Pięć minut przed Westerplatte

Jolanta Jasińska-Mrukot
Most na Prośnie w 1939 roku i dziś. Już nie ma śladu po tamtej granicy.
Most na Prośnie w 1939 roku i dziś. Już nie ma śladu po tamtej granicy. Fot. Mirosław Dragon
Była 4.40, piątek 1 września 1939 roku. - Właśnie miałem kończyć służbę - wspomina Górecki.

- Po niemieckiej stronie usłyszałem warkot wojskowych pojazdów, poczekałem, aż się zbliżą, i odpaliłem ładunki.
Graniczny most na Prośnie w Praszce przestał istnieć. Pięć minut później niemiecki pancernik "Schleswig Holstein" zaczął ostrzeliwać Westerplatte. - Ludzie do końca nie wierzyli w tę wojnę - opowiada 86-letni Leon Owczarek z Kowali w powiecie oleskim, które przed 1939 rokiem leżały kilka kilometrów od ówczesnej granicy polsko-niemieckiej.

Ostatnie dni sierpnia 1939 roku, podobnie jak całe lato, były upalne, żniwa się udały. Tylko w ludziach tkwił jakiś niepokój. - Jedyne radio we wsi było w sklepie - wspomina Owczarek. - Mężczyźni kupowali "ćwiartkę", pili i w milczeniu wysłuchiwali komunikatów z Warszawy...
Po drugiej, niemieckiej stronie granicy, w Sternalicach, Alfred Świtała z okna swojego domu obserwował, jak żołnierze stawiają zasieki z drutu kolczastego. - A od strony Gorzowa Śląskiego zaczęli wytyczać okopy - opowiada Świtała. W pobliskim zagajniku (miejscowi nazywają go "małe sosny") zrobili skład amunicji. W ostatnich dniach sierpnia pojawiły się działa, które Niemcy maskowali gałęziami. Ludzie mówili: "wojna bandzie, bo pancry stoją w lasach".
Wehrmacht w Sternalicach i okolicznych wsiach pojawił się już w kwietniu 1939 roku. Ignacy Świtała, ojciec Alfreda, akurat postawił nową halę dla stolarni - Tam kwaterowało kilkunastu niemieckich żołnierzy, inni zamieszkali w szkole - opowiada Alfred Świtała. - We wsi pomagali nawet przy żniwach...

Przygraniczne polskie wsie już od połowy sierpnia wiedziały, że po drugiej stronie Prosny gromadziło się niemieckie wojsko.

W ostatnich dniach sierpnia Niemcy zaczęli maskować swoje pozycje. Polska straż graniczna meldowała o tym dowództwu. - Usłyszeliśmy: "Maskują się, bo się nas boją" - wspomina 91-letni Józef Górecki, który mieszka dziś w Zarogu koło Koniecpola, 60 km za Częstochową.
66 lat temu Górecki po dwuletniej służbie w X Pułku Ułanów niedługo cieszył się wolnością cywila. Pod koniec kwietnia 1939 roku dostał powołanie do Korpusu Ochrony Pogranicza. Od maja 1939 roku razem z kolegami patrolował granicę z Niemcami w Praszce. Było ich czterdziestu.

Niemieckie wojsko ze Sternalic wyszło w nocy 30 na 31 sierpnia

Po cichu, prawie nikt tego nie zauważył. Wehrmacht równie skrycie wyszedł z Łowoszowa pod Olesnem, gdzie żołnierze kwaterowali po domach już od kilku miesięcy. Stali także u Danielczoków.
- Ja w tym czasie pracowałem na lotnisku pod Berlinem - wspomina 83- letni Rajmund Danielczok. - Na potrzeby Luftwaffe poszerzaliśmy pas startowy. - Na płycie stało ze sto samolotów. A kiedy 31 sierpnia przyszedłem do pracy, nie zobaczyłem ani jednego...
1 września od rana niemieckie radio dudniło od marszów wojskowych i stale powtarzanych przemówień Adolfa Hitlera. "Jak świat światem, wojny były, są i będą..." - grzmiał do mikrofonu wódz III Rzeszy. Te słowa do dzisiaj dudnią w głowie Rajmunda Danielczoka.

W nocy z 31 sierpnia na 1 września 1939 roku Górecki pełnił służbę na moście granicznym na Prośnie.
- Na wypadek ataku Niemców mieliśmy rozkaz go wysadzić - wspomina Górecki.
O godzinie 4.40 od strony niemieckiej padły pierwsze strzały. Ciężka kawalkada niemieckich samochodów, artylerii wtoczyła się most... Józef Górecki zdetonował ładunki... Potężny wybuch obudził mieszkańców Praszki. Podmuch eksplozji uniósł w powietrze kawałki mostu, niemieckich samochodów i strzępy ludzkich ciał w mundurach Wehrmachtu.
Górecki wskoczył na rower i zacząl uciekać, ścigany wściekł kanonadą Niemców.
- Uciekaliśmy do punktu alarmowego w Kowalach - mówi Górecki. - Była chyba 5.10, kiedy nisko nad naszymi głowami pojawiło się chyba z 15 samolotów z biało-czerwoną "szachownicą" lecących w kierunku Wielunia.
Ale to nie były polskie maszyny, tylko zamaskowane niemieckie. Samoloty zbombardowały Wieluń. Pierwsze bomby trafiły w miejscowy szpital.
- Do Kowali dotarło nas czterdziestu - opowiada Górecki. - Tu staliśmy się oddziałem Armii "Łódź". Ale porucznik, który przyjechał z Wielunia, uświadomił nam: jesteśmy zbyt słabi, żeby tam wracać.

W tym czasie 12-letnia Janina Owczarek z Julianpola ze swoim rodzeństwem stanęła na progu domu - patrzyli na nisko lecące niemieckie bombowce. Dla niej i jej rówieśników zakończyło się beztroskie dzieciństwo - O poranku 1 września zamiast szkoły rozpoczął się czas wojennej poniewierki.
Rodzina Janiny Owczarek z dobytkiem ruszyła w stronę odległej o kilka kilometrów granicy niemieckiej, licząc na schronienie na terenie Rzeszy. Polakom z pogranicza Niemcy nie kojarzyły się źle. Odwrotnie: ludzie po obu stronach granicy często się znali, handlowali, żyli ze sobą jak dobrzy sąsiedzi. Ale niemieccy żołnierze zawrócili wszystkich z granicy.
Leon Owczarek, mąż pani Janiny, który w 1939 roku mieszkał w pobliskich Kowalach, opowiada, co stało się tam 4 września: - Niemcy zgonili całą wieś na łąkę i mówili, że nas rozstrzelają. Wmawiali nam, że ktoś z naszej wsi do nich strzelał. Ale odstąpili od egzekucji...
W kilka miesięcy później rozpoczęły się pierwsze wysiedlenia całych rodzin z ich wsi i wywózki na roboty do Niemiec.

Kiedy 4 września przerażeni mieszkańcy Kowali na łące oczekiwali na egzekucję, Józef Górecki był już na rogatkach Warszawy. W stolicy Górecki został dowódcą drużyny karabinów maszynowych, jego żołnierze zatrzymali pierwsze niemieckie natarcie na stolicę. Kiedy Warszawa skapitululowałą, trafił do niewoli, skąd później uciekł.
W maju 2005 roku ppor. Józef Górecki (stopień oficerski w 1995 roku przyznał mu prezydent) został honorowym obywatelem Praszki.

- Piątek to jest zły początek... - Alfred Świtała cytuje słowa swojego ojca, wypowiedziane rankiem 1 września 1939 roku. - Ale ludzie we wsi wiedzieli dużo wcześniej, że tej wojny Hitler nie wygra.
Świtała opowiada o dziwnym zjawisku atmosferycznym, które zaobserwowali w 1938 roku. - Na niebie pokazała się czerwona łuna - opowiada Alfred Świtała. - Wyszła z Niemiec, przepłynęła na wschód i wróciła z powrotem.
Ludzie odebrali to jako znak z nieba, przepowiednię. Co ciekawe, o łunie opowiadają wszyscy, którzy pamiętają tamten czas. Widział ją też Józef Górecki. - Stałem wtedy na warcie w strażnicy w Olkiennikach, na granicy między Polską a Łotwą - opowiada. - Łuna wyszła z Niemiec, przeszła do Rosji i wróciła do Niemiec. No i tak było potem z tą wojną...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska