Paweł Fajdek: Po Tokio zaczęła się luźniejsza część mojej kariery

Izabella Matczak
Paweł Fajdek: Po Tokio zaczęła się luźniejsza część mojej kariery
Paweł Fajdek: Po Tokio zaczęła się luźniejsza część mojej kariery Pawel Relikowski / Polska Press
- Przez wiele lat poprzednie starty olimpijskie były mi wielokrotnie wypominane. Rozumiem, że chciałoby się, żeby wszyscy Polacy zdobywali złote medale i najlepiej dzielili całe podium. Tak się nie da, bo to jest sport - zwrócił uwagę brązowy medalista olimpijski w rzucie młotem Paweł Fajdek.

Po olimpijskim finale rzutu młotem mówił pan, że ma zdewastowany organizm. Jak wygląda jego odbudowa?
Zmęczenie było ogromne, ale też start w igrzyskach i chęć zdobycia medalu wymagała morderczego treningu i poświęcenia. Mam wrażenie, że w 100 proc. wykonałem to, co sobie założyłem. Chciałem być zdrowy, odpowiednio przygotowany i dać z siebie wszystko. Tym razem wystarczyło to na brązowy medal. Ale dla mnie - po wszystkich przejściach - ten brąz jest jak złoto.

Jakie to uczucie pokonać demony, które krążyły wokół pana kariery od tylu lat?
Niesamowita ulga. Naprawdę, kiedy oddałem ostatni rzut i wiedziałem, że mam brązowy medal, niesamowicie się wyluzowałem. W momencie oddania ostatniego rzutu, zeszło ze mnie całe ciśnienie. Wiedziałem, że jest to moment, w którym zaczyna się druga część mojej kariery. Jak ona będzie wyglądać? Przekonamy się w kolejnych latach, ale na pewno będzie o wiele luźniejsza. Stres i obciążenie, które wywierało na mnie środowisko sportowe, kibice i media było ogromne. Teraz medal już mam, więc takiego napięcia i presji nie będzie.

Ma pan nadzieję na spokój. Ale które komentarze najbardziej panu dopiekały lub zwiększały presję?[/b
Chodziło o to, że przez wiele lat poprzednie starty olimpijskie były mi wielokrotnie wypominane. Rozumiem, że chciałoby się, żeby wszyscy Polacy zdobywali złote medale i najlepiej dzielili całe podium. Tak się nie da, bo to jest sport. On dlatego jest piękny, bo są porażki i zwycięstwa. Zresztą wielu zwycięstw by nie było, gdyby nie wiele porażek. Doskonale możemy odszukać przypadki, jak po różnych niepowodzeniach, także kontuzjach, czasem ludzie wracają do rywalizacji dwa razy mocniejsi. Odbudowują się, szybciej biegają, wyżej skaczą, dalej rzucają. Na tym to polega. W moim przypadku budowanie niepotrzebnych złych emocji zrobiło się już nie na miejscu. Wiem, ile kosztowały mnie tamte starty i ile musiałem się nasłuchać. Wiele wywiadów musiałem przerwać, bo otrzymywałem pytanie o kolejne igrzyska, gdy prosiłem, by już tego nie robiono i to był mój warunek. Przypominanie mi o tym było zwyczajnie niekulturalne.
[b]W finale igrzysk rywale rzucali równo i daleko. Miał pan momenty zwątpienia?

Nie, w ogóle nie skupiałem się na tym, co robią inni. Moim „rywalem” były rzuty Wojtka [Nowickiego - red.], te odległości mnie interesowały i na nich się koncentrowałem. Wiedziałem, że w momencie, gdy oddam dobry rzut i zbliżę się do nich, to będę w stanie powalczyć o złoto. Tak też się umawialiśmy z Wojtkiem. Ale to, co w finale zrobił Norweg [Eivind Henriksen, który zajął drugiej miejsce - red.], jest oszałamiające. Poprawić się prawie o trzy i pół metra na igrzyskach, i to w wieku 36 lat, to to jest naprawdę rzadko spotykane. Nie wiem, czy kiedykolwiek w historii wydarzyło się coś takiego. Fajnie, że nie był to Francuz [Quentin Bigot - red.], bo z nim mieliśmy przykre afery dopingowe. Takich ludzi nie powinno oglądać się na igrzyskach. No ale był i startował, na szczęście zajął dopiero piąte miejsce. Natomiast czwarty był 20-letni Mychajło Kochan, niezwykle utalentowany Ukrainiec, który w kolejnych latach będzie niebezpieczny. Natomiast ja do końca wierzyłem w to, że jestem w stanie rzucić dalej od Wojtka. Na tym polega moje podejście do sportu. Całe życie trenuję i startuję po to, by wygrywać. Żeby nawet na chwilę nie odpuszczać i zadowalać się - dajmy na to - brązem. Nie, ja tak nie działam. Zawsze staram się walczyć o najwyższy stopień podium. Tym razem energii wystarczyło na brązowy medal, ale też trzeba pamiętać, że eliminacje były dla nie bardzo kosztowne i myślę, że było to widać, że dałem z siebie sporo. Niestety, nie udało mi się zregenerować na tyle, żeby w finale rzuty były jeszcze lepsze.

Wojciech Nowicki powiedział, że mimo zdobycia przez niego złotego medalu, to pan jest lepszym zawodnikiem. Jak z pana perspektywy wyglądają wasze relacje?
Ciężko określić je słowami. Chyba najbliżej idealnego określenia będzie, jeśli powiem, że to męska relacja z dużym szacunkiem do siebie. Nigdy nie mówimy o sobie źle, nie staramy się przekładać rywalizacji sportowej na sferę życia. Oboje mamy rodziny i nie brakuje nam wspólnych tematów do rozmów. Byłem z Wojtkiem w pokoju podczas mistrzostw świata w Pekinie w 2015 r., na których on zdobył swój pierwszy medal, brązowy. To był trudny czas, on niesamowicie się stresował i denerwował mnie swoim gadaniem na temat rzucania. Ja cała czas miałem z tyłu głowy, że muszę bronić tytułu mistrza świata. Ale nawet jak między nami zgrzytało, to i tak jest dobrze. Jeden drugiego ostudzi, dwa szybkie męskie zdania polecą i wszystko wraca do normy. Na zawodach zawsze się wspieramy i motywujemy. Nie tylko na imprezach mistrzowskich, bo na różnych mityngach rywalizujemy od wielu lat. Pamiętam doskonale, że podobną relację miałem z Szymonem Ziółkowskim, który teraz jest moim trenerem. Obecnie między mną a Wojtkiem wygląda to podobnie. Nadajemy na podobnych falach i dzięki temu łatwiej jest nam się dogadać.

Wspomniał pan o Szymonie Ziółkowskim. Zmiana trenera była jednym z kluczy do medalu w Tokio?
Jak najbardziej. Jak widać, w końcu się udało. Szymon, tak jak ja, marzył o złotym medalu. Ale powiedział mu, że spokojnie, jeszcze parę lat musimy popracować i może lepiej, że tak się stało. Fajnie jest mieć świadomość, że mamy jeszcze o co walczyć. Gdybyśmy tak szybko skompletowali złotą koronę, to być może trudno byłoby się zmotywować. A tak jest co robić przynajmniej do igrzysk w Paryżu za trzy lata. Po drodze są mistrzostwa świata. Przeczuwam, że poziom będzie jeszcze wyższy niż w Tokio. Mam jednak nadzieję, że to my z Wojtkiem staniemy na obu najwyższych stopniach. Swoją drogą, pierwszy raz w historii, bo do tej pory zawsze ktoś na drugim stopniu nas rozdzielał. Złoto i brąz do nas przylgnęły i ewentualnie zamieniamy się miejscami. Trzeba to zmienić, ale na lepsze.

Jak zapamięta pan starty w Tokio?
Jeśli chodzi o eliminacje, był to najgorszy start w moim życiu. Kosztował mnie tak wiele, że jedyne o czym marzyłem po ich zakończeniu, to wrócić do hotelu, wziąć prysznic i się położyć. Wszystko mnie bolało, mimo teoretycznie niewielkiego wysiłku fizycznego. Rzuty na 76 metrów oddaję, jak przychodzę na trening po trzech, a nawet czterech miesiącach przerwy. Patrząc na suche wyniki, ktoś może powiedzieć, że w eliminacjach nawet się nie zmęczyłem. Ale uwierzcie, że tak nie jest, zmęczyłem się niesamowicie. Stres i napięcie było niezwykle obciążające. Czułem się, jakbym startował ze sztangą na plecach, tak mnie coś przygniatało z góry. Strasznie bolało, jak musiałem się kręcić. Natomiast w finale - mimo że odczuwałem zmęczenie po eliminacjach oraz przeciwności losu i kontuzji, które miałem po drodze - byłem szczęśliwy, że w nim jestem. I na swój sposób spokojny, bo w finałach zawsze dobrze sobie radziłem, zwykle zdobywając w nich medale. Dlatego wiedziałem, że będzie dobrze i muszę zgarnąć kolejny krążek. Nie miałem w głowie innego scenariusza. Wsparcie dawał mi trener, nawet w czasie konkursu potrafił sobie żartować. Trzeba umieć znaleźć na to lukę, zwłaszcza, że mamy z Szymonem dosyć specyficzne poczucie humoru. Stojący z boku ludzie czasem się dziwią, z czego się śmiejemy, nasze żarty są najczęściej głupie, ale taki mamy wspólny kod.

Mimo wyczerpujących tygodni, 5 września weźmie pan udział w memoriale Kamili Skolimowskiej w Chorzowie.

Przede wszystkim Kama była niezwykłą osobą i świetną koleżanką. Fajnie, że mamy taki memoriał, który właściwie kończy sezon. Zamierzamy razem z kibicami na Stadionie Śląskim świętować nasze sukcesy. W Tokio mieliśmy robotę do wykonania i tam brak widzów na trybunach nam tak nie doskwierał, ale teraz chcemy się cieszyć razem z nimi na najlepszym stadionie w Polsce. Zapraszam wszystkich na tę imprezę. W tym roku rzuciłem na Śląskim 82,98 metrów i jest to najlepszy wynik na świecie w tym sezonie, ale 5 września będę chciał go poprawić i wygrać z Wojtkiem. Zwłaszcza, że już rozmawialiśmy o memoriale i on bardzo poważnie podchodzi do tematu. Musi, jako mistrzowi olimpijskiemu nie wypada mu przegrać z brązowym medalistą...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Paweł Fajdek: Po Tokio zaczęła się luźniejsza część mojej kariery - Sportowy24

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska