Targi nto - nowe

Ostaną się tylko czerwone paszporty

Krzysztof Ogiolda [email protected]
Marek Heince: - Młodych nie ma, bo pracują w Niemczech.
Marek Heince: - Młodych nie ma, bo pracują w Niemczech.
- Ludzie będą mieli niemieckie dokumenty, poznają język, ale nie będą się organizować w kołach DFK - uważa Marek Heince, 19-letni lider mniejszości z Komprachcic.

W sobotę Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Niemców spotka się na XV zebraniu rocznym. O kondycję Towarzystwa spytaliśmy kilku jego szeregowych członków i przewodniczących lokalnych kół.
- Entuzjazm pierwszych lat minął - mówi Hubert Cichoń, członek DFK w Dańcu od jego powstania w roku 1989. - Założyciele mniejszości zestarzeli się albo wymierają, a młodzi chcą dziś szybko kupić samochód, a nie pracować w kole.
W Komprachcicach Niemcy spotykają się zaledwie kilka razy w roku: z okazji Dnia Matki czy Bożego Narodzenia. No i co tydzień na mszach w "języku serca", czyli po niemiecku.
- Język i ten śpiew trzymają nas razem - mówi Cichoń.
Młodość nie idzie
Niezbyt optymistycznie o przyszłości TSKN myślą nie tylko jego weterani. Kiedy powstawały pierwsze koła mniejszości na Opolszczyźnie, Marek Heince miał cztery lata. Dziś ma lat 19 i chodzi do szkoły średniej. Mimo to został wybrany na przewodniczącego Zarządu Gminnego Koła Mniejszości Niemieckiej w Komprachcicach. Na swojego szefa wybrali go ludzie czterdziesto- i sześćdziesięcioletni. Z pewnością pomogło mu to, że lokalnymi liderami mniejszości byli jego ojciec i dziadek.
Czy dochodzi do konfliktów młodych ze starymi? Nie. W jego kole mniejszości młodych jak na lekarstwo.
- Moi rówieśnicy w ogóle nie angażują się w działalność społeczną - przyznaje Marek Heince. - Zapraszaliśmy młodzież na festyny i zabawy, ale nie przychodzili. Młodzi pracują w Niemczech lub w Holandii.
Zdaniem Hermana Miklisa, członka koła TSKN w Przysieczy, mniejszości dobrze robi odmłodzenie kierownictwa.
- Kiedy odmłodzono władze koła DFK, zorganizowaliśmy kursy komputerowe i internetowe. Myślimy m.in. o zbudowaniu basenu. Zbieramy potrzebną dokumentację. Stworzyliśmy taki klimat, że młodzież też do mniejszości przychodzi, choćby po to, by skorzystać z kawiarenki internetowej prowadzonej w Prószkowie. Z tradycyjnych form spotkań - zabaw, festynów, pracy biblioteki - też oczywiście nie rezygnujemy. Dziś na kawę i ciasto nikt młody nie przyjdzie - mówi Herman Miklis
Jest paszport, nie ma tradycji
Franz-Josef Kotulla, były lider mniejszości w Izbicku, jest przekonany, że nie wszystkie kłopoty mniejszości można wytłumaczyć wyjazdami młodzieży na saksy.
- Nikt nikomu nie przekazuje niemieckich tradycji - ubolewa Franz-Josef Kotulla. - Ta transmisja się gdzieś zerwała. Wielu naszych rodziców przekazało dzieciom paszport niemiecki, ale nie przekazało niemieckiej tożsamości. Oni często chowają swój paszport gdzieś głęboko w szufladzie, a razem z nim kryją swoją niemieckość. W domu są Niemcami, w życiu publicznym - Polakami.
Franz-Josef Kotulla takim ludziom chętnie odebrałby niemieckie paszporty.
Wicewojewoda? Nie znam
Jak nazywa się wicewojewoda z mniejszości niemieckiej? - zapytaliśmy Marka Heince.
- O Boże! - odpowiada po dłuższym namyśle. - Jeszcze się nie spotkałem z jego nazwiskiem. Ale to nie znaczy, że mniejszość nie ma się angażować politycznie.
Nie tylko Heince nie wie, jak nazywa się wicewojewoda z mniejszości. Nazwiska Franciszka Stankali nie przypomniał sobie żaden z naszych rozmówców. Przyznanie tej funkcji mniejszości jej liderzy uznali w swoim czasie za ważny sukces prestiżowy. Tymczasem mniejszościowym "dołom" jest to w zasadzie obojętne.
- Taką przyjęto w mniejszości politykę, że brała ona wszystko to, co jej większość oferowała - ocenia Herman Miklis. - Niestety, nie zawsze ilość przechodzi w jakość, a prestiż w konkret. Obawiam się, że pan wicewojewoda tak naprawdę o niczym nie decyduje, a przynajmniej my na dole nie wiemy, za co odpowiada. Być może nic o nim nie słyszymy, bo się nikomu nie naraża.
Znacznie bardziej ludzi irytuje regionalna koalicja mniejszości z SLD.
- "Góra" wie najlepiej, co jest dla mniejszości dobre, i nie pyta "dołów" o zdanie - mówi z przekąsem Herman Miklis. - Dlatego w sprawach politycznych czujemy się często przedmiotem, a nie podmiotem. Im więcej pary naszych liderów idzie w wielką politykę, tym mniej mają czasu i zapału, by zajmować się naszymi sprawami tu na miejscu - ocenia Miklis.
A sprawy mniejszości na miejscu to przede wszystkim praca w kołach. Marka Heince cieszy, że dom spotkań mniejszości "żyje" prawie codziennie. Odbywają się tam nie tylko zebrania DFK, ale także wystawy, warsztaty muzyczne i teatralne dla dzieci, próby chóru i wiele innych imprez. Także w Izbicku zainteresowanie działalnością mniejszościową jest ciągle duże. Do koła DFK należy tu około 250 osób, a stale w spotkaniach mniejszości uczestniczy co najmniej połowa z nich.
- Zawsze spotykamy się przy pełnej sali - cieszy się Franz-Josef Kotulla. - Boję się, że jak naszej generacji zabraknie, to ta świeczka zgaśnie. Może być tak, że za 10-15 lat z mniejszości na Opolszczyźnie nic nie zostanie.
Niemiec umie po niemiecku
- Przed wojną Niemcem w sensie intelektualnym i językowym był ten, kto uczył się niemieckiego solidnie przez kilkanaście lat - uważa Franz-Josef Kotulla. - Według tego kryterium dziś Niemców na Opolszczyźnie nie ma zbyt wielu. Na pewno do przekazania tradycji i kultury nie wystarczą trzy godziny niemieckiego tygodniowo. Powinno być co najmniej dwa razy tyle.
Marek Heince, podobnie jak wielu jego rówieśników, zna język niemiecki bardzo dobrze. Wyniósł jego znajomość w domu i utrwalił w szkole.
- Najgorzej pod tym względem jest w pokoleniu 30-40-latków. Oni zazwyczaj nie znają języka lub znają go słabo. A same kursy językowe tego nie wyrównają.
Generacja ludzi w średnim wieku, nawet jeśli ma niemieckie paszporty, jest często z punktu widzenia niemieckiej tożsamości pokoleniem straconym.
- Ogłaszaliśmy wiele razy kursy niemieckiego i odzew był bardzo słaby. Ci, co się nie uczą języka, źle robią. Po wejściu do Unii przekonają się, co ich czeka, bo konkurencja na rynku pracy za jakiś czas jeszcze wzrośnie - uważa Hubert Cichoń.
Przyszłość zależy
od gospodarki
Zdania na temat przyszłości mniejszości niemieckiej za lat dziesięć są wśród jej członków podzielone.
- Nie wiem, czy warto aż tak daleko wybiegać - uważa Marek Heince. - Żeby kupić sobie talerz satelitarny, a nawet pojechać do pracy do Niemiec, nie trzeba należeć do TSKN i dlatego obawiam się, że organizacja mniejszości może za 10 lat zniknąć. Ludzie będą mieli niemieckie paszporty, będą mówili po niemiecku, ale nie będą się chcieli organizować, bo nie mają na to czasu i ochoty.
Herman Miklis wierzy, że mniejszość nie tylko będzie potrzebna, ale nawet może się rozwinąć, jeśli tylko Ślązacy znajdą na miejscu pracę i zaczną wracać. Niestety, na razie zachodni inwestorzy wolą zatrudniać pracowników z Lubelszczyzny, którzy przystaną na każde warunki, niż dawać pracę bardziej wymagającym Opolanom.
- Jeśli będą mieli do czego przyjechać, wrócą na pewno - mówi Miklis. - Bo oni lepiej niż inni widzą, że Zachód to nie tylko dobrobyt, ale nierzadko też zgnilizna. Ich rodziny już teraz z tego powodu cierpią. Na pewno nie da się na zawsze wiązać przyszłości naszych ludzi z pracą na Zachodzie. Coraz częściej dochodzą do nas informacje o ludziach pracujących na budowie w Niemczech nie po osiem, ale po trzynaście godzin.
Hubert Cichoń nie bardzo wierzy, by szybko doszło do wyrównania poziomu życia u nas i na Zachodzie i do masowego powrotu Ślązaków.
- My wprawdzie też będziemy w Unii - mówi Cichoń - ale to będzie Unia polskiego modelu, jeszcze długo bez zachodnich standardów ekologicznych i bez tamtejszej pomocy społecznej. Rządzący Polską tłumaczą nam cały czas, że nas na to nie stać. Ich stać na wszystko.

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska