Pan ćwiczył karate

Tomasz Dragan
Według rodziców czwórki VI-klasistów z Namysłowa, wuefista pobił ich dzieci na dwóch lekcjach. Na pierwszej oberwali "za ławkę", na drugiej "za zamknięte drzwi".

Im więcej czasu mija od wydarzeń, które rozegrały się 23 lutego br. w czasie dwóch kolejnych lekcji wychowania fizycznego w Szkole Podstawowej nr 4 w Namysłowie, tym na jaw wychodzi więcej faktów. Rodzice twierdzą, że ich dzieci zostały pobite przez L. - nauczyciela wychowania fizycznego. Zapewniają, że mają na to odpowiednie dowody: w postaci relacji całej czwórki uczniów oraz zachowania samego L. Spotkali się z nim (już po całym zajściu) w obecności dyrektora szkoły i wuefista przyznał się wtedy do użycia siły wobec dzieci. Natomiast dyrektor podstawówki Piotr Lechowicz całe zdarzenie określa mianem incydentu - czyli jednorazowego wydarzenia, jakie nigdy nie powinno mieć miejsca w kierowanej przez niego placówce.
Dyrektor podkreśla przy tym, że wcześniej w "Czwórce" nie było podobnych przypadków, a tym jedynym, z udziałem nauczyciela L., jest po prostu zaskoczony. Tymczasem sam L. nadal odmawia jakichkolwiek kontaktów z prasą, twierdząc, że nie jest to mu potrzebne.
Jego koledzy z grona pedagogicznego również nie chcą komentować tego, co wydarzyło się w szkole.

Na ten temat nie będziemy rozmawiać, bo było zupełnie inaczej niż mówią dzieci - przekonują nauczyciele spotkani na korytarzu "Czwórki". Ale nie chcą powiedzieć tego oficjalnie, z imienia i nazwiska. - Oooo, nieeeee! - taka jest reakcja Eugeniusza Misia, wychowawcy czwórki szóstoklasistów, z którym próbujemy porozmawiać. Mężczyzna po prostu ucieka, wymachując rękami - w geście niezgody na rozmowę.
L., nauczyciel z kilkunastoletnim stażem, w opinii swoich kolegów był doświadczonym pedagogiem, a przede wszystkim dobrym instruktorem karate. - Wspaniały kolega - tak określa go Cezary Duda, nauczyciel wychowania fizycznego.
- Fajny facet, taki "wypakowany" - mówią o nim uczennice "Czwórki". - Dla chłopaków był ostry, ale nam się podobał, bo nie miałyśmy z nim wuefu...
Z relacji uczniów klasy VI d, którzy 23 lutego przebywali na sali gimnastycznej, wynika, że tego dnia L. był od rana zdenerwowany. Każde, nawet najmniejsze, przewinienie ze strony uczniów kończyło się krzykiem wuefisty. Jego reakcja na drugiej w kolejności lekcji skończyła się - jak twierdzą uczniowie - ich pobiciem.
- Ktoś nam zrobił głupi kawał - opowiada jeden z szóstoklasistów. - Po przerwie z trzema kolegami zostałem zamknięty w szatni znajdującej się koło sali gimnastycznej. Próbowaliśmy wyjść, ale zamek w drzwiach jest zepsuty i można go tylko otworzyć z jednej strony - od zewnątrz.
Uczniowie stukali w drzwi. Sądzili, że z pomocą przyjdą im koledzy.

- Nagle drzwi się otworzyły - i zobaczyliśmy L. - opowiada uczeń. - Bez jakiegokolwiek wyjaśnienia podszedł do mnie i uderzył otwartą dłonią w twarz. Kolegę kopnął w brzuch, natomiast dwóch pozostałych chłopaków silnie pchnął na ścianę. Tak, że aż się od niej odbili. L. miał przecież "parę w rękach"...
"NTO" jako pierwsza ujawniła przebieg zdarzenia w szatni. Przypomnijmy, że jeszcze wtedy rodzice uczniów nie chcieli z nami rozmawiać. Twierdzili, że sprawa została "załatwiona". Teraz, kiedy zajął się nią prokurator, okazuje się, iż użycie siły wobec dzieci miało miejsce nie na jednej, a na dwóch lekcjach.
- Na pierwszej lekcji też bił dzieci - mówi rodzic jednego z uczniów, któremu syn opowiedział całe zdarzenie - Wtedy dostali "za ławkę", którą przestawiło kilku uczniów. Mój syn został wówczas uderzony w twarz. Na kolejnej lekcji wuefista kopnął go w brzuch.
Jak opowiada ojciec ucznia, syn dopiero wieczorem opowiedział mu o tym, co wydarzyło się w szkole: - Wymiotował. Myśleliśmy z żoną, że się czymś zatruł, zaczęliśmy się dopytywać, co jadł, a on wtedy opowiedział o pobiciu. Miała to być tajemnica. Po zajściu w szatni uczniowie poszli na skargę do dyrektora, a ten im przykazał, by nikomu o tym nie opowiadali.
Rodzice kilka dni po zdarzeniu spotkali się w szkole z nauczycielem i dyrektorem. Twierdzą, że w obecności szefa szkoły L. przyznał się do pobicia ich dzieci oraz obiecywał im, że napisze oświadczenie, w którym potwierdzi przebieg całego zdarzenia. Poświadczy również wolę zwolnienia się z pracy. - Tłumaczył się nam, że tego dnia źle się czuł i bolało go oko - mówi nam jeden z rodziców.

- Zgodziliśmy się na to - opowiadają rodzice - że jak napisze takie oświadczenie, wówczas my nie zgłosimy sprawy w prokuraturze. Jednak w kilka tygodni po zdarzeniu nie doczekaliśmy się na takie oświadczenie, a pan L. poszedł na urlop zdrowotny. Pytaliśmy dyrektora, kiedy nauczyciel napisze taki dokument, ale powiedział nam, że to nie on umawiał się z nami na jakieś oświadczenia.
Dyrektor Piotr Lechowicz nie chce rozmawiać o szczegółach zajścia, do jakiego doszło 23 lutego. W jego ocenie faktyczny przebieg zdarzenia podczas lekcji wuefu ustali prokuratura i policja.
- Do tego czasu nie będę zajmował stanowiska w tej sprawie - zaznacza dyrektor. Zapytany, gdzie jest oświadczenie, jakie L. zobowiązał się w jego obecności dostarczyć rodzicom, Piotr Lechowicz odpowiada: - Nie przypominam sobie, aby taka umowa miała miejsce.
- Dyrektor teraz sobie w ogóle mało przypomina - komentują rodzice. - Pewnie boi się pani wiceburmistrz Krystyny Leszczyńskiej, ponieważ wuefista jest jej synem.

- Nikogo się nie boję - i takie twierdzenia to nieporozumienie - oburza się Lechowicz. - Jestem nauczycielem i administratorem szkoły. Tak jak rodzicom zależy mi na tym, aby sprawa została wyjaśniona. Pragnę tylko, by pamiętano o jednym: nikogo nie należy już na samym początku osądzać.
Pod koniec marca sprawa pobicia uczniów w namysłowskiej "Czwórce" trafiła do prokuratury. Zdesperowani rodzice postanowili przy pomocy tego urzędu dochodzić sprawiedliwości: - Chcemy, aby ta sprawa trafiła do sądu!
Sprawą na polecenie prokuratury zajmowała się policja. Potem zebrane przez funkcjonariuszy materiały analizowała raz jeszcze prokuratura. Ostatecznie w ubiegły wtorek prokurator Agnieszka Gajewska, z namysłowskiego ośrodka zamiejscowego Prokuratury Rejonowej w Kluczborku, postanowiła o wszczęciu dochodzenia. - Ze względów społecznych zależy nam na tym, aby sprawa ta została wyjaśniona - wyjaśnia Gajewska.
Rodzice są zadowoleni z takiego obrotu sprawy, ale nie do końca wierzą w powodzenie dochodzenia prowadzonego "z urzędu". Podkreślają: - Jeżeli zostanie ono umorzone np. ze względu na to, że obrażenia na ciele naszych dzieci nie były poważne, to i tak oddajemy sprawę do sądu. Z oskarżenia cywilnego. Niech przynajmniej innych rodziców ominie to, co spotkało nasze dzieci!

W mieście aż huczy od plotek związanych z całym zdarzeniem. Jedna z nich mówi o próbie wyciszenia sprawy przez samego dyrektora Lechowicza oraz matkę wuefisty - wiceburmistrz Namysłowa. - Na szczęście to tylko plotka, a jak widać sprawa nie jest tajemnicą, ponieważ zajmują się nią organy ścigania - podkreśla Lechowicz.
Tymczasem kolejna z opowieści mówi o udziale nauczyciela L. w innym szkolnym incydencie. L. miał rzekomo pchnąć dziewczynkę wykonującą fikołka na materacu. W efekcie trafiła ona do lekarza, który założył jej gorset.
- Nie chcę komentować tego zdarzenia, a moja córka tęskni za wuefistą - powiedziała nam jej matka. - A zresztą czas leczy rany....

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska