Palikot: - Opieprzany jestem zawsze

Zbigniew Górniak
- Gdy słyszę o sobie, że jestem błaznem, pocieszam się porzekadłem, że na niejednym dworze błazen jest mądrzejszy od króla - mówi Janusz Palikot, poseł Platformy Obywatelskiej.

- To powie nam pan już teraz, za kogo się przebrał na kongres PiS i jak pan tam w ogóle wszedł?
- Nie mogę, bo jakbym opowiedział o szczegółach, to zdekonspirowałbym swoich współpracowników. A było ich aż czterech, z czego dwóch z samego PiS.

- Ale pan oznajmił, że przebierze się za kobietę.
- To był blef, żeby zmylić przeciwnika. Taka zadyma... Byłem tam tylko przed południem, bo potem wzmożono kontrole. Ludzie PiS-u chodzili między rzędami i przypatrywali się uczestnikom kongresu, szukając przebranego Palikota. Ale ja byłem rano i nie jako kobieta.

- A propos przebierania się za kobiety. Niedawno zaproponował pan sfinansowanie operacji zmiany płci Jarosławowi Kaczyńskiemu. Bo...?
- Bo mnie irytuje już do bólu ta kwestia. To była kolejna prowokacja, która miała za cel pokazać, jak bardzo zakłamana jest u nas tak zwana prawica. Bo tak się jakoś zawsze składa, że politycy o homoseksualnych skłonnościach wywodzą się z lewicy. Wtedy to jest jakoś uczciwe, bo oni się do tego przyznają. A u nas? Narodowo-katolickie kręgi są na ogół homofobiczne, nie znoszą homoseksualistów, a tymczasem głosują na PiS. A szef tej partii, wiadomo... Gdyby tego nie ukrywał, nie byłoby problemu. Ale on oszukuje własny elektorat.

- Ale skąd pan to o nim wie? Niektórzy mówią, że to pan właśnie jest gejem.
- Och... Odpowiem tak, jak odpowiadam na spotkaniach z wyborcami: ja mam konto w banku, kartę kredytową, czwórkę dzieci, dwie żony w życiorysie, kilka wybudowanych domów, nie mieszkam też z matką... To teraz sami sobie odpowiedzcie, czy jestem gejem.

- Pan ma uprzedzenia wobec homoseksualistów? Toż przecież właśnie premierem Islandii została lesbijka.
- Mi naprawdę nie przeszkadzają geje. Sam przecież ubrałem się koszulkę z napisem "Jestem gejem. Jestem z SLD". To był taki gest solidarności z tymi środowiskami, nękanymi przez homofobiczną prawicę, która wystrojona w narodowo-katolickie pióra sama ma w swych szeregach gejów. Kilka dni po tym moim wystąpieniu Barbara Blida popełniła samobójstwo, a Zbigniew Ziobro do dziś nosi na rękach jej krew.

- Nie boi się pan, że gdy napiszę o tej krwi na rękach, Ziobro pana pozwie?
- A niech mnie pozywa, nie boję się.

- Trwa właśnie rocznicowa celebracja okrągłego stołu. Co pan czuje, gdy słyszy, że to była narodowa zdrada?
- To jakiś absurd głoszony przez tych wszystkich ponurych ludzi ukąszonych przez Czwartą RP. Oni głoszą, że wszystko wtedy było oszustwem. No dobra, jeżeli już ktoś kogoś oszukał, to "Solidarność" komunistów, i to z wielkim pożytkiem dla narodu. Okrągły stół to było wielkie otwarcie Polski na wolność, na nowoczesność, na świat, na Europę. Ludzie, niestety, nie chcą pamiętać, ze 20 lat temu nie było nawet papieru toaletowego, a dziś... Dziś jest wszystko, trzy miliony Polaków wyjechało w tamtym roku na wczasy zagraniczne.
- Właśnie piszę felieton o tym, ze dla mnie budujące jest, jak widzę na alpejskich parkingach samochody na polskich blachach.
- Dla mnie też, dla mnie też. I proszę zauważyć, że ci Polacy na alpejskich stokach niczym nie różnią się od Europejczyków. Mają świetne skafandry, narty najlepszych światowych firm, a stołują się w restauracjach, w których jeszcze 20 lat temu marzyliby, żeby dostać fuchę na zmywaku.

- Może to są ludzie z esbeckiego układu...
- Proszę mnie nie prowokować tym ponuractwem rodem z Czwartej RP. Ci ludzie na stoku to nasza mała klasa średnia, która swą tytaniczną pracą wspięła się na europejski poziom. Oni są na własną prośbę beneficjentami tej wielkiej cywilizacyjnej zmiany, jaka zaszła w Polsce dwadzieścia lat temu. Ci ludzie pracują, a nie narzekają.

- Też narzekają...
- Tak, ale nie z pozycji przegranych i zawiedzionych, ale z pozycji ludzi wymagających. Jeżdżą do tych Włoch czy Niemiec i widząc, jaki tam porządek, jak tam ładnie, chcą, żeby tak też było i u nas. A ponieważ jeszcze tak nie jest, to narzekają.

- "Co zyskałem, co straciłem, a co diabli wzięli" - pod takim hasłem "Gazeta Wyborcza" oczekuje na wspomnienia Polaków o dwudziestu latach wolnej Polski. Co zyskał, a co stracił Janusz Palikot w wolnej Polsce, a co mu diabli wzięli?
- Co zyskałem? Wolność zyskałem. Wolność mi podarowano: od tej abstrakcyjnej po najprostszą, czyli wolność podróżowania. W latach osiemdziesiątych nie dostawałem paszportu i w ogóle nie miałem pojęcia, jak wygląda Zachód. Gdy pod koniec lat osiemdziesiątych pojechałem po raz pierwszy do Niemiec, do Heidelbergu, byłem w szoku. Ta czystość, te kolory, ten stan dróg, ta konsumpcja.

- Jechał pan pewnie małym fiatem?
- Nie, pojechałem tam autostopem. Proszę pamiętać, że ja wtedy nie miałem jeszcze trzydziestki. To była prawdziwa podróż. Smakowanie nowego świata.

- Co jeszcze pan zyskał po 89 roku?
- Pieniądze.

- Lubi je pan.
- Ale jako środek do celów.

- Którymi są...
- Którymi są podróże i otaczanie się ładnymi przedmiotami, doświadczanie piękna. Ja jestem z wykształcenia filozofem, więc mogłem sobie pojechać do Grecji, do Włoch, do miejsc, które dla mnie, jako filozofa, są ważne. No i zjeździłem cały świat, byłem na biegunie północnym, wdrapałem się na Kilimandżaro.

- A co pan stracił w wolnej Polsce?
- Zdrowie straciłem.

- Nie wygląda pan na chorego.
- Bo nic konkretnego mi nie dolega, zbadałem się gruntownie. Ale czuję to potworne znużenie organizmu. Ja przez dwadzieścia lat morderczo pracowałem po kilkanaście godzin na dobę. Biznes robiłem. Musiałem się kopać z rzeczywistością.

- A co było najgorsze w pracy biznesmena?
- Chyba ten brak akceptacji ze strony społeczeństwa. Ja to szczególnie odczułem w swoim Biłgoraju. Czułem po prostu wrogość ze strony urzędów, biurokracji, rozmaitych organów kontrolnych, a także zwyczajnych ludzi. Polskie piekiełko trochę mnie podsmażyło.

- Ale teraz się pan bawi za to.
- Ma pan na myśli moje wystąpienia?

- Tak. Co pan czuje, gdy czyta o sobie, że jest pajacem?
- Pocieszam się wtedy porzekadłem, że na niejednym dworze błazen jest mądrzejszy od króla.

- To aluzja do Donalda Tuska?
- (śmiech) Ludzie myślą, że ja z premierem mam taką sztamę, że sobie narozrabiam, a potem razem się z tego śmiejemy w zaciszu gabinetów.

- A nie jest tak?
- Ależ skąd! Ja zawsze jestem przez Tuska opieprzany. Za każdy mój wybryk, za każde wystąpienie. No, może teraz, gdy przedostałem się potajemnie na kongres PiS, nie denerwował się aż tak bardzo, ale wcześniej zawsze miałem awanturę. I mi grożono, że jeszcze jeden numer, a wylatuję z Platformy Obywatelskiej.

- To Tusk taki sieriozny się zrobił?
- On może nadal jest luzakiem, ale jego otoczenie takie trochę za poważne.

- Schetyna?
- Proszę o następne pytanie.

- No dobrze, powiedzieliśmy już o tym, co pan zyskał i co stracił w wolnej Polsce. A co diabli wzięli?
- Małżeństwo... To pierwsze. Rozpadło się i strasznie nad tym ubolewam. To moja osobista porażka.

- Ale przecież ożenił się pan ponownie.
- Tak i jestem bardzo szczęśliwy. Za miesiąc na świat przyjdzie nasza córeczka, wiemy to, bo robiliśmy badania. Mamy już dla niej imię: Zosia. Będę zatem ojcem trzech synów z pierwszego małżeństwa i córki z drugiego.

- Pana żona jest dużo od pana młodsza?
- Dziesięć lat. Polecam każdemu taką różnicę wieku.

- Ale w biznesie pan zwolnił?
- Tak, i zacząłem dbać o zdrowie. Bieganie, kajaki...

- W maju ubiegłego roku nasze kajaki minęły się na Biebrzy.
- O, proszę... Ja tam bardzo lubię przebywać. Obserwuję ptaki, odpoczywam tak.

- Czy kaczki wprowadzają pana w błogostan?
- Kaczki to ja obserwuję na talerzu. Bo do jakiej knajpy nie wszedłem, natychmiast zjawiał się właściciel i proponował danie z kaczki za darmo. Teraz właściwie już przestałem jadać te kaczki, bobym je chyba musiał wpisywać w rejestr korzyści majątkowych. Taksówkarze też nie chcą nigdy ode mnie pieniędzy.

- Kiedyś w "Tygodniku Powszechnym" dawał pan rady ludziom, którzy nie wiedzieli, za jaki się zabrać biznes. Jedną z nich był bar z wódką i śledziami.
- Tak, śledź i seta, albo w innej wersji lorneta i galareta. Moim zdaniem to kapitalny pomysł na mały biznes. Albo na duży, jeśli się z tego zrobi sieć. Dobrze zmrożona polska wódka i śledzik. Wszystko na stojąco, wchodzi dwóch facetów i omawia ważne sprawy, posilając się.

- Ale nie widać jakoś takich barów.
- W Warszawie jest. W hotelu "Bristol". I dobrze prosperuje.

- A gdybym dziś, w dobie szalejącego kryzysu, zapytał pana, w co warto wkładać pieniądze i wysiłek?
- Mimo kryzysu Polskę i tak czeka wzrost gospodarczy związany z budową autostrad...

- Pan w to wierzy, że one kiedyś powstaną?!
- Nie tylko wierzę. Ja to wiem. Już w tym roku zacznie się budowa na wszystkich zaplanowanych odcinkach i do 2012, czyli do mistrzostw Europy w piłce, te autostrady powstaną. Nawet gdy się je zrobi tylko w 80-90 procentach, to i tak będą, a na pewno powstanie ta ważna dla was, Opolan, od niemieckiej granicy do ukraińskiej. No więc, biorąc to pod uwagę, trzeba się pchać w te branże, przeanalizować, na co jest zapotrzebowanie przy autostradach. To mogą być trawniki kładzione przy autostradach, bo wiem, że są z tym kłopoty. To mogą być stacje diagnostyczne, myjnie dla ciężarówek.

- Co jeszcze?
- Na przykład na ścianie wschodniej, gdzie pięć województw dostało ogromne pieniądze na sieć internetową, niebawem taka sieć będzie w każdym gospodarstwie domowym. Pan wie, ile można zarobić na jej serwisowaniu, na serwisowaniu sprzętu? Tam są dziś pieniądze. No i oczywiście leżą one jeszcze przy lotniskach i remontowanych szlakach kolejowych.

- Czy w Opolu, do którego pan zawita w poniedziałek 9 lutego, też pan da jakieś przedstawienie? Co nam pan pokaże? Wibrator? Świński ryj?
- A wie pan, że ja już nie muszę podkręcać swoich spotkań. Ludzie na nie przychodzą, także moi przeciwnicy, i chcą ostro pogadać. Wczoraj byłem w Chełmie Lubelskim, ludzie nie zmieścili się w sali. A wracając do tego wibratora czy świńskiego ryja, to przecież to wszystko miało swój cel. Wibrator i pistolet były akcją wymierzoną w policję, której funkcjonariusze w pewnym komisariacie na Lubelszczyźnie gwałcili kobiety, przystawiając im pistolet do głów. Świński ryj był dla Listkiewicza, który, gdy poczuł strach o posadę, wydzwaniał do kolesi z FIFA i UEFA, namawiając ich do odebrania Polsce mistrzostw w piłce. Tylko świnia tak postępuje wobec własnego kraju. Myślałem o końskiej głowie, ale to by się bardziej kojarzyło z mafią, więc stanęło na świni, bo to był świński postępek. Dziennikarze zbyt często nazywają kontrowersyjnym coś, co jest tylko dosadne.

- A których dziennikarzy pan lubi lub nie lubi? Lubi pan Monikę Olejnik?
- Trochę tak, choć bywa zacietrzewiona i skacze po tematach. Ale przynajmniej słucha argumentów przeciwnych. Nie lubię natomiast dziennikarzy z "Rzeczpospolitej", tam jest taka grupa ukąszonych Czwartą RP.

- Ile absurdów zlikwidowało już pańskie Przyjazne Państwo?
- 36 ustaw zmieniono wskutek naszej pracy i szykują się następne. Szkoda, że jest taka mała świadomość tego naszego wysiłku.

- A jakiś konkretny absurd, który chcecie właśnie ukatrupić?
- Chcemy zlikwidować wymóg zatrudniania w zakładach inspektorów przeciwpożarowych. To jest jakieś chore.

- Jezu, jak ja zawsze zazdrościłem temu człowiekowi w nto! Przychodził sobie raz na tydzień, miał pokoik, biurko, miły człowiek. I za nic kasował to, na co ja zasuwałem pół miesiąca. Brawo, panie pośle.
- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska