KGW obchodzi właśnie 50-lecie istnienia i z tej okazji w sobotę w świetlicy wiejskiej w Jaworznie odbył się wielki jubel. - To największa organizacja kobieca w gminie - mówi wójt gminy Rudniki Andrzej Pyziak.
- W rodzinie wszystko gra, gdy głową, czyli mężczyzną, umiejętnie kręci szyja, czyli kobieta. A wy potraficie to robić - dodał proboszcz miejscowej parafii pod wezwaniem Trójcy Przenajświętszej ksiądz Kazimierz Kołodziejczyk.
Koło w Jaworznie znaczną rolę w gminie odgrywało od bardzo dawna. Już w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych zeszłego stulecia należało do niego kilkadziesiąt pań.
- Bez nas nie było większej imprezy we wsi, nie obeszła się bez nas także żadna impreza gminna - mówi Mieczysława Sujka, która przewodniczyła kołu od połowy lat 50. do początków 60. - W szkole, przy znacznym udziale mojego męża, zajmującego się stroną techniczną, urządzaliśmy przedstawienia teatralne.
I nie były to drobne skecze. Humoru w nich było co niemiara, a każde przedstawienie miało jakąś fabułę. Do większości słowa pisała Sujka - znana we wsi z żartobliwego usposobienia i talentu do układania wierszyków. Tak więc przedstawienia zatytułowane na przykład "Pani Dulska" czy "Grube ryby" albo "Dom otwarty" naśmiewały się nie tylko z wiejskiej rzeczywistości.
- Wtedy to strach było coś złego głośniej powiedzieć o władzy, więc trzeba było to ubrać w żarty i facecje - wspomina Sujka. - Na powiatowym festiwalu takich teatrzyków w Wieluniu zdobyłyśmy pierwsze miejsce.
W nagrodę do Jaworzna przywiozły jakieś niewielkie pieniądze i telewizor. Gotówka trafiła do szkoły, telewizor do wiejskiej świetlicy.
Zanim powstała świetlica, spotykały się w prywatnych mieszkaniach. Co robiły?
- Przede wszystkim uczyłyśmy się śpiewu - mówi obecna przewodnicząca koła Helena Korpowska, która do KGW należy od roku 1965. - Miećka Sujka spisywała słowa, jakie padały podczas tych spotkań, układała je w rymowankę, dokładałyśmy do tego jakąś melodię i już powstawało przedstawienie, z którym objeżdżaliśmy gminę.
W roku 1966 Mieczysława Sujka urodziła dziecko i zawiesiła swoją działalność w kole.
- Poprosiłam jedną z kobiet, by te wszystkie zapiski piosenek przechowała, ale gdzieś zniknęły, ponoć trafiły do jakiegoś muzeum w Łodzi - mówi Korpowska.
- Ale nie ma zmartwienia, bo jak trzeba będzie, to Sujkowa coś ułoży - śmieje się Władysława Pawlaczyk, członkini koła, a zarazem sołtys Jaworzna. - W jej towarzystwie to nawet trzeba uważać z językiem, bo coś człowiek chlapnie i zaraz to trafi do piosenki.
W latach 50. i 60. koło żyło pełnią życia. Co rusz odbywały się kursy gotowania, robienia kołder, pieczenia, szydełkowania, kroju i szycia, a nawet świniobicia. Zresztą państwo wtedy otaczało koła szczególną opieką: w każdej gminie byli pracownicy odpowiedzialni za działalność KGW, zobowiązani do wspierania finansowego i organizacyjnego.
- W roku 1965 do naszego koła należały 53 kobiety, garnęły się do nas młode osoby, którym nasze kursy dawały praktyczne umiejętności. Dzisiaj młodzi jakoś nie przywiązują już takiej wagi do dobrego gotowania. Choć smacznie zjeść lubią... - wspomina Sujka.
Po każdym kursie kobiety robiły imprezę - albo w prywatnym mieszkaniu, albo w świetlicy. Przy kieliszeczku i smakowitej zakąsce miło upływał czas.
- Największym osiągnięciem koła było i jest to, że ciągle spotykałyśmy się ze sobą, we własnym towarzystwie nie nudziłyśmy się - podkreśla Korpowska.
Korpowska wie, co mówi, bo jak wydawała za mąż córkę, koleżanki z KGW pomogły urządzić weselisko.
- Do tej pory sobie pomagamy, bo jak jest zbiór ziemniaków, to wszystkie idziemy na pole tego, kto akurat kopie - podkreśla Pawlaczyk. - Poza tym zawsze u mnie w domu robimy korony i wieńce dożynkowe.
- Dzięki kołu zwiedziłyśmy też kawał Polski - podkreśla Sujka. Jeździłyśmy na różne wycieczki. No i na centralne dożynki.
Sujka pamięta makabryczny epizod z obchodów dożynkowych na Stadionie X-lecia w Warszawie w roku 1968: na przeciwległej trybunie podpalił się człowiek.
- Do dziś przed oczami mam obraz ludzkiej pochodni - wspomina. - Potem dowiedzieliśmy się, że był to protest przeciwko interwencji wojskowej w Czechosłowacji.
Na dobrą sprawę koło ponownie uaktywniło się w zeszłym roku, gdy w Jaworznie otworzono nową świetlicę wiejską. Dzisiaj należą do niego 24 kobiety, wpłacające składkę roczną w wysokości 10 złotych. Mają biało-czerwone stroje ludowe, które same uszyły. To taki znak rozpoznawczy KGW w Jaworznie - ze względu na strój nikt ich nie pomyli z żadną inną organizacją.
W Jaworznie niczego dzisiaj bez KGW zrobić się nie da. I tak na przykład wraz z jednostką ochotniczej straży pożarnej (zgodnie z podziałem: kobiety w KGW, chłopy w OSP) przeprowadziły festyn z loterią fantową. Dochód poszedł na remont świetlicy wykorzystywanej przez straż i koło.
- Bo prawda jest taka: na sprzedaż piwa koło zgody nie otrzyma, straż - tak - przyznaje Janina Pawlaczyk, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury, Sportu i Rekreacji w Rudnikach, który opiekuje się KGW Jaworzno i z nim współpracuje.
- Jak zdobyłyśmy fanty na loterię? Ano po prostu: chodziłyśmy po domach we wsi i prosiłyśmy o wsparcie. Jedni dali jakiś grosz, inni fanty - wyjaśnia Zdzisława Pawlaczyk.
- W Rudnikach mieliśmy tego lata kilka półkolonii i akcją letnią objęliśmy największą liczbę dzieci w całym województwie - podkreśla Janina Pawlaczyk. - Bez pomocy koła z Jaworzna nie dalibyśmy rady.
- Fakt, młodych u nas niewiele - przyznaje Korpowska. - Zagonieni za pracą, pieniędzmi - to i czasu wolnego nie mają. Ale jak zechcą coś zrobić dla wioski, czyli dla siebie - trafią do nas. Bo z kołem pójdzie znacznie łatwiej.