Pani Irena, specjalista strzyżenia terapeutycznego

Anna Grudzka
Anna Grudzka
Na stadionie olimpijskim też byli chętni do strzyżenia...
Na stadionie olimpijskim też byli chętni do strzyżenia... Fot. Archiwum prywatne
Jak ktoś powie, że jest mu w życiu ciężko, bo ma krzywy zgryz albo jego dramatem są dodatkowe kilogramy - to go wyśmieję. Powiem: masz dwie ręce, to się ciesz - mówi Irena Kubara-Kootstra, fryzjerka z Opola.

Na paraolimpiadzie w Rio widziałam zmagania pływaków. Jeden bez dłoni, kolejny bez ręki, a wygrał ten, który w ogóle był bez ramion. Skoro można biegać bez nóg, a niewidomi grają w piłkę, to nie ma rzeczy niemożliwych. Wszystko jest w naszej głowie - dodaje.

Irena Kubara-Kootstra, nagrodzona Złotą Spinką nto, właśnie wróciła z Rio de Janeiro, gdzie w trakcie paraigrzysk kontynuowała swój projekt społeczny „Fryzura za uśmiech”.

Jej realizowana od kilku lat akcja zakłada strzyżenie osób wykluczonych. W tym czasie przez jej ręce przewinęło się kilkaset osób.

- Chcę przełamać stereotyp, że fryzjerzy są egoistami, skupionymi wyłącznie na sobie, sukcesie, sławie... Dobra fryzura sprawia, że człowiek czuje się pewniejszy siebie i bardziej wierzy w swoje możliwości- tak opolanka tłumaczy ideę swojego projektu.

W Opolu z jej terapeutycznego cięcia skorzystali już podopieczni fundacji „Dom”, Środowiskowego Domu Samopomocy „Magnolia” czy Ośrodka „Monar” w Zbicku. Wcześniej Irena podczas swoich licznych podróży strzygła bezrobotnych, studentów, niepełnosprawnych oraz bezdomnych w niemalże całej Europie i Ameryce Południowej. Tej wiosny (w Brazylii panuje teraz ta pora roku) opolanka pojawiła się na paraolimpiadzie. Cel: rozhermetyzować środowisko osób sprawnych i wykluczonych. - Chcę, żeby o problemach niepełnosprawnych mówiło się jak najwięcej. To też okazja do propagowania paraolimpiady - podkreśla właścicielka salonu „Ale Włosy”.
Pomysł wyjazdu pojawił się spontanicznie, a udało się go zrealizować dzięki sponsorowi - opolska Itaka opłaciła podróż (z Opola przez Paryż i Zurych do Rio) i wyposażyła ją w gadżety. W czasie jej wizyty udało jej się skontaktować z paraolimpijczykami z Polski, strzygła też chętnych na stadionie Maracana. Odwiedziła serce faweli, gdzie na szkolnym boisku urządziła mały salon fryzjerski dla najuboższych mieszkańców. Wśród jej klientów była też Juana Jimén, prawniczka i liderka Ruchu Autonomicznych Kobiet w Brazylii.

- Najwięcej radości dało mi jednak strzyżenie potrzebujących mieszkańców, którzy za zrobienie nowej fryzury odwdzięczali się niezwykłymi opowieściami - mówi Irena.

A w Rio miała co robić, na ulicach żyje kilkanaście tysięcy bezdomnych: dorosłych i dzieci. - Nie schowano ich na czas igrzysk. Władze miasta postanowiły przynajmniej częściowo uporać się z tym problemem. Do marca 2017 roku planuje się m.in. otwarcie trzech nowych, czynnych całą dobę noclegowni, zapewniających łącznie około 700 miejsc - mówi Irena.

Mój wyjazd do Rio miał w pewnym sensie wyraz symboliczny, bo to tam blisko trzy lata temu rozpoczęłam swój projekt. Dziwnie było znów strzyc na plaży i u stóp Chrystusa na Corcovado - opowiada Irena Kubara-Kootstra.

Po drodze do Brazylii, w Paryżu, spotkała jednego ze swoich pierwszych klientów. Johna Cappa, dentystę z Sydney, Irena strzygła na plaży w Maladze jesienią 2013 roku.

- Całkowicie zmieniłam mu wtedy image. Kiedy się teraz spotkaliśmy, opowiadał, że tamto spotkanie zmieniło jego życie. Z nową fryzurą odmłodniał i stał się bardziej odważny. Znów wrócił do Europy. Cały czas byliśmy w kontakcie, dzięki temu udało nam się spotkać. Było mi bardzo miło - wspomina Irena.

Wyjazd do Rio rozpoczął się od małej katastrofy. Okazało się, że osoba, u której opolanka miała mieszkać i która obiecała odebrać ją z lotniska, nie pojawiła się w ogóle na hali przylotów.

- Byłam zdziwiona i trochę się obawiałam. Nie mogłam po prostu zadzwonić, bo połączenia są w Brazylii bardzo drogie. Kontakt przez internet też był utrudniony, bo na lotnisku nie było wi-fi. Ostatecznie pogodziłam się z faktem, że zostałam pozostawiona sama sobie. Pomyślałam: trudno, jakoś dam radę - wspomina Irena.
Okazało się, że szczęście sprzyja podróżnikom. Kiedy otworzyły się drzwi, te, którymi zazwyczaj na halę wchodzą przylatujący, usłyszała, że ktoś ją woła: „Irena, Irena!”.

- Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Byłam w szoku, a kiedy moje oczy powędrowały w kierunku znanego mi głosu, zobaczyłam Vanessę, córkę mojego przyjaciela z Buenos Aires - mówi.

Okazało się, że dziewczyna pracuje teraz w jednym z hosteli w Rio, a na lotnisku pojawiła się, bo odbiera mamę i babcię, które przyleciały, by ją odwiedzić.

- To było niezwykłe spotkanie. Wiedziałam, że teraz wszystko pójdzie zgodnie z planem - mówi Irena.

Dziewczyny zabrały ją z lotniska i zawiozły do swojego hostelu. Stamtąd opolanka wyruszyła na wycieczki po mieście i strzygła carioca (czyli mieszkańców Rio). Poznając ludzi na ulicy, trafiała w coraz to dziksze, niebezpieczne zakamarki Rio.

Irenie udało się dotrzeć do serca jednej z faweli, tylko dlatego, że zaprzyjaźniła się z jedną z jej mieszkanek.

- Gabi handlowała tworzoną ręcznie biżuterią na plaży bardzo blisko miejsca, w którym ja strzygłam ludzi. Zazwyczaj umawiałam się z nią przy wejściu do faweli, ale kiedyś zaprosiła mnie do siebie, żebym zobaczyła, jak się tam mieszka - opowiada Irena.

Na miejscu opolanka dowiedziała się na przykład, że nazwa „fawela” pochodzi od słowa „krzak” i że mieszkańcy zakładali tu swoje domy, wierząc, że będą one służyły tylko przez krótki czas.

- Mieli nadzieję, że państwo zaoferuje im inne lokum. Jak widać, czekali na coś, co nie wydarzyło się do tej pory - mówi Irena. - Dlatego tkwią tu. Wielu z nich pracuje bardzo ciężko w mieście. Gabi na przykład codziennie pakuje do swojego plecaka całe stanowisko pracy, czyli ciężki kamień, na którym wyplata swoje bransoletki, koraliki, sznureczki i idzie na piechotę do centrum. Bywają takie dni, że jest przeganiana z miejsca na miejsce przez różnego typu służby bezpieczeństwa. W Rio działa ich kilka. To jakby odpowiedniki policji, straży miejskiej czy patroli obywatelskich. Problem w tym, że każdy z tych strażników uważa się za najważniejszego - opowiada Irena.

Wizyta na fawelach to lekcja pokory. Osiedle przypomina skomplikowany, wielopoziomowy labirynt. Tu nie ma czegoś takiego jak główna droga. Pomiędzy budynkami ciągną się wąskie uliczki, co kilka metrów rozgałęziając się, oplatają coraz to nowe wzniesienia swoją siecią.

- Tu ciągle wchodzi się do góry albo schodzi na dół. Trzeba się przyzwyczaić do szczurów czy karaluchów. Ich obecność jest spowodowana tym, że większość osób wyrzuca śmieci poza dom, bywa i tak, że spływają one w rynsztoku biegnącym równolegle do ulicy. Zauważyłam, że ta „kultura” na szczęście się zmienia, ale potrzeba jeszcze wielu lat, by mieszkańcy faweli zaczęli dbać o swoje obejścia - mówi Irena.
Kolejna zasada tu obowiązująca to zakaz fotografowania. Ludzie są tam bardzo czuli na punkcie swojej prywatności. Chodzi nie tylko o kwestie estetyczne, ale i o to, że na zdjęciu można niechcący uchwycić jakieś przestępstwo. Tutaj narkotyki, pistolet i CB-radio to normalna rzecz.

- Teresa, inna moja koleżanka, opowiadała mi, że kiedyś robiła sobie zdjęcie w okolicy domu. Nagle podszedł do niej mężczyzna i wyrwał jej telefon zarzucając, że zrobiła mu zdjęcie bez jego wiedzy i zgody. Co oczywiście nie było prawdą. Groźnie wyglądający mężczyzna uspokoił się dopiero, gdy obejrzał jej galerię w telefonie i przekonał się, że na żadnym zdjęciu go nie ma - opowiada.

- Innym razem w jednej z knajpek kelner zwrócił mi uwagę, bym nie nosiła statywu poziomo, bo wygląda, jakbym szła z bronią, a to nie jest dobrze widziane.

- Poza tym wszyscy są bardzo mili. Jeden z mieszkańców faweli, Cantogato, zaprosił mnie w zamian za strzyżenie na rodzinny obiad. Było smacznie, prosto i bardzo swojsko: mięso, ryż i warzywa - mówi Irena. - Potem mówił o tym, że chciałby zapewnić szóstce swoich dzieci godny start, a to nie jest łatwe zwłaszcza tu, gdzie narkotyki i broń są na wyciągnięcie ręki. Mówił też, że fawela, choć biedna, daje poczucie wspólnoty i bezpieczeństwa. Jeśli zostanie się zaakceptowanym w sąsiedztwie, to nie trzeba się niczego obawiać. Ludzie pomagają sobie we wszystkim i są bardzo gościnni - dodaje.

Co ciekawe, o ile fawele są nazywane dzielnicami biedy - wynajęcie tam kawalerki nie jest wcale takie tanie. Pokój kosztuje około 600 zł na miesiąc, a na wygody nie ma co liczyć. Nie ma telefonów, ale nikomu tutaj to nie przeszkadza.

- Odległości pomiędzy domami są niewielkie, ale ludzie krzyczą do siebie. Na początku trudno się do tego przyzwyczaić, ale to tylko kwestia czasu - mówi Irena.

Niezwykle tanie jest za to jedzenie. Śniadanie czy obiad można zjeść cztery razy taniej niż w centrum.

Spotkanie z niepełnosprawnymi sportowcami było główną ideą i celem wyjazdu opolanki do Rio.

Jeszcze przed wylotem Irena Kubara-Kootstra kontaktowała się z Polskim Komitetem Paraolimpijskim.

- Nawiązałam też łączność ze sportowcami z Wrocławia. Mieliśmy się spotkać na miejscu z polskimi sportowcami, niestety już na miejscu kontakt był bardzo utrudniony z uwagi na dzielące nas spore odległości. Na drodze stanęły nam brazylijskie korki, strajki, brak wi-fi. Ostatecznie skontaktowaliśmy się dopiero w Polsce po moim powrocie - opowiada Irena.
Jeszcze w Brazylii zaprzyjaźniła się z Katarzyną Rogowiec, polską paraolimpijką, ekonomistką, działaczką społeczną.

- Katarzyna jest wielką inspiracją. To niezwykła kobieta. Jako trzyletnie dziecko straciła w wypadku rolniczym obie ręce. Ale to nie przeszkodziło jej być samodzielną. Kiedy nauczycielka od prac ręcznych przyszła do jej mamy i zwróciła uwagę, że Kasia nie może brać udział w zajęciach, bo bez rąk nie wyszyje serwetki - nauczyła się szyć zębami. Ona bez rąk jest w stanie dokonać więcej niż osoby pełnosprawne czekające na swoją szansę w życiu. Razem ustaliłyśmy harmonogram wspólnych działań, których ukoronowaniem ma być wspólny wyjazd na kolejną paraolimpiadę - dodaje.

XXIII Zimowe Igrzyska Paraolimpijskie odbędą się w południowokoreańskim Pjongczangu

- Co ciekawe, w języku koreańskim „pjong” oznacza pokój, a „czang” - pomyślność. W nawiązaniu do tych pojęć gubernator Choi podkreślił, iż ma nadzieję, że te igrzyska przyniosą całemu światu pokój i pomyślność. Czy tak będzie? Powiem po powrocie, bo „Fryzura za uśmiech” się tam wybiera - kwituje Irena.

Ważne Relacje z wyprawy można śledzić na facebookowym profilu „Fryzura za uśmiech - I TAKI świat jest piękny”.

Więcej na temat samego projektu, idei i podróżach można znaleźć na: darmowyfryzjer.eu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska