Oskar dla Roberta

fot. Paweł Stauffer
Dla Grzegorza Łabudy, znakomitego odtwórcy roli Oskara, najtrudniejsze było zagranie wściekłości na mamę i tatę, gdy bohater za swoimi plecami, w niefajny sposób dowiaduje się, że umiera.
Dla Grzegorza Łabudy, znakomitego odtwórcy roli Oskara, najtrudniejsze było zagranie wściekłości na mamę i tatę, gdy bohater za swoimi plecami, w niefajny sposób dowiaduje się, że umiera. fot. Paweł Stauffer
Ta historia ma wielu bohaterów, dużo smutku w sobie, ale też i sporo optymizmu. I szczęśliwy finał, który przerósł oczekiwania wszystkich.

Zaczęło się od cierpienia. Wielkiego cierpienia umierającej mamy. Operacja nie powiodła się - usłyszała Katarzyna Juranek-Mazurczak, nauczycielka z Kluczborka. - Mamie zostało najwyżej kilka tygodni życia. Najlepiej oddać ją do jakiegoś zakładu. Bardzo mi przykro.

"Ja przestałem być mile widziany. Od czasu przeszczepu szpiku czuję, że nie jestem mile widziany (…). A przecież tak się starałem w czasie operacji. Byłem grzeczny, dałem się uśpić, nie krzyczałem, kiedy mnie bolało, łykałem wszystkie lekarstwa. (…) Zrozumiałem już, że stałem się złym pacjentem, który podważa wiarę w nieograniczone możliwości medycyny" *.

Oddać ukochaną osobę, zostawić ją z tym wszystkim samą? Nigdy. Na to ani Katarzyna, ani jej siostry się nie chciały się zgodzić. Zabieramy mamę do domu - zapadła decyzja. To wtedy Katarzyna dowiedziała się, co znaczy opieka hospicyjna i jak głęboki jest jej sens. Poznała doktora Janusza Cholewińskiego ze Stowarzyszenia Hospicjum Ziemi Kluczborskiej, który nauczył ją, czym jest komfort umierania i jak ważna jest obecność bliskich, pomógł w domowej opiece nad chorą, był na każdy telefon. Ona i siostry były z mamą 24 godziny na dobę, wymieniając się co 8 godzin, a mama, mimo że bardzo cierpiała, odchodząc, przekazała im ostatnią lekcję rodzicielstwa. Była przytomna, nawet odzyskała mowę na czas umierania, choć od dziesięciu lat, wskutek przebytego wylewu, nie mówiła.

Tych chwil nigdy nie zapomną.
- Jej cierpienie nie może pójść na marne - pomyślała Katarzyna Juranek-Mazurczak, gdy 17 października 2006 roku mama odeszła na zawsze.

Od tamtej pory Katarzyna, polonistka i wielka miłośniczka teatru, pozostała przyjaciółką Stowarzyszenia Hospicjum Ziemi Kluczborskiej i zaraża ideą hospicyjną swoich uczniów z Zespołu Szkół Ogólnokształcących im. Adama Mickiewicza w Kluczborku. W kwietniu wspólnie z nimi włączyła się w akcję "Kwiaty nadziei", podczas której uczniowie zbierali datki na rzecz hospicjum. Wystawili wówczas spektakl "Przed sklepem jubilera" Karola Wojtyły.

- Moi uczniowie mają w sobie ogromne pokłady empatii, chcą pomagać innym i chętnie angażują się w każdą akcję. Byli rozczarowani tym, że mimo tak ogromnego wysiłku zdołali zebrać jedynie 1800 zł. Dopiero Sławomir Kołecki, prezes stowarzyszenia, uświadomił im, że zebrana kwota pozwoli kupić aparat tlenowy i nowe materace dla hospicjum. Zrozumieli, że każda złotówka jest ważna - opowiada Katarzyna Juranek-Mazurczak.

Od tamtej pory wspólnie zastanawiali się, jaką sztukę wystawić podczas organizowanej przez hospicjum w Urzędzie Miasta w Kluczborku III Ogólnopolskiej Konferencji Medycyny Paliatywnej. Wybór padł na "Oskara i panią Różę" Erica-Emmanuela Schmitta, opowieść o 10-letnim chłopcu chorym na białaczkę, który dowiaduje się, że zostało mu zaledwie 12 dni życia. Ciocia Róża, ulubiona wolontariuszka chłopca, wymyśla, iż każdy z tych dni to dziesięć lat życia, a zatem w krótkim czasie chłopiec musi przeżyć wszystko: młodzieńczą miłość, małżeństwo, okres balowania i hulaszczego życia, operację żony, zdradę, pogodzenie z rodzicami, docenienie uroku życia...

"Od dzisiaj będziesz bacznie obserwował każdy dzień, mówiąc sobie, że ten dzień to jakby dziesięć lat. (…) - Więc za dwanaście dni będę miał sto trzydzieści lat! Więc widzisz, Panie Boże, dziś rano się urodziłem i nawet się nie zorientowałem, dotarło to do mnie gdzieś około południa, gdy miałem 5 lat, zyskałem większą świadomość, lecz nie przyniosła mi ona dobrych nowin; dziś wieczór kończę 10 lat, wiek rozumu".

Przełożenie powieści, a właściwie powiastki Szmitta, porównywanej do "Małego Księcia", na język teatru nie jest zadaniem łatwym. Z pomocą Katarzynie i maturzystom z prowadzonego przez nią kółka teatralnego przyszedł Maciej Namysło, aktor Teatru im. Jana Kochanowskiego w Opolu.

- Kaśka to fantastyczna osoba, współpracujemy od dobrych pięciu lat, zaprosiła mnie do Kluczborka na warsztaty teatralne i tak to się zaczęło. Ja jeżdżę do nich, oni do mnie, do teatru. To bardzo zdolne i otwarte na pracę, fantastyczne dzieci. Pomagam im jak mogę. Żałuję, że w Opolu, gdzie kontakt byłby dużo łatwiejszy, nikt do mnie z takimi propozycjami nie wychodzi. Pojmuję swój zawód jako posłannictwo, muszę pełnić kulturotwórczą rolę…

"I wtedy się wszystko wydało. Usłyszałem to, czego nie powinienem był usłyszeć. Moja matka szlochała, doktor Dusseldorf powtarzał: "Zrobiliśmy, co w naszej mocy, proszę mi wierzyć, a ojciec odpowiadał zdławionym głosem: "Nie wątpię, doktorze, nie wątpię". (…) - Chcecie go państwo ucałować? Nie będę miała odwagi - powiedziała moja matka. - Nie powinien widzieć nas w takim stanie - dodał ojciec. I wtedy zrozumiałem, że moi rodzice to tchórze. Gorzej, tchórze, którzy biorą mnie za tchórza!
To Maciej Namysło załatwił profesjonalny scenariusz, udostępniony przez teatr w Wałbrzychu. On też udzielał prostych, a cennych rad warsztatowych młodym artystom.

Jak to zagrać? Jak zagrać umierające dziecko, które dowiaduje się, że umiera, a jego rodzice nie mają odwagi, aby się z nim spotkać? Jak zagrać złość na rodziców? I wreszcie, co czuje ojciec i matka, dowiadując się, że tracą jedyne dziecko?

Zadanie niewykonalne wręcz, gdy ma się 19 lat, szczęśliwe rodziny, beztroskie życie i nigdy nie zetknęło się ze śmiercią bliskiej osoby.

- Zapytałam moją mamę, jak by się czuła i jak zachowała w takiej sytuacji - zwierza się Martyna Skibińska, grająca w przedstawieniu mamę Oskara. - Mama, mimo najszczerszych chęci, nie była w stanie odpowiedzieć.

- To uczucia zupełnie nam obce, nigdy nie mieliśmy styczności z kimś, kto umiera, a tu umiera nasze dziecko - dodaje "ojciec" Michał Didek. - Najlepszej wskazówki, jak przestawić się na psychikę rodziców i dogrzebać do ich uczuć, udzielił nam pan Namysło.

Dla Grzegorza Łabudy, znakomitego odtwórcy roli Oskara, najtrudniejsze było zagranie wściekłości na mamę i tatę, gdy bohater za swoimi plecami, w niefajny sposób dowiaduje się, że umiera. Pomogło wyciszenie przed premierą, pełna koncentracja, chwila, gdy został sam ze swoimi myślami…

- Kilka razy przeczytałem tę książkę, za każdym razem wyłapując w niej inne rzeczy - zauważa Grzegorz Łabuda. - Nikim ani niczym się nie sugerowałem. Oskar to postać bardzo złożona, chłopiec, który ma świadomość, że umiera, i w krótkim czasie przeżywa całe swoje życie, a w jego psychice i emocjach zachodzą ogromne przemiany. Dużo rozmawialiśmy z panią na ten temat, czytaliśmy różne artykuły, które nam podrzucała. To pomogło.

"Dzisiaj dobijam setki. Jak ciocia Róża. Dużo śpię, ale czuję się dobrze. Próbowałem tłumaczyć rodzicom, że życie to taki dziwny prezent. Na początku się je przecenia, sądzi się, że dostało się życie wieczne. Potem się go nie docenia, uważa się, że jest do chrzanu. (…) Im bardziej się człowiek starzeje, tym większym smakiem musi się wykazać, żeby docenić życie".

Ujmująco prosta, a jakże wymowna scenografia. Puste szpitalne łóżko z rozgrzebaną pościelą. Ślad po kimś, kto jeszcze przed chwilą był, a już go nie ma. Nieskomplikowane oświetlenie: dwa reflektorki, które raz się świecą, raz są zgaszone. Do tego całkiem niezłe nagłośnienie, za które odpowiada maturzysta Michał Galiński, oraz puszczane z rzutnika krótkie, a piękne filmy, dopełnienie tego, co się dzieje w wyobraźni chorego chłopca. Jak choćby marzenia o Peggy Blue, ukochanej Oskara, granej przez uroczą Joannę Kaczmarską. Prosta forma, przebogata treść.

"Chłopiec umarł. Będę wciąż panią Różą, która odwiedza chore dzieci, ale nie będę już ciocią Różą. Byłam nią tylko dla Oskara. Zgasł dzisiaj rano, w czasie półgodzinnej przerwy, kiedy z jego rodzicami poszliśmy napić się kawy. Zrobił to bez nas. Myślę, że czekał na tę chwilę, żeby nas oszczędzić. Jakby chciał, żebyśmy nie cierpieli, patrząc jak odchodzi. To on w gruncie rzeczy nad nami czuwał. Jest mi ciężko na sercu, Oskar w nim mieszka, nie mogę go wyrzucić.

Różę zagrała brawurowo Karolina Podoska.
- Wiedziałam, że się odnajdę w tej roli, gdyż mam podobny charakter - opowiada maturzystka. - Z jednej strony jestem twarda i zdecydowana, z drugiej strony też mam chwile słabości. Czasem w rozmowie z Oskarem Różę aż zatyka. Nie wie, co powiedzieć, nie wie, jak ukryć wzruszenie, zaczyna improwizować. Ona bardzo cierpi, przeżywa to, co się dzieje, ale musi być silna. Musi pokazać Oskarowi, że jest dla niego oparciem, i nie może się łamać…

Po premierze sztuki w urzędzie miasta uczniowie zagrali swój spektakl w kościele, w szczególnym dniu, bo przy okazji Wszystkich Świętych, po wyjątkowej mszy w intencji zmarłych, którzy pozostawali pod opieką hospicjum domowego w Kluczborku. Przez całą mszę na środku kościoła stało puste szpitalne łóżko. Każdy widział w nim swojego bliskiego.

- To był hołd dla tych, którzy odeszli, i dla tych, którzy stali przy ich łóżkach - mówi Katarzyna Juranek-Mazurczak.

To chyba wtedy zrodził się pomysł, by spektakl o umieraniu przyniósł realną korzyść żyjącym i pomógł zrealizować czyjeś marzenie. Marzenie Roberta Wydery, ucznia pierwszej klasy gimnazjum Zespołu Szkół Ogólnokształcących w Kluczborku. Robert urodził się bez kości udowej w lewej nodze, a mimo to prowadzi aktywny tryb życia, trenuje siatkówkę, opiekuje się niepełnosprawną siostrą i planuje przyszłość związaną ze sportem.

Uczniowie z kluczborskiej szkoły zainicjowali zbiórkę pieniędzy na nowoczesną protezę dla Roberta, dzięki której będzie mógł żyć komfortowo i robić to, co kocha najbardziej, mimo swojego kalectwa, czyli uprawiać sport. Zebranie 35 tysięcy złotych wydawało się nieosiągalne, ale wysiłek wielu osób musi doprowadzić do sukcesu - pomyśleli.
"Szanowny Panie Boże (…) Dziękuję Ci, że dałeś mi poznać Oskara. Dzięki niemu śmiałam się i przeżywałam radość. Bardzo mi pomógł w Ciebie wierzyć. Jestem przepełniona miłością, czuję, jak mnie pali, dał mi jej tyle, że starczy na wszystkie następne lata".

Przedstawienie "Oskar i pani Róża" pozwoliło maturzystom zebrać dla Roberta 6 tysięcy złotych. Cztery spektakle w szkole, ponad dwustuosobowa publiczność za każdym razem, symboliczne 5 złotych za bilet, a do tego wolne datki wrzucane do puszki po spektaklu… w Teatrze im. Jana Kochanowskiego! Dzięki uprzejmości dyrektora teatru Tomasza Koniny przedstawienie figurowało w oficjalnym repertuarze teatralnym na grudzień, zostało zagrane na Małej Scenie, przy pełnej widowni. Stres był podwójny, gdyż publiczność stanowili w znacznym stopniu koledzy, przyjaciele i rodzice.

Poniedziałek, 13 grudnia 2010, godzina 16.45. Kwadrans do spektaklu. W garderobie nerwowa atmosfera. Jedni żartują, cieszą się z tego, że każdy ma swoje krzesło, lustro i lampkę, jak prawdziwy artysta. Inni pocieszają się, że światło pada tylko na scenę, zatem widownia będzie skąpana w ciemnościach…

- Myślę, że nie dojrzę nikogo znajomego i dlatego nie będę się denerwować - mówi Joanna Kaczmarska.

Do garderoby wpada Maciej Namysło. Z uśmiechem na ustach wymierza każdemu aktorowi kopniaka w tyłek. "To po to, żeby was stres nie zjadł". Na prośbę młodych aktorów pokazuje im wszystkie tajne przejścia i skróty za sceną. Uśmiecha się, ale jest zdenerwowany nie mniej niż oni. Za chwilę zajmie miejsce na widowni, lecz wie, że łatwo nie będzie.

- Dzisiaj po raz pierwszy zobaczę spektakl w całości, wiem, że będę wył. Mój tata dwa lata temu zmarł na raka, długo odchodził, cierpiał. To bardzo bliskie mi doświadczenie - wyznaje aktor. - Poza tym ci młodzi ludzie są zarażeni pasją teatru, jak ich widzę na scenie, od razu mi serce mięknie.
Jeszcze godzinę temu najbardziej zdenerwowaną osobą była reżyserka Katarzyna Juranek-Mazurczak. Pierwsza i zarazem ostatnia próba z profesjonalnymi dźwiękowcami i oświetleniowcami była trudnym doświadczeniem, zwłaszcza, jak się wcześniej operowało dwoma reflektorkami, które raz świecą, a raz nie.

- Normalnie przed spektaklem jest po 30 prób, my mieliśmy jedną próbę, a równocześnie 36 zmian światła. Ciągle coś nie wychodziło, emocje ogromne - nie ukrywa reżyserka, teraz już dużo bardziej spokojna. Podkreśla, że wystawienie sztuki w prawdziwym teatrze jest z jej strony nagrodą dla uczniów.
- To maturzyści, mają dużo nauki, próbne matury za sobą, a zarazem z takim oddaniem od wielu miesięcy przygotowywali spektakl, występowali, poświęcili dużo czasu i energii. Dzisiaj zagrają ostatni raz, za to na prawdziwej scenie - podsumowuje polonistka.

- Zagramy i możemy się uczyć. Zakończymy naszą przygodę z teatrem i już dzisiaj wiemy, że będzie nam tego brakować - mówią zgodnie uczniowie.

Spektakl wypadł fantastycznie. Owacja na stojąco, kwiaty dla ukochanej nauczycielki. Dziennikarze, wywiady. Kilka dni później - fantastyczna wiadomość. Zainteresowanie mediów historią Roberta i spektaklem jego kolegów sprawiło, że Fundacja Leszka Czarneckiego zadeklarowała, iż dołoży brakującą kwotę do protezy, która ma kosztować 35 tys. zł. Cała szkoła nie posiada się z radości. Udała się jeszcze jedna rzecz: Robert będzie pod opieką tych samych lekarzy i specjalistów, którzy zajmują się Jankiem Melą, niepełnosprawnym polarnikiem, najmłodszym zdobywcą obu biegunów. To oni dobiorą Robertowi protezę. Do tej pory rodzice chłopca mieli problem ze znalezieniem lekarza prowadzącego dla syna, bo schorzenie, na które cierpi Robert, jest bardzo rzadkie.

- Myślę sobie, że życie pisze najbardziej zaskakujące scenariusze - podsumowuje Katarzyna Juranek-Mazurczak. - Gdy przeanalizować wszystko krok po kroczku, okazuje się, że cierpienie mojej mamy miało sens i przekuło się w coś bardzo pozytywnego, w akcję, którą wciągnęła tyle ludzkich serc...

Wszystkie cytaty pochodzą z książki E.E. Schmitta "Oskar i pani Róża".

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska