Ostatnia droga samotnych ludzi. Kto porządkuje ich sprawy, gdy umrą?

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Firmy pogrzebowe czy nawet ośrodki pomocy społecznej nie zastąpią po śmierci rodziny czy bliskich przyjaciół. Bo po śmierci też ktoś musi o nas zadbać.

Stanisław Cz. umarł 25 listopada 2020 roku nad ranem w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym w Opolu. Tego dnia około 5 rano przy łóżku pani Małgorzaty z Głuchołaz zadzwonił telefon komórkowy. Nie odebrała, bo kto może dzwonić o tej porze? O 10 ten sam numer zadzwonił ponownie.

- Dzwonił lekarz z informacją, że w ich szpitalu zmarł pan Stanisław, a w dokumentacji medycznej ja jestem wpisana jako jedyna osoba do kontaktu. Proszą, żeby przyjechać i odebrać ciało oraz załatwić wszystkie formalności – wspomina pani Małgorzata. - Mam do niego trochę żalu, że mnie o tym nie uprzedził. Byłam kompletnie nieprzygotowana.

Przypadek pana Stanisława

Stanisław Cz., lat 67, nie miał bliskiej rodziny. Doktor matematyki, adiunkt na Wyższej Szkole Administracji Publicznej w Białymstoku, która została zlikwidowana w 2019 roku. Już wcześniej przeszedł na świadczenie przedemerytalne, potem na emeryturę. W Białymstoku nic specjalnie go nie trzymało. W 2016 roku kupił sobie mieszkanie w Głuchołazach i przeprowadził się 800 kilometrów od domu.

- Bardzo miły, kulturalny i ciekawy człowiek. Bardzo dużo podróżował po całym świecie. Był przewodnikiem turystycznym, kamperem jeździł za granicę, a na skuterze zwiedzał okolice. Przed laty był w Głuchołazach turystycznie i spodobało się tu. Zdecydował się kupić tu maleńkie mieszkanko w bloku – wspomina pani Małgorzata. Poznali się zawodowo, pani Małgorzata pomagała mu załatwić życiową sprawę i została jego pierwszą znajomą w mieście. Dużego kręgu znajomych zresztą nie miał, nawet z sąsiadami nie zawiązał bliższych relacji. Ale panią Małgorzatę odwiedzał, wpadał na kawę do biura, ona zapraszała go czasem na święta do domu. Opowiadał o swoich podróżach. Jej dzieciom pomagał w matematyce.

- Pod koniec września odwiedził mnie ostatni raz w biurze na kawie – opowiada mieszkanka Głuchołaz. – Potem odezwał się pod koniec października. Zadzwonił z prośbą, żeby mu wykupić receptę, ale poprosił, żeby zakupy zostawić na wycieraczce, bo jest słaby i ma gorączkę. Od razu się domyśliłam, że to może być Covid. Zaczęłam codziennie do niego dzwonić, czy nie potrzebuje czegoś do jedzenia, leków. Nigdy nic nie chciał, skarżył się, że nie może jeść. Czasem tylko prosił o kolejne leki. W końcu zdecydował się zrobić test na koronawirusa i wyszło, że ma Covid. Bałam się o niego, bo mieszkał sam, nikt nawet herbaty nie poda, naciskałam go, żeby poszedł do szpitala, bo tam jest zawsze lepsza opieka.

W czwartek (19 listopada) zadzwonił do swojej „opiekunki” ze szpitala. Dostał silnej gorączki, miał problemy z oddychaniem i wezwał sam karetkę pogotowia. Zabrali go najpierw do szpitala w Nysie, a potem na oddział covidowy szpitala powiatowego w Głuchołazach. Przez telefon poprosił o podrzucenie ręczników i czegoś do picia. W piątek zadzwonił drugi raz, ciężko go było zrozumieć przez maseczkę do oddychania. Skarżył się, że źle się czuje. W sobotę nie mógł sam dojść do toalety, bardzo go rozbolała lewa noga, stracił w niej czucie. Okazało się, że ma zator. Pogotowie zawiozło go do szpitala klinicznego w Opolu. Tam już przestał odbierać telefony. Po trzech dniach zadzwoniła dopiero administracja szpitalna. Stanisław Cz. Umarł. Zostały jego zwłoki.

Wszystko zginęło

Odebranie zwłok wcale nie było łatwe. Żeby załatwić formalności, uzyskać karę zgonu, odebrać ciało, trzeba dysponować dowodem osobistym zmarłego. Administracja szpitala w Opolu stwierdziła jednak, że przy Stanisławie Cz. nie ma żadnych dokumentów, portfela czy jakichkolwiek rzeczy osobistych, nawet kluczy do mieszkania, którymi zamknął dom.

Telefonu z którego dzwonił także.

W szpitalu w Głuchołazach też nic nie zostało. Powiedzieli, że zapakowali wszystko do plastikowego worka i wysłali z karetką do Opola.

- Pan Stanisław zostawił mi kiedyś klucze do swojego mieszkania, tak na wszelki wypadek. Poszłam tam z koleżanką i zaczęłyśmy szukać jego dowodu – wspomina pani Małgorzata. – Znalazłam tylko jego starą książeczkę wojskową, jakąś nieaktualną legitymację ubezpieczeniową pracodawcy. Z tymi papierami pojechałam na drugi dzień do Opola. Wszyscy jednak chcieli ode mnie dowód osobisty.

Sytuacja stała się nieco nerwowa. Stojąc przed wejściem do szpitala pani Małgorzata obdzwoniła kilka szpitalnych miejsc i stanowisk, czy nie mają tych dokumentów.

- Narobiłam zamieszania, ale nic nie znaleźli – wspomina. – W efekcie pani w administracji nie chciała mi wypisać karty zgonu. Zdenerwowałam się, bo przecież wszystkie dokumenty zginęły u nich. Po dwóch godzinach czekania wydali mi dokument i już w urzędzie miejskim załatwiłam bez problemu akt zgonu. Potem zakład pogrzebowy odebrał ciało ze szpitala.

Pani Małgorzata nie zna historii pana Stanisława, nie wie w co wierzył, co dla niego było ważne. Nigdy nie pytała, jak chce zostać pochowany, bo … o takich sprawach się nie rozmawia. Wspomniał jej tylko kiedyś, że jeździ sam na grób swoich rodziców do Wrocławia, ale nie mówił na jaki cmentarz. Kobieta zdecydowała się więc skremować zwłoki. Zakład pogrzebowy pojechał z Opola i przywiózł jej urnę z prochami. Szukając z koleżanką dokumentów po zmarłym odkryły w jego mieszkaniu drugi telefon, którym prawdopodobnie posługiwał się w czasie wyjazdów zagranicznych. Koleżanka zamówiła panią Małgorzatę, żeby zadzwonić na jeden z ostatnich wybranych numerów.

- Miałam szczęście, bo trafiłam na znajomych pana Stanisława - jego dawnego kolegę z pracy w Białymstoku, który znał go dłużej niż ja – opowiada mieszkanka Głuchołaz. – Powiedział mi, że Stanisław wierzył w Boga, ale nie był praktykujący, więc właściwie każda decyzja o obrządku pogrzebowym będzie dobra. O rodzinie zmarłego znajomy nic nie wiedział. Podpowiedział mi tylko, że jego rodzice leżą na cmentarzu św. Wawrzyńca we Wrocławiu. Zadzwoniłam tam, okazało się, że to zamknięty cmentarz, same piwniczki – katakumby, ale w grobie rodziców mogą dochować kolejne ciało. Zamówiłam pogrzeb, poprosiłam o księdza.

Grób i inne składniki majątku

Na pogrzeb, 3 grudnia, pojechali do Wrocławia w czwórkę jednym autem, razem z urną. Pani Małgorzata, jej dwóch synów i koleżanka. Nikogo więcej nie było, nawet księdza trzeba było specjalnie ściągać, bo zarząd szpitala go nie zawiadomił. Znajomym z Białegostoku nie chciało się jechać 800 kilometrów. Grabarze podkopali stary grób od tyłu i włożyli do niego urnę. Na kamiennej tablicy obok nazwisk rodziców zostanie jeszcze dopisane nazwisko Stanisława Cz.

Już po pogrzebie poszły z koleżanką jeszcze raz do opuszczonego mieszkania. Pomyślały, że trzeba wyrzucić zapasy jedzenia, zanim smród zacznie przeszkadzać sąsiadom. Dużo tego nie było, w lodówce ser i śmietana z kożuchem pleśni, parę kartonów mleka. Wyłączyły prąd, wodę i gaz. Zamknęły mieszkanie. Na drzwiach powiesiła klepsydrę. W ZUS-ie pani Małgorzata przedstawiła faktury na wszystkie wydatki pogrzebowe. Czeka na zwrot pieniędzy.

- Co mogłam, to zrobiłam. Myślę, że on wolałby, żeby pogrzeb załatwiła mu znajoma osoba, a nie ośrodek pomocy społecznej – opowiada mieszkanka Głuchołaz. - Wiem, że pan Stanisław miał w naprawie u mechanika dwa samochody, w tym kamper, ale nie mam pojęcia gdzie są. Dokumenty aut i kluczyki zostały w mieszkaniu. Jest jego mieszkanie własnościowe. Nie wiem, kto powinien załatwiać dalsze formalności. Szukałyśmy w mieszkaniu testamentu, ale nic nie ma. Jest tylko korespondencja z trzech banków, z której wynika, że miał jakieś lokaty, ubezpieczenia zdrowotne, konta. Może bank się zainteresuje. Nie było żadnych informacji o rodzinie, dzieciach. Jego znajomy wspominał natomiast, że pan Stanisław swoje pieniądze chciał przeznaczyć na schronisko dla zwierząt, albo na hospicjum.

- Spółdzielnia mieszkaniowa zgodnie z przepisami musi rok czekać na podjęcie sprawy spadkowej przez ewentualną rodzinę – mówi Marian Konieczny, prezes Międzyzakładowej Spółdzielni Mieszkaniowej w Głuchołazach. – Oczywiście, gdyby w lokalu doszło do jakieś awarii, to możemy wejść do środka tylko w asyście policji. Jeśli przez rok rodzina przez rok nie wystąpi o spadek, wtedy spółdzielnia występuje do sądu o stwierdzenie nabycia spadku przez gminę, która może normalnie wystawić mieszkanie na sprzedaż.

W urzędzie w Głuchołazach sprawy pana Stanisława jeszcze nie znali. Gminy coraz częściej załatwiają sprawy spadkowe, ale w sytuacji, gdy rodzina wyrzeka się spadku po zmarłym, bo kalkuluje, że zostało więcej długów niż majątku. Ludzie zorientowali się, że długi „po dziadku” lepiej zostawić do uregulowania swojej gminie, która nie może się tego zrzec. Rzadko kiedy samorządom zdarza się majątek do spieniężenia z zyskiem.

Koniec Francji w Prudniku

11 stycznia umarł prudnicki Francuz, 72-letni Guy Hemmler. Samotnik, bez żony, dzieci i bliskiej rodziny. Ekscentryk z Strasburga w Alzacji, który po przejściu na emeryturę przeprowadził się do Polski i wybrał Prudnik, który znał z opowieści znajomego. 11 lat temu wynajął w Prudniku mieszkanie i przeprowadził się. Załawtił sobie przeniesienie emerytury do Polski. Wystąpił do władz o status rezydenta.

- Dobrze mi tutaj, chcę to zostać do śmierci – mówił.

Nigdy się nauczył się polskiego, ale lgnął do ludzi mówiących w jego ojczystym języku. Lubił rozmawiać. Miał nawet swoją misję: Chciał załatwić Polakom dodatkowy wolny dzień w Święto Wniebowzięcia. Prowadził w tej sprawie korespondencję z kancelarią prezydenta, z Sejmem, Episkopatem Polski, ale wszyscy go zbywali.

Gdy umarł jego formalności pogrzebowe załatwił Ośrodek Pomocy Społecznej. Miejscowy urząd Stanu Cywilnego zawiadomił o śmierci francuski konsulat. Skromne grono znajomych zebrało się nad jego grobem na cmentarzu w Prudniku. Majątku specjalnego po sobie nie pozostawił. Książki i rzeczy osobiste pewnie będzie musiał posprzątać właściciel wynajmowanego mieszkania.

W 2020 roku zmarło w Polsce rekordowo dużo ludzi, w sumie prawie pół miliona. To o ok. 80 tysięcy więcej niż przeciętnie w poprzednich latach. Na Opolszczyźnie pożegnaliśmy około 13 tysięcy ludzi. Śmierć, pogrzeby, testamenty, sprawy spadkowe, porządkowanie spraw po zmarłych – to coraz częstsze zjawisko i temat rozmów w covidowym świecie. Także do rozważań o tym, co jest w życiu ważne, a co przemijające.

- Historia pana Stanisława dała mi wiele do myślenia - opowiada pani Małgorzata z Głuchołaz. – Koleżanka, która mi pomagała w tej sprawie, zaraz po jego pogrzebie uporządkowała swoje stare dokumenty. Ja też się za to zabieram. Bo czy chcemy, żeby po naszej śmierci ktoś obcy oglądał nasze zdjęcia, czytał nasze prywatne papiery?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Niedziele handlowe mogą wrócić w 2024 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska