijmy - rzucają im jako sparingpartnerów zwykłe podwórkowe kundelki. Krwawe są to treningi.

Cała sprawa, która momentalnie obiegła serwisy informacyjne w całym kraju, właściwie kończy się na samym "Heinzu", któremu zarzucono jedynie znęcanie się nad zwierzętami. Innych uczestników tych krwawych jatek nie udało się policji namierzyć.

Ślady wiodły pod Kraków i na Śląsk, ale nikogo nie wytropiono. Film był tak sprytnie nagrany, że nie było widać twarzy organizatorów krwawej zabawy. Zauważyć można było jedynie dresy osiłków.

Henryk K. dał się też poznać opolskiej policji jako miłośnik uprawy roślinek, oczywiście tych zakazanych. Śledztwo zaczęło się jednak od zupełnie innych osób. W niedzielny poranek pod jednym z bloków na opolskim osiedlu, dawniej ZWM, antyterroryści ganiali za Andrzejem Ł. Jego złapali bez większych problemów, gorzej poszło im ze schwytaniem jego pitbulla.

Ostatecznie dla zdezorientowania psa musieli oddać kilka strzałów w powietrze. Pojmali bestię, korzystając ze specjalnej siatki, która splątała zwierzaka. Mieszkańcy osiedla, zanim rano poszli do kościoła, ze swoich balkonów oglądali ten kryminalny spektakl.

Za kratki trafiły wówczas jeszcze dwie inne osoby, które opiekowały się uprawą konopi indyjskich zaszytą gdzieś na końcu małej wioski pod Popielowem. Z pierwszego zbioru profesjonalnej, prowadzonej na strychu plantacji uzyskali kilogram trawki. Drugiego pokosu już nie było.

Jeden z zatrzymanych rozgadał się przed policjantami i opowiedział o wcześniejszych uprawach. "Heinza" wskazał jako inspiratora całego tego rolniczego biznesu. On wszystko finansował, załatwiał nasionka, odbierał towar i dzielił zyski.

Pierwszą plantację złożono w miejscowości Tomice na Opolszczyźnie w 2004 r. Tam nie było jednak odpowiednich warunków do tego, by roślinki rosły szybko i zdrowo. Cały sprzęt (zraszacze, wentylatory, lampy…) wraz z doniczkami i konopiami przeniesiono więc pod Kłodzko. Tam z kolei nie było dostatecznie bezpiecznie. "Heinz" obawiał się, że uprawa może zostać zdekonspirowana przez policję. Postanowił przenieść ją aż na Pomorze. Dopiero tam doszło do pierwszych marihuanowych żniw.

Wzrastające konopie pojechały busem spod Kłodzka aż do Drawna na Pomorzu. Tam ulokowano je w piwnicy opuszczonego budynku przemysłowego, pięć metrów pod ziemią. Mężczyźni, którzy opiekowali się uprawą, zjeżdżali na dół windą. Słoneczne światło nie jest potrzebne konopiom do tego, by rosły. Wystarczy dobre sztuczne oświetlenie. Warunki musiały okazać się dobre, skoro udało się zebrać trzy i pół kilograma ziela.

Towar - wart 35 tys. zł - zapakowany w worek na śmieci mężczyźni przywieźli "Heinzowi" pociągiem. W zamian przekazał im pieniądze. Co dalej działo się z trawką, wie już tylko sam "Heinz".

Z nikim tą wiedzą się jednak nie podzielił. Po pierwszych żniwach mężczyźni poróżnili się jednak między sobą. "Heinz" porzucił interes. Sprzęt przejął Andrzej Ł. Przewiózł go pod Popielów, gdzie ulokował na strychu. Tę uprawę - jak się później okazało - na oku mieli już policjanci. W małej i spokojnej wiosce ludzie do dzisiaj wspominają, jak uzbrojeni po zęby antyterroryści biegali po posesji, zatrzymując młodych rolników.

Co jeszcze ciekawego jest w tej historii? To, że "Heinz" nadzorował uprawy… ze szpitala, w którym akurat leżał. W tym samym czasie sądy próbowały rozpocząć procesy, w których był oskarżony o kradzieże samochodów.

Sędziowie byli jednak bezradni, bo Henryk K. albo był w szpitalu, albo miał papiery mówiące o tym, że ma problemy ze zdrowiem i nie może się stawić przed Temidą. Leczenie, nawet w szpitalach specjalistycznych, nie uniemożliwiło mu, jak widać, prowadzenia przestępczej działalności. Tym razem nie uwierzono w lekarskie opinie i aresztowano go.

Sąd Okręgowy w Opolu w 2007 r. skazał "Heinza" na cztery lata więzienia za zlecenie i nadzorowanie upraw konopi. Andrzej Ł. dostał natomiast trzy i pół roku pozbawienia wolności.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska