Pacjent ma prawo umrzeć

sxc
sxc
Według Światowej Organizacji Zdrowia, co dziesiąty pacjent pada ofiarą błędu czy zaniedbania, którego można było uniknąć. Polska nie jest wyjątkiem. Typowo polskie jest tuszowanie takich spraw.

W szpitalu lub przychodni, gdzie dochodzi do błędu w sztuce lekarskiej, często robi się wszystko, by zapewnić bezpieczeństwo lekarzowi i znaleźć dla niego jakieś usprawiedliwienie - mówi Adam Sandauer, prezes Stowarzyszenia Pacjentów "Primum Non Nocere". - Ale czyni się niewiele, żeby pomóc pacjentowi albo jego rodzinie. Biegli lekarze poproszeni o ocenę danego przypadku są najczęściej solidarni z kolegą po fachu. Nie chcą podpaść środowisku, z którym są na co dzień związani zawodowo, choć czasem popełniane błędy są aż nadto ewidentne.

Dużo może o tym powiedzieć Artur Nowicki, adwokat z Wrocławia, który od 10 lat specjalizuje się w procesach o błędy w sztuce medycznej.

- Do jednej z przychodni w województwie dolnośląskim zgłosił się mężczyzna, który miał czerniaka na nodze - opowiada mecenas Nowicki. - Tymczasem lekarz bezwiednie wyciął mu zmianę na skórze i nawet nie zlecił badania histopatologicznego, które potwierdziłoby lub wykluczyło nowotwór. Gdy pacjent ten trafił do mnie, szukając pomocy prawnej, był już w bardzo złym stanie i wkrótce potem zmarł. Lekarz nigdy nie poczuwał się do winy, choć gdyby postąpił jak należy, to człowiek mógłby żyć.
Podobne historie mamy także na Opolszczyźnie. Był wrzesień 2006 roku, 80-letnia Teresa Z. ze Starych Siołkowic jechała rowerem przez wieś, gdy nagle źle się poczuła.

Jej znajoma, wiedząc, że kobieta choruje na cukrzycę, pojechała po pomoc do oddalonej o niecałe pół kilometra przychodni. Od pielęgniarki usłyszała jednak, że ma sama wezwać karetkę. Tak zrobiła, ale Teresa Z. czuła się coraz gorzej, więc jej znajoma jeszcze raz pobiegła do przychodni. Tym razem lekarz wysłał na miejsce pielęgniarkę. Za późno. Teresa Z. zmarła na zawał, zanim przyjechało pogotowie.

Prokurator oskarżył lekarza o odmowę udzielenia pomocy osobie, która jej potrzebowała, co doprowadziło do jej śmierci. Brzeski sąd skazał medyka na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata oraz 3600 zł grzywny. Lekarz się odwoływał, ale ostatecznie, po kilku latach procesów Sąd Okręgowy w Opolu ten wyrok podtrzymał.

MAMO, KONIEC ZE MNĄ

W Stanach Zjednoczonych procesy wytaczane lekarzom, szpitalom oraz firmom farmaceutycznym są na porządku dziennym. Amerykańscy prawnicy często sami wyszukują poszkodowanych pacjentów i po wygranym procesie dzielą się z nimi wysokim odszkodowaniem. Tymczasem w Polsce prawników specjalizujących się w procesach o błędy w sztuce lekarskiej ciągle jest niewielu, a jeśli dochodzi do procesu, to toczy się on jak po grudzie.

- Co roku w Polsce popełnianych jest od 20 do 30 tysięcy błędów i pomyłek lekarskich, a do sądów trafia najwyżej tysiąc pozwów od pacjentów lub ich rodzin, z czego część jest umarzana - twierdzi Adam Sandauer. - Wiele spraw ciągnie się tak długo, że zanim zapadnie wyrok, wcześniej dochodzi do ich przedawnienia.

Niezwykle dramatyczną i najbardziej medialną sprawą w ostatnim czasie była historia Edyty Terki, która z powodu typowego błędu lekarskiego od 8 lat jest w stanie paliatywnym. Żyje, ale jest jak roślina.

Co roku w Polsce popełnianych jest od 20 do 30 tysięcy błędów i pomyłek lekarskich, a do sądów trafia najwyżej tysiąc pozwów od pacjentów lub ich rodzin, z czego część jest umarzana.
Wiele spraw ciągnie się tak długo, że zanim zapadnie wyrok, wcześniej dochodzi do ich przedawnienia

- Pani Edyta po planowym wycięciu wola tarczycy źle się poczuła, zaczęła mieć kłopoty z oddychaniem - mówi mecenas Artur Nowicki. - Około drugiej w nocy lekarz dyżurny otworzył ranę pooperacyjną i usunął krwiak. Kilka godzin później pacjentka znowu zaczęła się dusić. Lekarz dyżurny kazał jej podać lek uspokajający, a o 7.00 rano zszedł z dyżuru.

Ordynator oraz pozostali lekarze z oddziału, którzy pojawili się w pracy, nie obejrzeli rany pooperacyjnej u pacjentki. Gdy okazało się, że jest z nią bardzo źle, postanowiono ją szybko przewieźć ze zwykłej sali, na której leżała, na oddział intensywnej opieki. - Ale właśnie wtedy ustało u chorej krążenie - dodaje mecenas Nowicki. - Kobieta miała wówczas 25 lat, teraz skończyła 31. W jej przypadku było to typowe zlekceważenie objawów, skutek rutyny lekarskiej.

Dodatkowego dramatyzmu nadał temu fakt, że Edyta Terka resztkami sił wysłała do swojej matki rozpaczliwego SMS-a: "Mamo, koniec ze mną. Przyjedź". Wtedy matka przyjechała do szpitala i wszczęła alarm.

Do tego kardynalnego błędu doszło w nieistniejącym już szpitalu im. Rydygiera we Wrocławiu. Dlatego odszkodowanie matce Edyty Terki musiał wypłacić urząd marszałkowski, który przejął zobowiązania zlikwidowanej placówki - wraz z odsetkami 800 tys. zł. Były ordynator oddziału dostał pół roku więzieniu w zawieszeniu na 2 lata. Natomiast sprawa lekarza dyżurnego jest w toku.

NA GRANICY RYZYKA LUB OSZUSTWA

Według prawa z 1519 roku najpoważniejszym błędem lekarskim było dopuszczenie, żeby pacjent zmarł bez spowiedzi. Taki był wtedy poziom medycyny i wiedzy lekarskiej. Dziś lekarze, dzięki ogromnemu rozwojowi technik diagnostycznych i zabiegowych, porywają się na niesamowite rzeczy, za co ich nieraz podziwiamy. Ale to wiąże się nieraz z ryzykiem.

- Lekarze są trochę jak artyści - uważa mecenas Artur Nowicki. - Czasem przyjmują postawę: "Jesteśmy panami tego świata". Ale też nierzadko muszą natychmiast podejmować skomplikowane decyzje, które prowadzą do uratowania komuś zdrowia lub życia. Przytoczę sytuację, która wydarzyła się naprawdę: jest dwóch pacjentów tej samej płci, w tym samym wieku i w tym samym stanie fizycznym. Tymczasem ten sam lek, który podał im przed zabiegiem anestezjolog, wywołał dwie różne reakcje. Dla jednego z chorych bardzo niebezpieczną. W takiej chwili lekarz nie ma czasu, by wspomóc się określoną wiedzą, tylko musi działać błyskawicznie - często na granicy ryzyka.

Wtedy można coś zwyczajnie przegapić. W jednym ze szpitali np. anestezjolog nie otworzył w trakcie operacji zaworu z tlenem, co doprowadziło do śmierci chorego.

Dla pacjenta czy jego rodziny błąd w sztuce medycznej to po prostu błąd, tymczasem w świetle prawa obowiązuje podział na pięć typów. Może chodzić o błąd diagnostyczny, który jest uważany za najpoważniejszy. Polega on na stwierdzeniu nieistniejącej choroby lub - co gorsza - na niewykryciu choroby istniejącej. To z kolei pociąga za sobą błąd terapeutyczny, związany ze sztuką i wiedzą medyczną. Czasem jednak granica między błędem diagnostycznym a oszustwem jest bardzo cienka.
W Opolu odbył się w ub.r. bulwersujący proces przeciwko ginekologowi, który wmawiał kobietom przyjmowanym w jego prywatnym gabinecie, że są w ciąży, a następnie dokonywał u nich fikcyjnych aborcji. Sąd skazał go na 3,5 roku więzienia, oprócz tego opolski ginekolog otrzymał zakaz wykonywania zawodu przez 7 lat oraz musi zapłacić 7,5 tys. zł grzywny. Z kolei dwa lata temu wyszło na światło dzienne, że ordynator oddziału ginekologicznego jednego z opolskich szpitali… wmawiał choroby zdrowym pacjentkom. Sprawa jest w toku.

Niekiedy zdarza się seria błędów.

- Pewna pacjentka chorowała na reumatoidalne zapalenie stawów, a trafiła do szpitala z powodu zaburzeń oddychania - opowiada Agnieszka Sieńko z Katedry Zdrowia Publicznego Akademii Medycznej we Wrocławiu, z zawodu radca prawny. - Kobieta dostała obrzęku płuc, w takiej sytuacji robi się zawsze rtg. klatki piersiowej. W tym przypadku zdjęcie zostało wprawdzie wykonane, ale przez 48 godzin nikt go nie obejrzał, choć w tym czasie siedmiu lekarzy miało kontakt z chorą.
W drugiej dobie jej stan się pogorszył, lekarz zlecił podanie kobiecie dopaminy za pomocą pompy automatycznej. Z pacjentką było jednak coraz gorzej, więc zaszła konieczność przewiezienia jej do innego pomieszczenia. Pielęgniarka nie mogła wyjechać z łóżkiem, ale akurat w tym momencie przyszedł lekarz, który postanowił jej pomóc. Wyłączył kroplówkę i ta chwila niestety zaważyła na losie pacjentki. Nie dało się jej uratować.

Oprócz błędu diagnostycznego i terapeutycznego prawo rozróżnia też błąd techniczny, polegający np. na zostawieniu w ranie chusty czy zaszyciu narzędzi. Może to być także błąd organizacyjny i błąd w rokowaniu. Sąd ma więc nieraz twardy orzech do zgryzienia, gdyż za cały proces leczenia odpowiada zwykle sporo osób - poczynając od pielęgniarki, laborantki, technika rtg., szeregowego lekarza z oddziału, a na ordynatorze kończąc. Dlatego ustalenie, kto jest konkretnie winny, bywa czasem bardzo trudne. Nawet w renomowanych szpitalach zdarza się, że do błędu w sztuce lekarskiej dochodzi z powodu awarii aparatury medycznej czy niedostarczenia na czas odczynników niezbędnych do diagnostyki. W trakcie hospitalizacji dochodzi też do wypadków losowych, jak upadki czy wypadnięcia z okna, próby samobójcze, samookaleczenia.

KRUK KRUKOWI…

Znaczna część skarg nigdy nie trafia do sądu. Prawo jest bowiem tak skonstruowane, że to właśnie osoba poszkodowana ma udowodnić winę lekarza czy szpitala i nie może liczyć na pomoc ze strony państwa. Pacjent musi wnieść sprawę z powództwa cywilnego i za to zapłacić. To wielu skutecznie zniechęca.

Pacjenci próbują najpierw szukać sprawiedliwości w izbach lekarskich. W 2010 r. do Okręgowego Sądu Lekarskiego przy opolskiej izbie wpłynęły 23 sprawy, w tym 9 wniosków o ukaranie 9 lekarzy i 14 zażaleń na postanowienia Okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej, który umorzył lub odmówił wszczęcia postępowania wyjaśniającego wobec konkretnych medyków.

- Pacjenci potrafią wnieść skargę na lekarza tylko dlatego, że miał zły charakter pisma lub był niestaranny przy wypełnianiu karty chorobowej - przekonuje dr Rafał Pędich, przewodniczący Okręgowego Sądu Lekarskiego w Opolu. - W większości są to sytuacje wynikające z pośpiechu, z konieczności przyjęcia ogromnej liczby pacjentów w ciągu dnia. Upominamy jednak lekarza, żeby starannie prowadził dokumentację techniczną.

W sumie w ubiegłym roku przed Sądem Lekarskim w Opolu odbyło się 13 rozpraw głównych i 15 posiedzeń niejawnych. Efekt: siedmiu lekarzy dostało upomnienie, dwóch uniewinniono, a wobec jednego postępowanie umorzono. Czego te sprawy konkretnie dotyczyły?

- Szczegółów nie mogę ujawnić - stwierdza dr Rafał Pędich. - Mogę jedynie powiedzieć, że wszystkie upomnienia dotyczyły niestarannej dokumentacji medycznej. Na Opolszczyźnie, na szczęście, nie mamy takich afer jak w innych województwach. Świadczy to o wysokim poziomie wykształcenia naszych lekarzy, jak i o ich poziomie etyczno-moralnym.

Najwięcej spraw skierowanych w 2010 r. do sądu lekarskiego dotyczyło specjalistów z zakresu chirurgii ogólnej, ortopedii i traumatologii oraz lekarzy nie posiadających specjalizacji. Ze statystyk sądowych wiadomo natomiast, że na Opolszczyźnie najwięcej spraw dotyczy powikłań okołoporodowych, których konsekwencją są narodziny niepełnosprawnych dzieci. Trafiają one jednak od razu przed oblicze "normalnego" sądu.

- Jeżeli sąd karny prowadzi proces w jakiejś sprawie, to my już się nią nie zajmujemy - mówi dr Pędich. - Tak było np. w przypadku ginekologa, który otrzymał 7-letni zakaz wykonywania zawodu. Jeśli lekarz dostaje go na okres od pięciu lat wzwyż, to musi potem odbyć staż i od nowa zdać państwowy egzamin lekarski. Podobnie jak to się dzieje po ukończeniu akademii medycznej.
Niezwykły rozwój technik medycznych spowodował, że oczekiwania pacjentów też mocno wzrosły. - Nieraz rodziny mają pretensje o to, że babcia umarła, a lekarze nie wszystko zrobili, by ją uratować - mówi dalej dr Pędich. - Tymczasem nie biorą pod uwagę, że miała ona 90 lat i była w stanie agonalnym. Że dziadek miał już przerzuty do różnych narządów i już nic nie dało się zrobić. Człowiek przez całe życie idzie w jedną stronę, tylko jeden odchodzi prędzej, drugi później. Żeby nie wiem jak bardzo rozwinęła się diagnostyka i techniki medyczne, to życie i tak kończy się śmiercią.

W Stanach Zjednoczonych odszkodowania wypłacane pacjentom bądź ich rodzinom są niewyobrażalne. Kilka lat temu sąd w Teksasie nakazał producentowi leku przeciwbólowego Vioxx wypłacenie 253 mln dolarów wdowie po zmarłym mężczyźnie, który ten specyfik zażywał przez 8 miesięcy. Lek okazał się zabójczy dla jego serca. Ale Polska to nie Ameryka. U nas, jeśli dochodzi do procesów, to odszkodowania dla pacjentów wynoszą od kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych. Na Opolszczyźnie jak dotąd najwyższe odszkodowanie zapłacił Szpital Ginekologiczno-Położniczy w Opolu - ponad 800 tys. zł. Kilka lat temu lekarz nie dopilnował rodzącej, nie odebrał porodu na czas i dziecko cierpi teraz na porażenie mózgowe.

- Mnie udało się wywalczyć w sądzie dla pacjenta 150 tys. zł - opowiada mecenas Artur Nowicki, który wygrał około stu spraw, w których bronił interesów poszkodowanych pacjentów. - Ale była to cena za amputowanie mu nogi, do czego doszło z powodu błędnego leczenia. Z kolei 70 tysięcy udało mi się uzyskać na rzecz 19-latka. Urodził się z wadą genetyczną, która spowodowała, że miał lewą nogę krótszą. Poddał się w szpitalu operacji przedłużania kończyny, a w wyniku błędu w sztuce medycznej doszło u niego do uszkodzenia żyły. Chłopak już do końca życia będzie kulał…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska