Paragon o Euro i nie tylko: Wyjdziemy z grupy, legalnie!

Zbigniew Górniak
Marian Tchórznicki
Marian Tchórznicki Zbigniew Górniak
Rozmowa z Paragonem z filmu "Do przerwy 0:1", czyli Marianem Tchórznickim.

"Do przerwy 0:1"

"Do przerwy 0:1"

Polski serial TV z 1969 r. na podstawie powieści Adama Bahdaja pod tym samym tytułem. Wielokrotnie wznawiany. Opowiada o perypetiach warszawskich urwisów pragnących wygrać podwórkowy turniej piłki nożnej. Tłem akcji jest powojenna Warszawa, a głównym bohaterem Paragon, którego zagrał 14-letni wówczas Marian Tchórznicki. W wersji kinowej film nosił tytuł "Paragon, gola!".

- Deyna, Gadocha, Lubański i... filmowy Paragon. Futbolowi władcy zbiorowej wyobraźni lat 70. Właśnie TVP przypomina ten serial. "Do przerwy 0:1" - opowiadaliśmy sobie w szkole każdy odcinek tego filmu.
- A ja go już nawet nie oglądam, bo znam na pamięć. Jeżeli się cieszę, to tylko na tantiemy, bo za każde wznowienie dostaję jako główny bohater jakieś dwa i pół tysiaka. No bo jak mnie ma jeszcze ten serial nieść? Przecież ja już nie wyglądam jak tamten boski 14-latek (śmiech). Jak wracam, to raczej do książki Adama Bahdaja, na podstawie której powstał film. Ech, łza się w oku kręci. Za tamtą starą Warszawą, za tamtym sobą. Ja wtedy w pewnym momencie sam już nie wiedziałem, czy jestem jeszcze Maniek Tchórznicki, czy już może Paragon. Tak mi się życie z filmem pomieszało, tak dostałem do główki. Do dziś zresztą tu, na Powiślu, wołają na mnie Paragon. No, ale sam przyznaj, Paragon to był ktoś.

- Jezu, jak ja wtedy chciałem być taki jak on!
- Prawda? Młody charakterny człowiek ze zrujnowanej Warszawy, który nie ma pieniędzy, ale ma zwanzig na życie. Chce być piłkarzem.

- Zwanzig, czyli sposób. Ty w realu nie zostałeś piłkarzem?
- Nie, ale kibicem jestem dozgonnym i wiernym.

- Pewnie Polonii Warszawa? Tak jak Paragon. W końcu rola zobowiązuje.
- I tu cię zdziwię, bo jestem kibicem Legii. Chociaż pierwsza miłość to była oczywiście Polonia. Ja chodziłem do zawodówki poligraficznej na legendarną Konwiktorską, mieliśmy WF na zapasowym boisku Polonii. No, ale z czasem przeniosłem swą miłość na Legię, bo tam grali Deyna i Gadocha. Dwaj geniusze polskiej piłki. Legalnie!

- Nie rozumiem. Dlaczego legalnie?
- Ejże, chciałeś być jak Paragon i nie pamiętasz jego powiedzonek? On tak zawsze kończył zdanie. Legalnie! To znaczyło coś w rodzaju dzisiejszego "nie ma bata!".

- No tak! Teraz pamiętam. Legalnie.
- O, właśnie! No więc zacząłem kibicować Legii. Ja tam miałem nawet swój fotelik dla VIP-ów. Sam prezydent Kwaśniewski leciał do mnie z rąsią przed meczem z Panathinaikosem. On też pamiętał Paragona.

- Dla VIP-ów? A nie na "Żylecie"? Ty, warszawski cwaniak?
- Wiek mi na to nie pozwala, jestem stary muchomorek. Ostatni raz na "Żylecie" siedziałem na meczu z Goeteborgiem. I kląłem potwornie, bo tam trzeba cały czas albo stać, albo podskakiwać. Dali mi posiedzieć tylko w przerwie meczu. Jak ja w moim wieku mogę podskakiwać? Na dodatek wtedy ważyłem jakieś 140 kilo.

- Chyba się przesłyszałem.
- Nie przesłyszałeś się. Ja naprawdę byłem jeszcze nie tak dawno gruby jak słoń.

- Ten smukły blondas z filmu, za którym szalały małolaty, doszedł do 140 kilo?
- Do 186 w najgorszych czasach! Zmniejszono mi operacyjnie żołądek, żebym tyle nie żarł. Ale bez odsysania tłuszczu. Potem zacząłem ostro ćwiczyć, trzymałem dietę i zjechałem do 76 kilo. Dziś ważę 86. Spaliłem sto kilo osobistego smalcu!

- Skąd ta nadwaga?
- Z dobrobytu, z łakomstwa, z szaleństwa. W pewnym momencie rozstałem się z żoną i zacząłem żyć po kawalersku i ułańsku. Piwo, golonki, fast foody. Nocne żarcie. Żyłem jak król. Jak się pojawiał nowy model peugeota w salonie, to go chciałem natychmiast mieć. Jak zobaczyłem saaba fajnego na ulicy, to też.

- Takie miałeś ambicje?
- Mało, że ambicje. Takie miałem samochody! Moja firma budowlana liczyła 54 pracowników. Komuna zdechła, a ja byłem mocarz. Wolny rynek, rozpęd, rozmach. Król życia, świat u stóp. Zawsze miałem kasę. Nawet wtedy, jak jej nie miałem, to i tak miałem. Jak był kaprys lecieć z trzema kolegami samolotem do Gdańska na piwo, to lecieliśmy. Jak chciałem na wczasy z majstrem, to były wczasy. Czasem to piwo przeciągało się do trzech tygodni. Firmę prowadził wtedy brygadzista.

- I co się z nią stało?
- Przepiłem.

- I nic z tego nie zostało?
- Choroba alkoholowa plus umiejętność kładzenia kafelków. Teraz nie piję już od pięciu lat. AA, terapia, te sprawy. No i pracuję fizycznie, nauczyłem się cenić pracę. Jestem szanowanym glazurnikiem i karton-gipsiarzem. Robię nawet po pałacach. Właśnie wróciłem z Burgundii od pewnej starej szlachty.

- Te szaleństwa to efekt bycia celebrytą lat Gierka?
- Tego nie dojdą najlepsi nawet lekarze, ale faktem jest, że rola Paragona jakoś mnie rozpuściła. Za dzień zdjęciowy dostawałem 350 złotych, a moja matka zarabiała miesięcznie 1,7 tysiąca. Tych dni zdjęciowych było gdzieś tak z 250, bo wtedy kręciło się długo, masa dubli. Swoją drogą ocean łez wylałem w tym filmie poza planem. To nie jest łatwy chleb, choć z masłem i szynką. Plus tantiemy. Kiedy ty miałeś pierwsze wranglery?

- W podstawówce. Rok 1975. Cała pensja matki na nie poszła.
- A ja już w 1969. I to dwie pary! Chodziłem w nich na przemian, żeby się równo ścierały i żeby w filmie wyglądały tak samo. Ale od poczucia posiadania silniej działało poczucie bycia popularnym. Reżyser Jędryka załatwił mi, że dostałem się do Reja, to elitarne warszawskie liceum dla dzieci elit. Miałem po maturze iść na filmówkę. Ale z liceum mnie wylali. Potem wylali mnie z technikum poligraficznego. Wylali mnie nawet z wojska.

- Jak można wylecieć z wojska?
- To było cztery lata po premierze "Do przerwy 0:1". Razem z 80 chłopakami z Warszawy przyjechałem do Krakowa na Tyniecką odsłużyć co byłem winien ojczyźnie w słynnej brygadzie podhalańskiej. W Krakowie nie lubi się warszawiaków, więc na dzień dobry zaczęli z nas robić zbyty.

- Ale ty tam pojechałeś jako sławna już postać. Nie próbowałeś się wywinąć?
- Ja jestem chłopak z Powiśla, cwaniak, ale z zasadami. A jedna z ówczesnych zasad głosiła, że wojsko robi z faceta prawdziwego faceta. Dlatego się nie próbowałem wywinąć. Gdzieś tak po tygodniu mnie rozpoznali. Ale ja już nie byłem dla nich Paragonem, lecz warszawiakiem, którego trzeba pognębić, zdołować. Co do popularności, to odczuwałem ją bardziej na zewnątrz. Kiedyś łazimy z kolegą Dragoniakiem od siatki do siatki, bo mamy wartę. I nagle podchodzi babulinka. Ciężko wam, żołnierze? Oj, ciężko, ciężko. A chcecie flaszkę? Jakżeby nie?! Okazało się, że tam był niedaleko dom weselny i zabawa. Wypiliśmy tę flaszkę i przyszły smaki. Więc giwery pod krzaczek i dawaj przez siatkę na weselicho. Wyobrażasz sobie? Paragon z Warszawy w mundurze żołnierza na wesele wjeżdża. Ja kocham taniec. Panny piszczały. Za cztery godziny weselnicy zanieśli nas pijanych pod płot i przerzucili. Dostałem sześć dni aresztu.

- A jak was inaczej dołowali?
- Bieganie do wysokości lamperii, czyli na ugiętych nogach, dyżury na mokro, czyli sześć wiader wody i sznurówka. Mogłem iść do politycznego na skargę, ale to tak, jakbym wyrok na siebie podpisał. Bo rządził rezerwista, a nie polityczny. No, ale czara przelała się przez futbol.

- Płonę z ciekawości.
- Trwały akurat słynne mistrzostwa świata w Niemczech. Orły Górskiego. Zaczyna się nasz pierwszy mecz: Polska - Argentyna. A tu przychodzi kapral, pamiętam nawet, jak miał na nazwisko, Pyda, i mówi: Mamy na was, Paragon, paragraf 333.

- O, mamo. Chyba wiem, o co chodzi.
- Kopiesz dół trzy na trzy na trzy metry. Małą saperką... No a potem był ten dzień, kiedy przyjechała do mnie dziewczyna i ośmiu kolesi z Powiśla. Poszliśmy nad rzekę, wyżerka, wódeczka. Staję i patrzę na Wisłę, płynie w stronę mojej Warszawy. Zdjąłem czapkę i mundur, rzuciłem w nurt, krzycząc: skoro ja nie mogę do Warszawy, to niech przynajmniej moje ciuchy tam płyną. Na kompanię wróciłem przez płot. A potem w jednostce nażarłem się jarzębiny specjalnie. Więc mnie do lekarza. Ja mu mówię: coś panu powiem, nachylam się i łaps, zębami go w ucho. Zawył z bólu i zawieźli mnie do wariatkowa. Tam robiłem za wariata, ale tylko do szesnastej, bo jak wychodzili lekarze, to siadaliśmy z pielęgniarzami do brydża. To byli zdaje się chłopcy, którzy odsługiwali tam wojsko. No i dostałem w końcu kategorię E.

- Po wojsku próbowałeś sił w filmie?
- Jeszcze przed wojskiem. Ekipa z "Do przerwy..." miała grać w słynnych potem "Wakacjach z duchami". Ale okazało się, że przez dwa lata tak się fizycznie zmieniliśmy, że reżyser już nas nie chciał. Malusi "Perełka" to przerósł wszystkich. Potem po perypetiach skończyłem zawodówkę poligraficzną. Byłem towarzyszem sztuki drukarskiej. Składałem i drukowałem "Trybunę Ludu", "Żołnierza Wolności", "Głos Pracy"... Wszystkie te największe trucizny PRL-owskiej propagandy. Ale na lewo, po godzinach, trzaskaliśmy pewnemu proboszczowi obrazki świętych. Takie wiesz, jakie się wkłada do książeczek modlitewnych. Przypaliłem się na tym. No, wpadliśmy. W stanie wojennym, więc od razu wylali mnie z pracy.

- Dziś też by wylali.
- Nie mam wątpliwości. No a skoro przez Kościół wyleciałem, to i Kościół mnie poratował: robiłem przy budowie kościoła, tam się nauczyłem murarki, ciesielki, elektryki. Potem to zaowocowało po upadku komuny.

- Euro, rzecz jasna, będziesz oglądał?
- Ja idę na mecz otwarcia. Polska- Grecja. Mam już nawet szalik.

- Ten wywiad ukaże się już po tym meczu. Ale gdzie będziesz siedział? W loży dla VIP-ów?
- A skąd! Było, minęło... Wylosowałem bilet II kategorii, choć cena luksusowa: 147 euro. Chciałem na cztery różne mecze i tak też się zapisałem: do Warszawy, Gdańska, Poznania i Wrocławia. Ale wiadomo, jaki przy Euro jest bajzel, więc dostałem aż cztery na mecz otwarcia. Jeden odsprzedałem koledze po cenie, a dwa skonikowałem.

- Jak przystało na warszawskiego cwaniaka?
- A jak! Nawet z niezłą przebitką, bo wziąłem za każdy po półtora tysiaka.

- Ładnie. A jaki będzie wynik?
- Ogramy Greków. Będzie jakieś dwa do jednego. Legalnie!

- A potem?
- Będzie cholernie ciężko, zwłaszcza z Rosjanami. To mistrzowie i z nimi będzie największy kłopot. No, ale twierdzę, że wyjdziemy z grupy, w końcu jestem Polakiem, co nie?

- A kto zostanie mistrzem?
- Pewnie Niemcy, ale jak Polska odpadnie, to ja będę kibicował Holendrom. Są świetni, idą jak burza.

- A nie wkurza cię to szarogęszenie się UEFA w Polsce? Te osobne pasy dla ich samochodów?
- Oni nas trochę za twarz złapali, ale chyba wiedzieli, co robią, domagając się specjalnych praw. Bo bez tego nic by im nie zagwarantowano i taki Platini jechałby z Okęcia dwie godziny do centrum. Spieprzyliśmy to wszystko trochę. Moja Warszawa rozkopana, rozbabrana jak po wojnie. O autostradach nie wspomnę. Wkurzają mnie te korki. Ale jeszcze bardziej wkurza mnie widok tych młodych bydlaczków z Sejmu i rządu, co to omijają korki w policyjnej obstawie. Więc się UEFA nie dziwię. A zresztą, to tylko trzy tygodnie.

- Najlepszy polski piłkarz?
- Obecnie Lewandowski. A historycznie to Kaziu Deyna. No i chyba Boniek. Rudy jednak dobry był.

- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska