Piekło może być puste

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Rozmowa z ks. prof. Tadeuszem Dolą, dziekanem Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Opolskiego.

- Słynny dominikanin, ojciec Joachim Badeni w książce "Stąd do nieba" zastanawiał się, czy piekło nie jest aby klęską Boga. Skoro wszystkich nas kocha, a niektórych jednak potępia...
- Można się z tą sugestią zgodzić. Z każdego gestu Boga wynika, że jest o dobro człowieka zatroskany, że - jak przypomniał w encyklice Benedykt XVI - jest miłością. Bóg przygotował cały świat dla człowieka - czego obrazem jest opisany w Biblii rajski ogród. Ale w relacjach międzyludzkich też nie wystarczy miłość czy nawet przyjaźń jednej strony. Jeśli ktoś się odwraca plecami - w relacji z Bogiem nazywamy to grzechem - do miłości zmusić go nie można. Tego nawet sam Bóg nie potrafi.

- Czyli wbrew swojej woli Bóg będzie musiał niektórych potępić, żeby ich do zbawienia nie zmuszać?
- Raczej człowiek sam zdecyduje, że nie chce w wieczności żyć z Bogiem. W teologii nazywamy to piekłem.

- Przed laty, w czasie studiów, w duszpasterstwie akademickim zaczytywaliśmy się książką węgierskiego teologa Laszlo Borosa o hipotezie ostatecznej decyzji. W chwili śmierci każdy sam - absolutnie wolny - zadecyduje o swoim zbawieniu lub potępieniu. Z pozoru kusząca propozycja: można żyć byle jak, a na koniec wybrać Boga i hop do nieba.
- Tak prosto Boros tego nie stawia. Przewiduje, że każda decyzja człowieka podejmowana w czasie całego życia jest swego rodzaju przygotowaniem do tej decyzji ostatecznej. Więc z jednej strony można sobie wyobrazić, że ktoś po bardzo grzesznym życiu postawi na Boga i wtedy Bóg na pewno go nie odrzuci. Jak łotra na krzyżu. Ale jeśli ktoś naprawdę stał całe życie do Boga tyłem, stale opowiadał się przeciwko niemu, to będzie mu trudno wybrać Go na wieczność. Jest poważna obawa, że nawet w chwili śmierci wybierze siebie, a nie Boga. Święty Augustyn tak właśnie opisuje grzech: kochać siebie aż do całkowitego odrzucenia Boga. Natomiast Bóg nigdy człowieka nie potępi. Czasem upomina, wstrząsa. Taka trudna refleksja przychodzi do nas czasem wtedy, gdy stajemy nad grobem kogoś bliskiego. Zwłaszcza jeśli umarł w sile wieku.

- W XX wieku popularna stała się teoria piekła pustego. Może być tak, że ani Bóg nikogo nie odrzuci, ani nikt sam siebie nie potępi?
- Takie teorie teologiczne istnieją i kładą nacisk na Boga miłosiernego. Mocno taką właśnie wizję Boga promował papież Jan Paweł II. Możemy mieć nadzieję, że po śmierci wszystkim uda się Go odkryć. Nikomu z bliskich ani sobie potępienia nie życzymy.

- I znajdziemy się w niebie razem z Hitlerem i Stalinem? Po ludzku to niesprawiedliwe.
- Po ludzku patrząc na czyny niektórych ludzi, nie tylko tych znanych z historii tyranów, trudno uwierzyć w ich zbawienie. To nam przypomina, że stajemy jednak wobec tajemnicy.

- Skoro jesteśmy przy tajemnicach. Czym tak naprawdę jest piekło? Przed wiekami kojarzono je z ogniem i siarką. Dziś tak wyrazistych obrazów piekła nie mamy. Także dlatego, że kaznodzieje unikają mówienia o piekle z ambony prawie równie mocno jak potępienia.
- Boga nikt nie oglądał, więc jesteśmy skazani na obrazy wzięte z rzeczywistości ziemskiej, którą znamy. Myślę, że piekło jest po prostu byciem bez Boga na zawsze, na wieczność. Bez nadziei na to, że się Go kiedykolwiek odnajdzie. W całkowitej samotności, opuszczeniu. W poczuciu ciągłej tęsknoty i pragnienia, którego spełnić nie sposób. Tak rozumiane piekło jest nie tyle miejscem, ile stanem, w jakim znajduje się człowiek po śmierci. Stanem potwornego cierpienia.

- Podczas każdej niedzielnej mszy mówimy w wyznaniu wiary: Wierzę w ciała zmartwychwstanie. Jak to rozumieć po doświadczeniu epoki pieców, gdy nawet niektórzy święci - Maksymilian Kolbe czy Edyta Stein - zostali spaleni na popiół i nic z ich ciała nie zostało?
- Mówiąc całkiem szczerze, to już tu na ziemi stopniowo tracimy w pewnym sensie nasze ciało. Niektórzy mówią, że co siedem lat tak mocno się zmieniamy, że mamy właściwie inne ciało. W starszym wieku lustro przypomina nam o tym dość boleśnie. Ale jednocześnie wciąż na podstawie ciała, wyglądu wzajemnie się rozpoznajemy. Wiara w ciała zmartwychwstanie zakłada, że w rzeczywistość życia wiecznego zabierzemy naszą tożsamość, będziemy także tam rozpoznawalni. I to nie tylko jako nasze dusze, ale jako całe ja, coś naszego, własnego. Mam tym samym nadzieję, że nie tylko będę istniał po śmierci, ale że będę istniał jako Tadeusz Dola, bo przeniosę przez śmierć swoją tożsamość. A jeśli tak, to możemy wierzyć, że w życiu po śmierci spotkamy też i rozpoznamy naszych bliskich, zmarłych rodziców czy przyjaciół. I spytamy o to wszystko, o czym nie zdążyliśmy z nimi porozmawiać za życia.

- W tym samym mszalnym wyznaniu wiary deklarujemy także: Wierzę w świętych obcowanie. Co to właściwie znaczy?
- Staropolskie słowo obcowanie oznacza bycie blisko z drugą osobą. Wierzymy, że już teraz my tu na ziemi i nasi zmarli po tamtej stronie życia dzięki modlitwie - w Bogu - jesteśmy razem.

- Wielu ludzi ma nawyk modlitwy za swoich zmarłych. Oni za nas też się modlą przed Bogiem?
- Właśnie tak realizuje się owo świętych obcowanie. Kiedy prosimy o pomoc świętych, wierzymy, że oni wstawiają się za nami przed Bogiem. To samo dotyczy naszych bliskich, o których wierzymy, że są razem z Bogiem w niebie, chociaż nie zostali oficjalnie przez Kościół kanonizowani. Często mamy - słusznie - takie przeświadczenie: moja matka, mój ojciec żyli tak pięknie, tak wiele dobrego zrobili, że Bóg nie mógł ich odrzucić. Są więc z Nim razem. Im właśnie oddajemy cześć 1 listopada, w uroczystość Wszystkich Świętych.

- A co z duszami pozostającymi w czyśćcu? Skądinąd nazwa okropna, kojarzy się z czyszczeniem, prawie z pralnią.
- Myślę, że kiedy zaczęto używać w języku polskim słowa czyściec, takich negatywnych skojarzeń ono nie budziło. Podobnie jak piekło czyściec jest raczej stanem, w jakim znajduje się człowiek, niż miejscem. I jest to stan oczekiwania na Boga, oczyszczania z przywiązań do tego, co od Niego oddziela, ale z nadzieją na zjednoczenie z Bogiem. Wracając do Borosa. Ci zmarli opowiedzieli się w momencie śmierci za Bogiem, ale jeszcze nie są gotowi, by się z Nim zjednoczyć. Nasza modlitwa pomaga im ten dystans dzielący ich od Boga pokonać i tę właściwą decyzję za Bogiem ostatecznie podtrzymać.

- W Dzień Zaduszny odczytuje się w kościołach imiona zmarłych, za których się modlimy, tzw. wypominki. Nierzadko ktoś obok swoich bliskich dopisuje tam intencję: za dusze opuszczone. Słusznie? Przecież Bóg nikogo nie opuszcza.
- Pan Bóg nie, ale ludzie czasem zapominają swoich zmarłych wspierać. Więc dobrze pamiętać o tych zmarłych zapomnianych przez bliskich. Od lat w każdą niedzielę, a więc i na Wszystkich Świętych, odprawiam mszę św. w opolskim więzieniu dla kobiet. Wspólnota jest mała, więc proszę każdą z pań, by do ołtarza przyniosła zapalony mały znicz i powiedziała, za kogo zmarłego chce się szczególnie 1 listopada modlić. Zwłaszcza tam pamiętamy o owych duszach opuszczonych, zapomnianych. W więzieniu szczególnie odczuwa się istotę opuszczenia. Ono nie wynika tylko z tego, że od wolności dzieli nas kilka bram. Jeszcze większe cierpienie odczuwają te osoby, od których odwrócili się krewni i przyjaciele z wolności. Czasem im się zdaje, że nawet Bóg się od nich odwrócił. Tym bardziej staramy się o nikim nie zapominać ani wśród żywych, ani wśród umarłych.

- Umberto Eco przewidywał, że jego niebo po śmierci będzie biblioteką. Charlie Chaplin bał się nudy anielskich chórów, więc półżartem mówił, że ze względu na klimat chciałby trafić do nieba, ale ze względu na towarzystwo jednak do piekła. Jak będzie w niebie?
- Nie wiemy. Pismo Święte przypomina, że ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani w serce człowieka nie wstąpiło, co Pan Bóg przygotował dla tych, którzy Go kochają. Jednego możemy być pewni. Niebo jest stanem wiecznego, nieprzemijalnego, niczym nie zagrożonego szczęścia. Może go dostarczyć tylko Bóg.

- Na ziemi też staramy się być szczęśliwi. Niektórym się nawet udaje...
- Na tym świecie, nawet jeśli ktoś zdaje się opływać we wszelkie dobra, ma się poczucie niespełnienia wszystkich pragnień. Choćby tylko dlatego, że dokuczają nam choroby, starość, tracimy siły. Jako ludzie wierzący ufamy, że Bóg w niebie spełni wszystkie nie spełnione na ziemi oczekiwania i pragnienia. Kiedy doświadczamy czegoś miłego, dobrego, chcielibyśmy to przenieść także do rzeczywistości po śmierci. Konstytucja Soboru Watykańskiego II pod charakterystycznym tytułem: "Radość i nadzieja" każe nam tak właśnie patrzeć na życie po śmierci, na niebo. Uczy, że dobre doświadczenia z tego świata - miłość, którą wyświadczyliśmy innym, i dobro, i piękno, które otrzymaliśmy - zabierzemy ze sobą do drugiego świata przemienionego. I to będzie pełnia szczęścia. W tym, że każdy z nas wyobraża sobie owo niebo po śmierci inaczej, nie ma niczego złego. Pamiętam, jak przed laty w "Tygodniku Powszechnym" Marek Lehnert napisał, że nie wyobraża sobie, żeby w niebie nie było z nim razem ukochanego psa, do którego był bardzo przywiązany. Myślę, że się w tej nadziei nie zawiedzie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska