Pasje mundurowych

Sławomir Draguła
Sławomir Draguła
Leszek Kois pracuje w policji od 14 lat. Jest zastępcą naczelnika prewencji w Brzegu. Jednak jego wielką pasją są psy. Nie tylko je hoduje, ale leczy z agresji i szuka dla nich nowych właścicieli.
Leszek Kois pracuje w policji od 14 lat. Jest zastępcą naczelnika prewencji w Brzegu. Jednak jego wielką pasją są psy. Nie tylko je hoduje, ale leczy z agresji i szuka dla nich nowych właścicieli.
Leszek jest zaklinaczem psów, Elżbieta reprezentuje Polskę w wędkarstwie spławikowym. Waldemar doskonali się w aikido.

Leszek Kois - wysoki, postawny mężczyzna w randze aspiranta sztabowego. Na co dzień służy w Komendzie Powiatowej Policji w Brzegu. Jest zastępcą naczelnika prewencji. Ale, jak mówi, zaczynał od szlifowania krawężników, czyli patrolowania ulic. Prywatnie ostoja spokoju. Musi go mieć, wszak jest zaklinaczem psów.

Sierżant Elżbieta Mach-Piwowar ma 28 lat, z wykształcenia chemik, na co dzień służy w patrolu interwencyjnym Drugiego Komisariatu Komendy Miejskiej Policji w Opolu. To właśnie ona jedzie, kiedy trzeba przywołać do porządku awanturującego się pijanego tatusia, jest pierwsza na miejscu rozboju czy kradzieży. Policjantką została w 2009 roku, jednak o wiele wcześniejsza była jej pasja, wędkarstwo spławikowe. Jest w kadrze Polski i reprezentuje nasz kraj na mistrzostwach świata.

Waldemar Sochacki, kierownik rewiru dzielnicowych w Kluczborku. W służbie od 22 lat. W policji dosłużył się stopnia aspiranta sztabowego. Po godzinach trenuje aikido. Tam w ciągu osiemnastu lat dorobił się czarnego pasa.

Odskocznia musi być
"Każdy ma jakiegoś bzika, każdy jakieś hobby ma" śpiewały w latach 80. Fasolki, kultowy dziecięcy zespół działający przy Telewizji Polskiej. Bzika mają również opolscy policjanci.
- Mamy rodziny, swoje kłopoty, radości, no i hobby - mówi aspirant sztabowy Leszek Kois z Komendy Powiatowej Policji w Brzegu. - Dzięki niemu spełniam marzenia z dzieciństwa. Kiedy byłem mały, mieszkałem w bloku. Rodzice nie pozwalali mi na psa. Teraz jestem dorosły, mam dom z ogrodem i mogę spełnić marzenia.

Pan Leszek w policji jest od 14 lat. Po pracy hoduje i tresuje psy. Przede wszystkim te porzucone i psychicznie okaleczone, dla których agresja stała się obroną przed człowiekiem.
- Bo zwierzę nie rodzi się agresywne - zaznacza pan Leszek. - To ludzie sprawiają, że takie się staje.

Dlaczego?

- Bo cierpi z naszego powodu. Jest bite, poniżane, zastraszane, wyrzucane i okaleczane - wylicza policjant.

Poznać mowę pasa
A odbudowanie zaufania do człowieka trwa długo, jest trudne i nie zawsze kończy się sukcesem. Bo nie ma dwóch takich samych psów i choć często krzywdzone są podobnie, to każdy inaczej reaguje na wyrządzone mu zło. Pan Leszek nie zapomni nigdy owczarka collie, którego właściciel najpierw oblał kwasem, a potem wywiózł do lasu. Wprawdzie weterynarz wyleczył jego rany, ale pies był zniszczony psychicznie. Nie potrafił kontrolować swojej agresji. Na widok człowieka rzucał się od razu do gardła.

- Pracowałem nad nim dwa miesiące i udało się. Dziś Jocker ma już nowego właściciela i jest szczęśliwy - mówi policjant.

Znajomi pana Leszka nazywają go zaklinaczem psów. To nawiązanie do wzruszającej książki Nicholasa Evansa oraz hollywoodzkiej produkcji "Zaklinacz koni". Tom Booker, w tej roli Robert Redford, na swoim ranczu leczy konie po traumatycznych przejściach. Pewnego dnia zgłasza się do niego matka 14-letniej Grace. Podczas przejażdżki konnej dziewczyna i jej koń zostali staranowani przez ogromną ciężarówkę, zostali ciężko ranni. W ciągu miesięcy spędzonych na ranczu Grace odzyskuje radość życia, a jej koń, zdziczały po traumatycznym zdarzeniu, poddaje się w końcu zaklęciom Toma...

A jak swoich podopiecznych zaklina pan Leszek?

- Trzeba znać ich mowę ciała, a tego uczy się przez lata. Na kursach, szkoleniach, procentuje doświadczenie - mówi brzeski mundurowy. - Na przykład jeśli pies oblizuje nos czy ziewa - nie jest to oznaką znudzenia. Pokazuje w ten sposób, że coś mu się nie podoba. Podniesiony ogon do góry oznacza, że pies jest aktywny, ale jeśli równocześnie ma podniesione uszy oznacza, że może zaatakować. Podobnie jeśli marszczy wargi i pokazuje kły.
Obecnie pan Leszek pracuje z dużym szwajcarskim psem pasterskim, którego przywiózł ze schroniska w Sosnowcu. Na agresywnego psa wydany został wyrok śmierci. Policjant zabrał go na dobę przed egzekucją.

- Szkolę go na psa stróżującego i jestem przekonany, że w przyszłości Jamal znajdzie nową rodzinę - mówi Leszek Kois.

Czasami zdarza się, że pies złapie za rękę szkolącego go policjanta.
- Ale zawsze z mojej winy - podkreśla pan Leszek i pokazuje dłonie, na których jest pełno blizn po ugryzieniach. - Bo wie pan po czym poznaje się dobrego stolarza? Że nie ma przynajmniej jednego palca. Podobnie jest i w tym fachu. Blizn po ugryzieniach nie da się uniknąć.
Policjant pomaga też młodzieży opiekującej się psami w brzeskim schronisku. Dzieciaki karmią i wyprowadzają psy, a pod okiem policjanta uczą się, jak nie wzbudzać agresji u podopiecznych. Z żoną działają też w opolskiej fundacji Fioletowy Pies. Pan Leszek jest też autorem programu "Zrozumieć zachowanie czworonoga", który realizuje w miejscowych przedszkolach. Ale to nie wszystko. Policjant jest też hodowcą białych owczarków szwajcarskich. Ma ich pięć. Dla porównania w całej Polsce jest tylko 350 sztuk.

Po służbie idzie na ryby
Sierżant Elżbieta Mach-Piwowar z patrolu interwencyjnego Komendy Miejskiej Policji w Opolu pracę odreagowuje nad brzegiem jeziora bądź rzeki. Jest zapaloną wędkarką. Zdobyła tytuł Wędkarza Roku, jest też reprezentantką naszego kraju.

- Pierwszy raz wędkę do ręki wzięłam w wieku sześciu lat - mówi. - Jeździłam z rodzicami do Drawna w dzisiejszym województwie zachodniopomorskim. To tam złowiłam pierwsze ryby. Zresztą łowią je mój tata i wujek, robił to także dziadek.

Od 1997 roku zaczęła rywalizować z najlepszymi. Pierwszy sukces przyszedł w 2000 roku, brązowy medal mistrzostw Polski i tytuł Wędkarza Roku. Było też pierwsze powołanie do kadry narodowej. Potem zmieniła klub i nadeszły kolejne sukcesy: w 2005 roku srebro na mistrzostwach Polski, podium na Grand Prix. W kadrze Polski nieprzerwanie do dnia dzisiejszego. Startowała na mistrzostwach świata w Anglii, Chorwacji, Portugalii, Hiszpanii, Włoszech i Republice Południowej Afryki. Te ostatnie zawody wspomina najfajniej.

- Siedzimy nad brzegiem jeziora w rezerwacie przyrody pod Johannesburgiem, łowimy karpie, a obok biegają zebry, pelikany, żółwie i inne egzotyczne zwierzęta, coś niesamowitego - mówi pani Elżbieta.
Na czym w ogóle polega rywalizacja?

- Najprościej mówiąc - wygrywa ten, kto w określonym czasie wyciągnie z wody najwięcej kilogramów ryb - tłumaczy Elżbieta Mach-Piwowar. - I nie ma tu znaczenia, ile sztuk złowimy. Może być jedna, ale porządna i zawody są wygrane.

Policjantka zapewnia, że wbrew pozorom to męcząca i bardzo pasjonująca dyscyplina sportu.
- Nie jest wcale tak, że rozstawiamy krzesełko i czekamy na ryby zmiłowanie - zapewnia. - Dwie godziny zajmują same przygotowania. Trzeba rozłożyć cały majdan, który ledwo co mieści się na pace busa: Siedzisko, kilka wędek, zanęty, przynęty. Kiedy zaczynają się zawody, jestem już nieźle umordowana, a pot spływa po plecach. A i samo łowienie nie oznacza tkwienia bez ruchu z wędką w ręce. W ciągu trzech godzin zawodów łowi się do 15-20 kilogramów ryb. A one przecież same nie wskakują do wiadra. Trzeba z nimi powalczyć.

Ryba głupia nie jest
- Ryba się broni. Pamiętam na zawodach w Bydgoszczy założyłam cieniutką żyłkę, która normalnie nie wytrzymuje większego ciężaru niż pół kilograma. Trafiła mi się dwukilogramowa sztuka. Walczyłam z nią 45 minut. I wygrałam zawody. Ale potem nie byłam w stanie utrzymać niczego w rękach - opowiada pani Elżbieta.

W tym sporcie, jak w każdym innym, liczy się również strategia, a wędkarz, aby znaleźć się na szczycie, musi trenować.

- Próbujemy wówczas zanęty i przynęty, dobieramy ich zapachy, bo czasem ryba woli wanilię, a innym razem karmel - tłumaczy pani Elżbieta.

A ryba nie jest głupia. Bierze wtedy, gdy żeruje, więc jak jest najedzona, nie podpłynie do haczyka.

- Ale powodów jest więcej: za zimna woda, zbliżająca się pełnia, spadające ciśnienie. Poza tym ryba raz ukłuta haczykiem, dobrze się zastanowi, zanim drugi raz podejdzie. Bywa więc tak, że nad brzegiem siedzi dwustu napalonych wędkarzy, którzy wrzucili do wody równowartość niezłego samochodu, a ryba się z nas śmieje - mówi policjantka. Wędkarstwo spławikowe to drogi sport. Wprawdzie amator wędkę z kołowrotkiem może kupić już za nieco ponad 100 zł, to sprzęt zawodowców warty jest fortunę.
- Samo siedzisko, które nazywamy kombajnem, bo ma mnóstwo szufladek, regulowaną wysokość i wysuwane nóżki kosztuje około 3 tysięcy złotych, a dobra wędka nawet sześć tysięcy, a trzeba mieć ich co najmniej dwie - mówi Elżbieta Mach-Piwowar. - Do tego dochodzi fortuna wydana na cały osprzęt - jak żyłki, haczyki, spławiki oraz zanęty i przynęty.

Prawie jak Seagal
Koledzy z pracy mówią o nim "siła spokoju". Aspirant sztabowy Waldemar Sochacki na co dzień kieruje Rewirem Dzielnicowych Komendy Powiatowej Policji w Kluczborku. Jego pasją jest japońska sztuka walki - aikido. Trenuje od 18 lat.

- Zawsze pasjonowały mnie sztuki walki. Poszedłem nawet na trening karate, ale to nie było to - wspomina pan Waldemar.

Przełom nastąpił, kiedy obejrzał amerykański film akcji "Nico - poza prawem" w reżyserii Andrew Davisa. W roli głównej wystąpił Steven Seagal. Zagrał gliniarza z Chicago, który podczas obławy zatrzymuje handlarzy narkotyków. Ci zostają jednak wypuszczeni na wolność, a Nico traci policyjną odznakę. Pozbawiony uprawnień Nico, wraz ze swoim partnerem, wypowiada wojnę handlarzom narkotyków.

- A sceny walki to nic innego jak popis Seagala, który jest mistrzem aikido - mówi Waldemar Sochacki. - Zresztą to jedyny człowiek spoza Japonii, który w tym kraju miał swoją szkołę tej sztuki walki.
Dziś pan Waldemar pracuje za biurkiem, jednak kiedy chodził po ulicach, umiejętności aikido pomagały mu w pracy.

- Bo dzięki nim potrafię obserwować ludzi, ich ruchy, w porę mogę zorientować się, czy ktoś chce mnie zaatakować - mówi kluczborski policjant.

Sochacki jest członkiem Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Aikido sekcja w Kluczborku, gdzie dwa, trzy razy w tygodniu uprawia swoje hobby.

- To wspaniała forma relaksu psychicznego i sposób na odstresowanie - mówi mundurowy. - Trening pozwala wyładować energię, przynosi radość z pokonywania własnych słabości, uczy też akceptacji siebie i otoczenia.

Kierownik kluczborskiego rewiru dzielnicowych uczestniczy w pokazach aikido głównie dla dzieci, podczas festynów szkolnych. Wiele wolnego czasu poświęca na wyjazdy i na staże z japońskimi mistrzami aikido. Kluczborski policjant ma czarny pas i jest posiadaczem pierwszego dana, co potwierdza certyfikat zarejestrowany w Tokio, gdzie mieści się centrum tej japońskiej sztuki walki. W najbliższej przyszłości chciałby zdać egzamin na kolejny stopień mistrzowski.

- Moim marzeniem jest wyjazd do Japonii, gdzie w Tokio znajduje się kwatera główna aikido - kończy Waldemar Sochacki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska