Pamiątka z liberatora

Sławomir Draguła
Sławomir Draguła
Amerykanin John Ryan z Plymouth w Minnesocie odwiedził w piątek Lichynię koło Kędzierzyna-Koźla. 57 lat temu w tym miejscu rozbił się samolot pilotowany przez jego ojca.

Cała historia rozpoczęła się wczesnym rankiem 7 sierpnia 1944 roku w amerykańskiej bazie wojskowej Panatela we Włoszech, skąd w swój 24. lot bojowy wystartował bombowiec B 24 Liberator, należący do 464. grupy bombowej, 15. armii USA. Za jego sterami jako drugi pilot zasiadł podporucznik James Ryan. Po starcie maszyna skierowała się nad zakłady chemiczne w Blachowni, gdzie produkowano benzynę lotniczą dla niemieckiej Luftwaffe. Siedem godzin później maszyna znalazła się nad celem. Jednak w chwilę po zrzuceniu bomb amerykański samolot został trafiony przez niemiecką obronę przeciwlotniczą w jeden z czterech silników i spadł na pole pod Lichynią, niewielką wioską koło Kędzierzyna-Koźla. Z dziesięcioosobowej załogi uratowało się, skacząc na spadochronach, pięciu lotników, w tym James Ryan, ojciec Johna. Ocaleni trafili do obozu jenieckiego w Żaganiu, gdzie w 1945 roku zostali wyzwoleni. Ciała zabitych Amerykanów pochowano na cmentarzu parafialnym w Zalesiu Śląskim w powiecie strzeleckim, w 1947 roku zostali ekshumowani. Ich szczątki przeniesiono do Belgii.

Po przyjeździe do domu ojciec wiele opowiadał mi o wojnie, o tym, co przeżył w Europie - wyjaśnia John Ryan, syn lotnika zestrzelonego nad Kędzierzynem-Koźlem. - Tak mnie to zafascynowało, że postanowiłem odwiedzić miejsce, gdzie zakończył swój ostatni lot bojowy i oddać hołd lotnikom, którzy stracili tu życie.
Dzięki amerykańskim archiwom wojskowym Johnowi udało się ustalić, że samolot spadł gdzieś nad dzisiejszym terytorium Polski w okolicach Góry Świętej Anny.
- Nie były to dokładne informacje, więc założyłem stronę internetową, w której umieściłem apel o pomoc w odnalezieniu miejsca katastrofy - tłumaczy Amerykanin.

Na apel odpowiedział Szymon Serwatka z Warszawy, członek towarzystwa "Aircraft Missing in Action Project", badającego historię nalotów amerykańskich na Polskę podczas II wojny światowej oraz współpracujący z nim mieszkaniec Kędzierzyna-Koźla, Waldemar Ociepski.
- W moim komputerze zgromadziłem dość dużą bazę danych na temat kilkuset amerykańskich bombowców, które spadły na terenie Polski - mówi Szymon Serwatka. - Skontaktowałem się także z Waldemarem i wspólnymi siłami zlokalizowaliśmy miejsce, gdzie runął bombowiec.
- Pomógł nam w tym sołtys Góry Świętej Anny Jerzy Wanecki - dodaje Waldemar Ociepski. - Wskazał nam najstarszych mieszkańców okolicznych wiosek, którzy pamiętali, w którym miejscu spadł samolot.

Gdy miejsce katastrofy było ustalone, John mógł przylecieć do Polski. W piątek wieczorem razem ze swoją żoną Karen i synem Robertem odwiedził miejsce, w którym blisko 60 lat temu rozbił się samolot, którym latał jego ojciec.
- Jestem naprawdę wzruszony. Na tę chwilę czekałem od wielu, wielu lat - powiedział "NTO" ze łzami w oczach John Ryan. - Szkoda, że nie mógł przyjechać tu ze mną ojciec, ale ma już 82 lata i nie miał sił na podróż.
Waldemar Ociepski sprawił wielką niespodziankę Amerykaninowi. W prezencie dał mu znalezioną w miejscu katastrofy część liberatora, którym latał jego ojciec.
John Ryan miał także okazję porozmawiać z mieszkańcami Lichyni, którzy na własne oczy widzieli, jak maszyna uderzyła w ziemię.

- Pamiętam dobrze ten dzień. To było przed południem - wspomina Maksymilian Makosz z Lichyni. - W pewnej chwili na niebie pojawił się samolot, który wpadł w korkociąg i zaczął spadać na ziemię. Już myślałem, że runie na wioskę, ale pilot wyrównał lot i ominął zabudowania. Po chwili usłyszałem wybuch, aż ziemia zadrżała, a na polu zobaczyłem słup ognia. Pojechałem razem z wujkiem na motorze zobaczyć, co się stało. Na miejscu zobaczyłem palący się wrak, a na niebie - spadającego na spadochronie jakiegoś człowieka. Gdy był już na ziemi, odpiął zamkiem błyskawicznym swój kombinezon i wylazł z niego w cywilnych ubraniach. Uśmiechał się do nas i wyciągnął czekoladę, którą poczęstował przybyłych na miejsce katastrofy policjantów. Zabrano go zaraz na przesłuchanie. Nie widziałem go już nigdy i nie wiedziałem, co się z nim stało.
Tym lotnikiem był strzelec pokładowy sierżant Kenneth Kramer, kolega Jamesa Ryana. Sam Ryan spadł w lasach w okolicach Góry Świętej Anny, gdzie po jednym dniu ukrywania się został wzięty do niewoli.
Po wizycie na polach w Lichyni John razem z rodziną odwiedził cmentarz w Zalesiu Śląskim, gdzie do 1947 roku spoczywało pięć ciał członków załogi amerykańskiego bombowca, którzy nie przeżyli katastrofy. Stamtąd pojechali do Żagania gdzie w obozie jenieckim jego ojciec doczekał końca wojny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska