Parasol - kluczborska świetlica dla dzieci z problemami

fot. Monika Kluf
Leszek Krzyżanowski, twórca "Parasola", podczas czwartkowej wigilii częstował dzieci pierogami i uśmiechem.
Leszek Krzyżanowski, twórca "Parasola", podczas czwartkowej wigilii częstował dzieci pierogami i uśmiechem. fot. Monika Kluf
Trafiają tu młodzi ludzie z wyrokami i łapserdaki, którym do szkoły nie po drodze. Spotykają opiekunów, którym naprawdę zależy na innych, i... wychodzą na ludzi.

Kluczborski "Parasol" to jedna z najlepszych świetlic socjoterapeutycznych w Polsce. Tak uznał resort pracy, przyznając jej w tym roku swoją nagrodę. Ludzie, którzy stworzyli to miejsce, nie lubią słów świetlica ani placówka. Po prostu "Parasol".

Zgarniają pod niego dzieciaki z problemami, które niejednemu dorosłemu odebrałyby chęć do życia, nastolatków w wyrokami za drobne wykroczenia i niegroźnych łapserdaków, u których w dzienniku szkolnym aż czarno od nieobecności. I tak już od lat. Po co?

- Po to, żeby zobaczyć, jak zahukana, patologicznie nieśmiała Anka została studentką pedagogiki i do dziś nam pomaga - mówi Leszek Krzyżanowski, pierwszy kierownik "Parasola", do dziś związany ze świetlicą. - Albo że agresywny Jacek, który mając powód lub nie, gotów był ci policzyć wszystkie kości, jest dziś kierownikiem poważnej handlowej placówki.

Baden Powell? Nie, dziękujemy
Zaczęło się od obozu harcerskiego. Krzyżanowski ze swoim doświadczeniem instruktorskim wymyślił, że zorganizuje w lesie nad jeziorem obóz dla tzw. dzieci z problemami, jak Baden Powell na wyspie dla krnąbrnych brytyjskich chłopaczków, z czego potem narodził się skauting.

Ale skautowskie ideały na dzieciakach zebranych przez Krzyżanowskiego wrażenia nie zarobiły. Nie zachwycała ich musztra ani obozowe harce. Trzymały się na uboczu i nie zamierzały integrować. A entuzjazm Krzyżanowskiego stygł.
- Nie zrezygnowałem - wspomina. - Po roku zorganizowałem obóz tylko dla takich dzieci.

Dla Krzyżanowskiego to był trochę obóz przetrwania i kiedy po jego zakończeniu miał już sobie powiedzieć: OK, chciałem dobrze, ale się nie udało, dzieciaki zaczęły go odwiedzać.
- Same chciały się z nami, instruktorami z obozu dalej spotykać - zaznacza.
Wtedy Krzyżanowski razem z swoim przyjacielem z ZHR-u i szefem ośrodka kuratorskiego przy kluczborskim sądzie napisali projekt "Parasol". Władzom się entuzjazm harcerzy podobał, ale nie wierzyli, że sami utrzymają pomieszczenia, które trzeba będzie im przydzielić. Bo prowadzenie poważnej placówki wychowawczej pod auspicjami i za pieniądze z gminy to nie biwak.

- Podobno cały zarząd miasta był wtedy przeciw - wspomina Piotr Rewienko. - Tylko były burmistrz Ginter Jendrsczok był po naszej stronie.

Poparcie burmistrza było o tyle zaskakujące, że ZHR, zwłaszcza w Kluczborku, jest kojarzony z prawicą, a prawica była wtedy w opozycji do burmistrza. Ale polityka nie udaremniła planów i "Parasol" został nad trudną młodzieżą rozpostarty.

Dyscyplina? Czemu nie

Okazało się, że te same dzieciaki, które wcześniej buntowały się przed harcerską dyscypliną i rygorami, w gruncie rzeczy za tym zatęskniły.

- Bo dzieci muszą mieć wyznaczone jakieś granice, jakieś stałe elementy wyznaczające rytm każdego dnia. To im daje poczucie bezpieczeństwa - mówi Katarzyna Sypko, od początku związana z "Parasolem", dziś jego kierowniczka.

Nie trzeba było tłumaczonych na polski amerykańskich poradników o wychowaniu. Ustalone zostały obowiązki i granice oraz klarowny system nagród, ale także kar, przyjęty bez zastrzeżeń. Codziennie po szkole: odrabianie lekcji. W domu albo się nie chciało, albo nie było warunków, bo akurat odbywała się impreza. Nie miał głowy do pracy domowej z polskiego chłopak, który wieczorem szukał wolnej ławki na dworcu, by się przespać, kiedy mama nie otworzyła mu drzwi.

W "Parasolu" bez szemrania było trzeba.
- Ja przedtem w dzienniku miałam same "bezety" (brak zadania) - mówi Justyna, piątoklasistka. - Miałam czas, dużo czasu, ale jak siedziałam sama w domu, to mi się zwyczajnie nie chciało. Do książek też nie zaglądałam. Tu nie było przeproś. Za nieodrabianie zadań można być nawet zawieszonym w zajęciach. A nie przychodzić do "Parasola" to jest dopiero kara.

Nic dziwnego. Dzieciaki mają tu dostęp do komputera, lepszego niż ten w szkolnej pracowni, ściankę wspinaczkową, bilard, piłkarzyki, mogą pobawić się w paintball, no i wyjazdy. Darmowe wypady na wakacje w góry, nad jezioro, do multipleksu.

To taka marchewka dla wychowanków, ale skuteczna. Dla tych wypadów i obozów Justyna ma lekcje odrobione przez okrągły rok szkolny. A przy okazji zauważyła, że nauczyciele mówią: zmieniłaś się. Choć niektórzy jeszcze niedawno nie widzieli szans na postępy. Na zajęciach w "Parasolu" znalazła też cel:
- Będę trenować taniec towarzyski.

Jest trudno? Tak, ale dobrze

Eugeniusz (to ksywa, nie imię) sam jeszcze niedawno nie widział innego życia niż to od bójki do bójki. Z wyrokiem za wagary i pobicia trafił do "Parasola". Negował wszystko i wszystkich. Chciał być cwaniaczkiem. Ale zobaczył, że tu na nikim to nie robi wrażenia. Przeciwnie: chyba nawet śmieszy. Wychowawczyni, Kasia Zok-Dybka wręczyła mu któregoś dnia gitarę. - Spróbuj - powiedziała.

Chwytów nauczył chłopaka inny wychowawca. Rozpisywał mu w domu akordy, podsuwał utwory. Gienek opanował grę na gitarze w rekordowym tempie.
- Z takimi zdolnościami, to marzenie nauczycieli szkół muzycznych - uśmiecha się Kasia Dybka.

Zachęcony pochwałami Eugeniusz sięgnął po tubę. I teraz gra i na gitarze, i na tubie w... kościelnej orkiestrze.

- "Parasol" pomaga zedrzeć łatkę, która przylega do tych dzieci, kiedy zbłądzą - mówi Leszek Krzyżanowski. - Uczą się odpowiedzialności. Bo same dbają o świetlicę, szykują jedzenie na wszystkie świetlicowe uroczystości.

Są kelnerami, wokalistami, modelkami, ochroniarzami na dorocznym balu dobroczynnym na rzecz "Parasola". Niechciani w obsadach szkolnych akademii tam pokazują ukryte talenty. Ujawniają inną stronę swojej duszy, której nikt przed "Parasolem" nie odkrył.

- Niektórzy przychodzą jako buntownicy, z którymi nikt sobie nie dał dotąd rady, wypróbowują nas, a potem, kiedy zobaczą, że my konsekwentnie o nich walczymy, że nam zależy, zaczynają nam ufać, otwierają się i jest dobrze. Czasami trudno, ale dobrze - mówi Kasia Dybka.

Imiona dzieci na ich prośbę zostały zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska