Opolskie statki na morzach i oceanach. Dziś nie ma już po nich śladu.

fot. Archiwum
Statek zezłomowano w indyjskiej stoczni.
Statek zezłomowano w indyjskiej stoczni. fot. Archiwum
Po wojnie sławiły opolskie miasta na morzach i oceanach świata. M/S "Nysa" zatonął u wybrzeży Norwegii. M/S "Kędzierzyn" zezłomowano w indyjskiej stoczni, S/S "Opole" również został pocięty na żyletki.

M/S "Nysa" wypłynął ze szkockiego portu Leith 8 stycznia 1965 roku. Drobnicowiec zbudowany 15 lat wcześniej w gdańskiej stoczni miał przetransportować do Oslo 650 ton złomu. Ładunek stanowiły głównie pocięte szyny kolejowe. Rejs przebiegał spokojnie, po wypłynięciu ze Szkocji nic nie zapowiadało tragedii. Dopiero u wybrzeży Norwegii zaczęło mocno wiać. Wieczorem 10 stycznia na Morzu Norweskim szalał już sztorm, dziesiątka w skali Beauforta. Fale sięgały ponad 12 metrów. Jednostka przechylała się z jednej strony na drugą.

O godzinie 22.33 norweski statek "Berby", znajdujący się na południe od miasta Eger, zauważył wystrzelone race świetlne. Kilkanaście minut później marynarze z "Egera" rozglądali się dokładnie po miejscu, skąd chwilę wcześniej ktoś nadał sygnał SOS. Nikogo ani niczego nie zauważyli.

Dopiero następnego dnia nurkowie wyłowili z wody koło ratunkowe i fragment szalupy z napisem M/S "Nysa". Kilka dni później na zachodnim wybrzeżu Szwecji odnaleziono ciała 7 spośród 19 członków załogi. Na liście ofiar, którą podało Radio Wolna Europa, był też Engelbert Martynus, mechanik turbiny.

Pan Engelbert do dziś mieszka jednak w Kędzierzynie-Koźlu. Ma 70 lat. Wbrew temu, co podało radio, nie zginął na pokładzie "Nysy". W szkockim porcie Leith spóźnił się na odprawę i nie zdążył zamustrować na statek. Martynus nie chce jednak wracać pamięcią do tamtej tragedii i dziś nie rozmawia z nikim o tych wydarzeniach.

Tajemniczy list w butelce

Przyczyna zatonięcia statku nigdy nie została wyjaśniona, mimo że Izba Morska bardzo długo prowadziła dochodzenie w tej sprawie. Ustalono, że sam sztorm, choć bardzo duży, jeszcze nie musiał wywrócić jednostki. Najprawdopodobniej przyczyną tragedii było przesunięcie źle zamocowanego ładunku. Niewykluczone, że jedna z szyn rozpruła kadłub jednostki, przez co w ładowniach bardzo szybko pojawiła się woda.

M/S "Nysa" poszła na dno, zabierając z sobą tajemnicę feralnego rejsu. Trzy lata później na plaży w Ustce znaleziono butelkę z listem o takiej treści: "Statek nasz załadowany jest szynami, mocno przeładowany, ogromny sztorm. Wiem, że nie ma dla nas ratunku, fale zalewają pokład, silniki przestały pracować, a wraz z nimi pompy. Próbowaliśmy spuścić szalupę. Woda zalewała ją jednak. Statek pogrąża się coraz bardziej w głębinę. Dalej nie mogę pisać. M/S Nysa 1965 r.".

Treść tego listu pokazano później rodzinom sześciu z osiemnastu polegałych marynarzy. Nikt nie rozpoznał pisma swojego bliskiego. Charakter pisma wskazywał, iż kartkę mogło napisać dziecko. Wątpliwości mnożyli też eksperci od katastrof morskich, którzy przekonywali, że "Nysa" zatonęła w ciągu kilku minut, a wówczas nikt nie mógł poważnie myśleć o pisaniu listów.

Do dziś nie wyjaśniono także zagadki pochodzenia tajemniczego pisma. Symboliczna mogiła marynarzy z tego statku mieści się na jednym z cmentarzy Szczecina. M/S "Nysa" był jednym z kilku statków morskich, które nosiły nazwy opolskich miast. "Płyń po morzach i oceanach świata.

Głoś sławę polskich stoczniowców, marynarzy i chemików. Nadaję ci imię »Kędzierzyn«" - te słowa dokładnie 40 lat temu, 29 sierpnia 1970 roku, wypowiedziała Maria Szypowska, warszawska powieściopisarka, matka chrzestna statku. Chwilę później o jego kadłub roztrzaskała się butelka radzieckiego szampana. Potem przez kilka miesięcy w gdańskiej stoczni im. Leninia trwało jego wyposażanie, zanim 15 lutego 1971 roku jednostka weszła oficjalnie do morskiej służby.

Chciał przewieźć kilwater ciężarówką

- Pływał głównie po morzach Bałtyckim, Północnym, Śródziemnym oraz na Oceanie Atlantyckim - wspomina Bogusław Rogowski, emerytowany dziennikarz, pasjonat historii, który zbierał informacje na temat "opolskich" statków. - W ładowniach przewoził węgiel, zboże oraz siarkę. Napędzany był mazutem, a obługiwała go 26-osobowa załoga.

Z Kędzierzynem łączyła go nie tylko nazwa, ale i sympatia marynarzy do stolicy polskiej chemii, jak wówczas określano tę niewielką miejscowość (Koźle było wówczas osobnym miastem, z Kędzierzynem połączyło się dopiero w 1975 r.). Członkowie załogi często ją odwiedzali. Podczas jednej z takich wizyt, artyści goszczący na kędzierzyńskim plenerze malarskim podarowali załodze obrazy z motywami miasta. Dzieła sztuki zdobiły potem mesę statku.

Marynarze współpracowali także z klubem żeglarskim "Tajfun", działającym przy Zakładach Azotowych Kędzierzyn. Kędzierzyńscy wodniacy postanowili kiedyś zażartować sobie z jednego z wysokich miejskich dygnitarzy partyjnych.
- Powiedziano mu, że załoga statku chce przekazać zaprzyjaźnionym żeglarzom "kilwater". Dygnitarz nie wiedział, że takim pojęciem określa się ślad na wodzie, jaki zostawia po sobie statek - wyjaśnia Rogowski.

Aparatczyk zadeklarował się, że zobowiąże dyrektorów kędzierzyńskich zakładów pracy do podstawienia ciężarówek, które miały przetransportować ów kilwater. Podczas organizacji transportu dyrektorzy pukali się w czoła na wieść o szykowanym transporcie. Dygnitarz wreszcie się zorientował, że został nabity w butelkę. Żeglarze mieli z niego jednak ubaw po pachy.

Marynarze na Górze św. Anny

Po 20 latach MS "Kędzierzyn" był już mocno wyeksploatowany. Kupił go iberyjski armator i zmienił nazwę na "Finestone". Dwa lata później drobnicowiec odbył swój ostatni rejs do jednej z indyjskich stoczni. Tam go zezłomowano. Podobny los spotkał statek S/S "Opole", zbudowany w 1958 roku w stoczni szczecińskiej. Zwodowano go 19 stycznia. Miał 3200 ton nośności i 97 metrów długości. Silnik o mocy 2000 KM pozwalał rozwijać prędkość 11,5 węzła. Załoga liczyła 30 osób.

- Jego matką chrzestną została Anna Smolkowa, znana niegdyś opolanka, żona Alojzego Smolki, aktora lalkowego, reżysera i dyrektora teatru, który mocno się zaangażował na Śląsku Opolskim w krzewienie polskości poprzez teatr - wspomina pan Bogusław. Od 1972 roku Opolski Teatr Lalki i Aktora nosi imię Alojzego Smolki. - Smolkowa przez lata wiele pracy poświęciła wzbogacaniu kontaktów między Opolanami a marynarzami ze statku. Co roku kilku członków 30-osobowej załogi gościło na Opolszczyźnie.

Marynarze odbywali wtedy spotkania z młodzieżą w szkołach, spotykali się z powstańcami oraz odwiedzali miejsca pamięci narodowej, Górę św. Anny, obozy w Łambinowicach i w Blachowni Śląskiej - wspomina pan Bogusław.
Statek odbył 577 rejsów, głównie do portów Europy Zachodniej i Morza Śródziemnego. W 1976 roku został sprzedany i pocięty na żyletki.

Taką samą nazwę nosił też statek transportowy typu Liberty o numerze 902. W USA i Kanadzie zbudowano w sumie ponad 2700 tego typu okrętów. Były to bardzo proste konstrukcje, budowa tego typu jednostek trwała zaledwie 40 dni. Masowa produkcja Liberty była bardzo ważna dla aliantów, z uwagi na to, że ich flota była dziesiątkowana, głównie wkutek działań niemieckich U-Bootów.

Zwodowano go 27 kwietnia 1943 roku i ochrzczono S/S "Walter Hines Pade". Okręt przetrwał wojnę i został sprzedany Polakom w 1947 roku, a jego nazwę zmieniono na S/S "Opole". Zatopiono go w 1975 roku u wybrzeży Północnej Karoliny (USA). Tworzy tam sztuczną rafę.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska