Pątnicy rekordziści. 124 razy u św. Anny

Archiwum/KSW
Alojzy Niestrój jako pielgrzym rekordzista otrzymał pamiątkowy medal i dyplom.
Alojzy Niestrój jako pielgrzym rekordzista otrzymał pamiątkowy medal i dyplom. Archiwum/KSW
Jerzy Sikora z Wójtowej Wsi i Alojzy Niestrój z Nowej Wsi Królewskiej to pątnicy rekordziści. Od 1950 roku nie opuścili żadnej pielgrzymki mężczyzn na Górę św Anny.
Jerzy Sikora od 62 lat jeździ na pielgrzymki rowerem.
Jerzy Sikora od 62 lat jeździ na pielgrzymki rowerem. Archiwum/KSW

Jerzy Sikora od 62 lat jeździ na pielgrzymki rowerem.
(fot. Archiwum/KSW)

Jerzy jest o pięć lat starszy od Alojza. Do wyjazdu na Annaberg namówił go 62 lata temu wujek, Jerzy Baron.

- Był bardzo pobożny - wspomina Jerzy Sikora - więc nie byłem zdziwiony, że zaprosił mnie na pielgrzymkę. Potrafił pięknie opowiadać, jak chłopi pielgrzymowali do św. Anny jeszcze przed wojną, a grota była nimi wypełniona po brzegi. Ale dla mnie wtedy najważniejsze było, że zaproponował mi jechanie tak daleko na kole. To było dla 19-latka coś. Tylko rower miałem nie taki jak dziś, tylko stary, jeszcze niemiecki. Chodził ciężko, a łańcuch trzeszczał przy każdym obrocie. O żadnych przerzutkach nawet nie marzyliśmy.

Razem z wujkiem jeździł jeszcze przez jakieś 10 lat. Po jego śmierci nie przestał pedałować w każdą ostatnią niedzielę czerwca ku św. Annie. Żeby dochować tradycji i z szacunku dla wujka. Zawsze tą samą trasą - przez Krapkowice i Gogolin, a potem znaną wszystkim pątnikom czereśniową aleją do Wysokiej.

- Stamtąd jest już tak ostro pod górę, że przynajmniej fragment drogi muszę zwykle rower prowadzić - przyznaje pan Jerzy. - Tylko w jednym roku zawziąłem się i korzystając z przerzutek, dojechałem do celu, nie schodząc z siodełka. Teraz już sobie nie pozwalam na takie szpasy. W lipcu kończę 80 lat.

Pielgrzymka na ramie

Alojzy Niestrój w 1950 roku miał lat 14. Na Górę św. Anny zabrał go chrzestny, Franz Niestrój. Rodzina mieszkała wtedy w Komprachcicach (od 1958 pan Alojzy mieszka w Opolu Nowej Wsi Królewskiej).

- Jechał podziękować św. Annie, że mu pozwoliła wrócić z niewoli w Rosji - wspomina Alojzy Niestrój. - Do Opola wiózł mnie na ramie roweru. Potem jechaliśmy pociągiem do Zdzieszowic, a stamtąd szliśmy pieszo przez las do sanktuarium. Myślałem wtedy o moim ojcu, który zginął w Królewcu od kuli radzieckiego snajpera dosłownie na kilka godzin przed końcem wojny.

62 lata po tamtej pielgrzymce, w minioną niedzielę, pan Alojzy na koniec mszy św. w grocie został poproszony przez gwardiana franciszkanów, o. Błażeja, o podejście do ołtarza. Biskup gliwicki Jan Wieczorek wręczył mu specjalny dyplom długoletniego pielgrzyma i medal z wizerunkiem św. Anny.

- Szedłem powoli, bo o kulach, po schodach ku ołtarzowi i już z daleka widziałem, jak biskup rozkłada ręce na powitanie - wzrusza się Alojzy Niestrój. - Przecież jako młody ksiądz był u nas w Nowej Wsi Królewskiej wikarym i wtedy pielgrzymowaliśmy do św. Anny razem. Kiedyś niósł nawet mojego 4-letniego syna Bernarda "na barana" ze Zdzieszowic do groty i po dróżkach na Górze św. Anny.

Ale to było jakieś 50 lat temu. I po pół wieku spotkaliśmy się znowu na pielgrzymce. Okazało się, że biskup wszystko pamięta. Pytał, czy Bernard jest ze mną na Świętej Annie i ucieszył się, kiedy potwierdziłem, że jak co roku stoi niedaleko wyjścia z groty. Odżyły wszystkie piękne wspomnienia.

Pan Alojzy pamięta, że wtedy, przed laty, na pielgrzymkę mężczyzn z jego parafii jechało 40 chłopów i więcej.

- Proboszcz, był nim wtedy pomocniczy biskup Henryk Grzondziel, zapraszał nas po powrocie do przodu kościoła przed ołtarz, żeby nas oficjalnie przywitać. Bo też było kogo. Dziś jedzie nas paru chłopów, większość starszych, i prawie co roku ci sami. Patrzę na to i trochę mi smutno.

Kiedyś nie było kobiet

Regiopedia

Dowiedź się więcej o Górze św. Anny

Jerzy Sikora też pamięta, jak na pielgrzymce mężczyzn grota wypełniała się mężczyznami po brzegi, a i na przyległych alejkach było tłoczno.

- Wtedy było nas kilkanaście tysięcy ludzi, teraz jest 6-7 tys. - mówi Jerzy Sikora - bo wtedy wszystko było prostsze. Ludzie wiedzieli, że tu jest niebo (wskazuje palcem wskazującym na sufit), a na dole piekło. Nie rozpraszał ich internet ani setki programów w telewizorze. Może dlatego mieli więcej prostej, silnej wiary i to ona pchała nas co roku ku świętej Annie.

W porównaniu do dawnych pielgrzymek Jerzy zauważył jeszcze jedną istotną różnicę. Przed laty w całej grocie kobiety można było policzyć na palcach dwóch rąk. Teraz czasy się zmieniły i wielu mężczyzn zabiera do św. Anny żony i dzieci. Panie stanowią jedną czwartą, a może i jedną trzecią uczestników pielgrzymki mężczyzn.

- Staram się zrozumieć, że czasy się zmieniły, mężczyźni pracują dłużej, mają mniej czasu dla rodziny, więc jak jadą w niedzielę na pielgrzymkę, to nie chcą się ze swoimi bliskimi rozstawać - mówi pan Jerzy. - Ale tak szczerze, to mi się ten nowy zwyczaj nie całkiem podoba. Dawniej, jak ta pełna chłopów grota zaśpiewała, to aż huczało od ich głosów.

A teraz pielgrzymka mężczyzn nie różni się od przeciętnej mszy w parafii. Słychać przede wszystkim wysokie głosy pań, a mężczyźni ledwo wtórują im w tle.

Alojzy też jest wierny temu staremu stylowi. Na obchody kalwaryjskie ku czci Podwyższenia Krzyża Świętego jeżdżą od lat razem z żoną. Ale na pielgrzymkę mężczyzn jedzie się w męskim gronie z synami i przyjaciółmi z parafii.

- Największa pielgrzymka mężczyzn, na jakiej byłem - wspomina Alojzy Niestrój - miała miejsce w 1983 roku. W niedzielę, 26 czerwca, ledwo pięć dni po wizycie papieża Jana Pawła II, na Górę św. Anny przyjechał spotkać się z mężczyznami prefekt Kongregacji Nauki Wiary kardynał Joseph Ratzinger, obecny papież Benedykt XVI. - Jadąc, zastanawialiśmy się, ilu nas będzie, skoro parę dni wcześniej około miliona ludzi przyszło na nieszpory z Ojcem Świętym. Po latach wiadomo, że kardynał miał takie same obawy. Tymczasem mężczyzn było może i ze 100 tysięcy. O pomieszczeniu się w grocie nie było mowy. Nabożeństwo trzeba było przenieść przed papieski ołtarz.

Po prawie 30 latach pan Alojzy pamięta niezbyt wiele z tego, co opolskim mężczyznom mówił kardynał. Poza tym, że dziękował im za przykład ich wiary, której świadectwo obiecał przekazać w kongregacji.

- Na nas, śląskich chłopach, duże wrażenie robiło to, że kardynał mówił kazanie po niemiecku - wspomina Alojzy Niestrój. - Biskup Nossol tłumaczył je na polski, ale wielu z nas to tłumaczenie wcale nie było potrzebne. Chociaż oficjalnie o mniejszości niemieckiej nikt wtedy nawet nie myślał.

Wymodlił sobie żonę

Pan Niestrój mimo wieku i poważnych kłopotów z poruszaniem się nie myśli przestać pielgrzymować do św. Anny.

- Mam za co dziękować - zapewnia - bo wtedy przed laty jako nastolatek wymodliłem sobie u św. Anny moją żonę, Elżbietę. - Pierwszy raz zwróciłem na nią uwagę, jak przyjeżdżała do naszych Komprachcic po mleko dla pracowników cegielni w Mechnicach, potem tańczyliśmy razem na zabawie i podobała mi się coraz bardziej. Podczas pierwszego wspólnego wyjazdu na Górę św. Anny pan Alojzy kupił żonie "na budach" obrazek z aniołem stróżem. Młodzi musieli po niego wracać do amfiteatru, gdzie zostawili go przez nieuwagę. Obrazek jest w ich domu do dziś. Wkrótce będą obchodzić 55. rocznicę ślubu.

Pan Alojzy jest też przekonany, że św. Anna pomogła mu wiosną tego roku. W jego bardzo już słabe serce dr Tomasz Pawlik z opolskiego WCM-u wszczepił kardiowerter, który przywraca rytm serca i ratuje życie. - Lekarze nie ukrywali, że moje serce długo już samo nie wytrzyma. Teraz czuję się tak, jakbym dostał nowe życie. Moja wiara bardzo mi pomogła.

Jerzy Sikora przez całe 80 lat swego życia ani dnia nie spędził w szpitalu. Przypisuje to zarówno opiece św. Anny, jak i własnej dbałości o zdrowie i kondycję.

- Wiosną, latem i jesienią jeżdżę na rowerze - opowiada - a dokładniej na jednym z pięciu rowerów (na Górę św. Anny wybrał się ostatnio na damce żony na cienkich oponach). Zimą przypinam narty. Autem do miasta jeżdżę tylko z żoną. Sam robię to zawsze na rowerze - na codzienne zakupy i na mszę o 6.30 do parafialnego kościoła, a co niedziela na giełdę samochodową. Rowerem jeździłem już do Nysy i Kluczborka, Niemodlina i Głuchołaz. Także do Czech i to była chyba najdłuższa wycieczka - 145 kilometrów.

Pan Jerzy nie ma jeszcze franciszkańskiego dyplomu ani medalu dla zasłużonych pątników. Bo też nigdy się swoim pielgrzymowaniem na dwóch kółkach nie chwalił.

- Myślę, że przed następną pielgrzymką mężczyzn zadzwonię do klasztoru i opowiem ojcu gwardianowi o tej mojej pasji - zapowiada. - Wtedy za rok pewnie i mnie wręczą dyplom. Mam nadzieję pojechać po niego na rowerze, jak zawsze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska