Pępice - oaza dla życiowych rozbitków

fot. Tomasz Dragan
Jan, Piotr i Janusz mieszkają na razie we trzech w jednym, ciasnym pokoju. – Co zimę przybywa nam jednak kilku lokatorów. Trzeba wtedy dostawiać kolejne łóżka.
Jan, Piotr i Janusz mieszkają na razie we trzech w jednym, ciasnym pokoju. – Co zimę przybywa nam jednak kilku lokatorów. Trzeba wtedy dostawiać kolejne łóżka. fot. Tomasz Dragan
W schronisku dla bezdomnych bieda jest codziennością. Jednak kiedy zaczyna brakować na chleb, pozostaje tylko modlitwa o lepsze jutro. Teraz zakonnicy z Pępic i ich podopieczni codziennie toczą walkę o przeżycie i utrzymanie przytuliska.

Cztery paczki sucharów i dwie butelki wody mineralnej. Na stole z gazety uśmiecha się Małgorzata Foremniak. Piękna, kolorowa. A Matka Boska zszarzała na brunatnej od kurzu ścianie. Kazik z Ryśkiem mają marsowe miny. Wtuleni w rozkładane łóżka i koce trzeciej świeżości, nawet nie chcą myśleć o najgorszym.

Lada dzień może się okazać, że schronisko po prostu splajtuje i będą musieli zwyczajnie się wynieść. Codziennie ktoś mówi, że brakuje na jedzenie i opłaty. Zima za pasem, a na dodatek na lotnisku w Skarbimierzu wszystkie hangary rozebrali, bo budują fabryki. Nie ma się gdzie podziać.

Zdechniemy pod mostami
- Zdechniemy pod mostami lub wrócimy na dworce kolejowe, by tam umrzeć - macha ręką Rysiek. - Nikt z nas nie wytrzyma na ulicy dłużej niż kilka dni. Chyba że...

- Że co? Jakbyś "grzał w palnik", to ile pożyjesz? Tydzień dłużej? Tutaj mamy prawdziwy dom. Nieważne, z kim dzielisz pokój, jak i tak wszyscy jesteśmy wykolejeńcami. Dopiero w Pępicach stanęliśmy na nogi - wtrąca Romek.

- Takim jak my nikt nawet ręki nie chciał podać. Każdy uważa, że jesteśmy bandyci i złodzieje. Przecież mało kto z nas nie ma rodziny. Ty i ja, większość chłopaków. Ale prawda jest taka, że jedyną rodziną i naszym schronieniem jest to przytulisko.Tutaj mamy jakieś oparcie, czujemy się bezpiecznie. Poza galotami i tą koszuliną na plecach nic więcej nie mamy. Prawda jest taka, że jak zamkną przytulisko, od razu mogą wykopać 40 grobów.

Kazik proponuje herbatę lub szklankę wody mineralnej. Przed progiem kanciapy uprzedzili, że to pokój abstynentów. Zresztą jak wszystkie w przytulisku. Tutaj trzeźwości strzeże się jak cnoty nastolatki. Jeden drugiego pilnuje, żeby nie pić z krótkiej rączki. Spod stołu albo łóżka. Jeśli wypiją, czeka ich "wykop". Czyli przymusowe opuszczenie pokoju za złamanie reguł mieszkania w przytulisku.

Różaniec na początek

- Wszyscy kiedyś grzaliśmy - Kazik kantem dłoni uderza w szyję. Taka wspólna droga życiowa, zanim trafili do Pępic. Rysiek (62 l.) większość życia pracował za granicą. W hotelu. Niczego mu nie brakowało, zwłaszcza alkoholu. Jego dorosła córka robi teraz karierę w stolicy. Nie po drodze jej było z ojcem, który od maleńkości kojarzył się jej zawsze z napitym facetem.

Rysiek pokazuje zdjęcia - jaki córka ma piękny, duży dom. Ale nie ma w nim miejsca dla niego. Przynajmniej jeszcze nie teraz.

Kazik (59 l.) trzy razy lądował za kratkami za kradzieże, ale miał zawsze gdzie wracać. Do czasu, kiedy żona i synowie nie nasłali mu policji z komornikiem. Mieli dosyć ciągłych awantur i picia. Sam już nie pamięta, jak znalazł się w Pępicach. Może 10, a może nawet 15 lat temu.

U Romka (42 l.) było podobnie: żona, dziecko, wóda. Skończył w szpitalu z astmą poalkoholową, a potem na ulicy. Po drodze były dworce kolejowe, piwnice bloków, a na końcu proradzieckie hangary w Skarbimierzu. Wszędzie w towarzystwie alkoholu. Bo bezdomny trzeźwy na bruku nie jest w stanie nawet zasnąć. Na szczęście ze Skarbimierza było niedaleko do Pępic.

- Nie wszyscy do Pępic trafili przez alkohol - dodaje Jan (62 l.). - Ja miałem po prostu problemy rodzinne. Poszło o majątek. Dzieci z pierwszego małżeństwa mojej żony pogoniły mnie z chałupy i tyle. Tułałem się po wielu przytuliskach, aż wreszcie trafiłem do św. Alberta. Teraz jestem już za stary na jakąkolwiek pracę i nowe życie. Na szczęście mam rentę i jakoś jestem w stanie zapłacić za swoje łóżko.

Na początek każdy z nich dostał od zakonników różaniec.

- Nikt z nas nie jest aniołem, ale dobrze, że jest jeszcze takie miejsce, gdzie człowiek może stanąć na nogi - dodaje Rysiek.

Oby do wiosny
Brat Ryszard i ksiądz Zbigniew, czyli bracia Winiarzowie. Siedzą w kancelarii, licząc słupki wydatków. Kancelaria to szumne słowo. Kiedyś to był stołowy pokój w domu ich rodziców. Tu się wychowywali. Przecież nawet przytulisko dla wykolejeńców, które urządzili w rodzinnym domu, musi mieć jakieś biuro. Na dodatek matematyka jest nieubłagana. Podobnie jak ceny żywności. Nie chcą być mniejsze.

Jeszcze cztery lata temu przygotowanie obiadów kosztowało trzy tysiące złotych. Teraz to już ponad siedem tysięcy - pokazuje rachunki brat Ryszard. - Obyśmy tylko przetrwali jesień i zimę. Może na wiosnę coś się zmieni. Tak źle jeszcze nie było. A istniejemy już 26 lat. Gdyby nie ludzie dobrej woli, drobni brzescy przedsiębiorcy i ofiarność kilku firm - już dawno wylądowalibyśmy z naszymi podopiecznymi na ulicy.

Brat Ryszard się nie skarży: - Taki nasz los duchownych. Ślubowaliśmy ubóstwo wśród biednych i tak będzie. Nawet gdyby został nam talerz zupy do rozdzielenia na wszystkich. Jeśli przyjdzie nam opuścić te mury, to pójdziemy stąd razem z naszymi bezdomnymi.

Oaza dla biednych
Pępice to niewielka wioska pod Brzegiem. W kraju nazwa ta niewiele komukolwiek powie. Od niedawna do wioski wiedzie trzykilometrowa droga, którą województwo zbudowało specjalnie dla strefy ekonomicznej, jaka powstaje w Skarbimierzu.

Czasem widać rano lub późno w nocy, jak obok pędzących tirów poboczami drogi wloką się ostatkiem sił ludzie w ciemnych, obdartych płaszczach. To bezdomni szukający pomocy w schronisku. Często na skraju wyczerpania, głodni, którzy od tygodni nie jedli porządnego posiłku. Okazuje się, że w środowisku ludzi mieszkających na ulicy Pępice są doskonale znane. Jako oaza, w której można się uzdrowić, dostać odzież i znaleźć na jakiś czas kawałek dachu nad głową.

Schronisko braci Winiarzów utrzymuje się praktycznie z ofiar i skromnych dotacji z opieki społecznej.

Pomaga załatwić sprawy prawne, wyrobić dowód osobisty czy po prostu wydostać się na wolność z więzienia. Mało kto wie, że aby wyjść na warunkowe zwolnienie, trzeba wskazać miejsce pobytu. Dlatego zakonnicy dają możliwość powrotu do normalnego życia wielu tym, co mają niejeden grzech na sumieniu.

Od kilku miesięcy konto brzeskiego koła Towarzystwa im. św. Brata Alberta świeci pustkami. Pod koniec sierpnia na rachunku było zaledwie półtora złotego. Schronisko trwa jeszcze tylko dlatego, że miejscowi przedsiębiorcy budowlani i leśnicy litują się nad bezdomnymi, dając im możliwość zarobienia grosza na swoje utrzymanie.

Musieli przestać przyjmować kolejnych bezdomnych, nie byliby w stanie wszystkich wyżywić. Ci, co zostali, zrezygnowali z posiłków mięsnych, bo rzadko kiedy ktoś podaruje kawał wędliny.

- I tak mamy problemy z utrzymaniem blisko 40 łóżek. Jeszcze w zimie, zanim dopadł nas ten kryzys, spało u nas 60 osób - dodaje brat Ryszard. - Staramy się oszczędzać na wszystkim. U nas każda złotówka jest dwa razy oglądana, zanim ją wydamy. I nie ma luksusów. Nawet chleb kupujemy dwu-, trzydniowy z przeceny. Sami gotujemy posiłki. Przeważnie zupy, bo na nic innego już nie starcza. Aby normalnie działać, miesięcznie musielibyśmy mieć około 30 tys. zł.

Nie zawsze los jest tak łaskawy

Aby zaradzić biedzie, codziennie rano ponaddwudziestoosobowa ekipa bezdomnych jedzie pracować fizycznie. Zarabiają na codzienną zupę z chlebem, gorące posiłki rano i wieczorem oraz spanie na wymoszczonym łóżku.

Trudno nawet zliczyć, ile na danym posłaniu spało już osób. Tymczasem w domu, czyli w schronisku, zostaną tylko ci, którzy już nie są w stanie wziąć do ręki łopaty lub kilofa. Mowa o schorowanych mężczyznach, często pozostawionych przez rodziny na pastwę losu. To oni mają największe obawy, że schronisko mogłoby zostać zamknięte. Wtedy na pewno czeka ich ulica i szybka śmierć. Codziennie w południe modlą się o pomyślność przytuliska.

- Nikt z nas nie jest idealny - ksiądz Zbigniew mówi o pensjonariuszach schroniska. - Z pomocą Bożą, ludzi dobrej woli i ich ofiarności pomagamy bezdomnym, bo czujemy takie powołanie. Nawet nie wiecie, ile radości może dać widok trzeźwego człowieka, który walczy z nałogiem. Ileż radości jest w każdym z nas, że wspólnie pomożemy temu, co kiedyś zabierał innym. Dlatego warto pomagać, bo nie zawsze dla wszystkich los jest łaskawy. My w Pępicach dajemy życiowym rozbitkom kolejną szansę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska