Piranie w Nysie Kłodzkiej. Igraszki z drapieżnikiem

Fot. Witold Chojnacki
Piotr Jakuczek: – Ludzie kupują "krwiożerczą” rybę, by po tygodniu się nią znudzić.
Piotr Jakuczek: – Ludzie kupują "krwiożerczą” rybę, by po tygodniu się nią znudzić. Fot. Witold Chojnacki
Trzy piranie w ciągu dwóch dni wyłowiono z Nysy Kłodzkiej. Jedną z nich oszczędzono i... włożono do wanny. Długo w niej nie popływała...

Pierwszą złapał Ryszard Oszytko, doświadczony wędkarz, nieco powyżej mostu na ul. Kościuszki w Nysie. Zarzucał na rosówkę i kilka razy jakaś ryba przegryzała żyłkę. Wreszcie założył podwójny haczyk i ryba złapała się za wargę przed szczęką.

- Wyciągając hak, zauważyłem zęby. Poświeciłem uważniej latarką i domyśliłem się, że mam piranię - opowiada wędkarz.

Następnego dnia późnym wieczorem na ryby wybrał się inny doświadczony nyski wędkarz Janusz Szulewski. Odwiedził miejsce obok dawnej fabryki samochodów, 300 metrów poniżej mostu na Kościuszki.

Pół godziny wcześniej piranię kilkadziesiąt metrów dalej złapał kolega Krzysztof. Oglądaliśmy ją we trzech z jeszcze jednym wędkarzem i wspólnie doszliśmy do wniosku, że to egzotyczny drapieżnik. Ja swoją zabiłem od razu. Krzysztof poleciał ze swoją do domu.
Egzemplarz Janusza Szulewskiego pojechał na badania do Szczecina. Fachowcy z tamtejszego uniwersytetu sprawdzają, czy ryba nie chorowała na jakieś obce u nas, zakaźne choroby, czy nie przyniosła egzotycznych pasożytów albo grzybów.
- Mamy informacje o trzech piraniach - potwierdza Adam Podgórny, ichtiolog, specjalista utrzymania wód w opolskim oddziale Polskiego Związku Wędkarskiego. - Kiedy zrobi się trochę chłodniej, przeprowadzimy na tym odcinku Nysy Kłodzkiej odłowy kontrolne. Polega to na tym, że wypływamy na rzekę łodzią z agregatem i na chwilę ogłuszamy ryby prądem. Mierzymy je, sprawdzamy i wypuszczamy z powrotem do wody. To będzie okazja, żeby przekonać się, czy w rzece są jeszcze jakieś obce i egzotyczne gatunki. Choć oczywiście nie jesteśmy w stanie sprawdzić całej rzeki w stu procentach.

Zły hodowca
Ichtiolodzy są przekonani, że piranie wpuścił do Nysy nieodpowiedzialny hodowca ryb akwariowych. Piranie są u nas ogólnie dostępne, popularne. Cena hurtowa na giełdach wynosi nawet 8 złotych za sztukę. W sklepach kosztują kilkanaście złotych. Wszystkie trzy złowione w Nysie ryby to okazy dorosłe. Mają od 30 do 34 cm długości, ważą prawie kilogram. Ich hodowla trwała co najmniej rok. Przez ten czas mieszkały w akwarium o pojemności 300 - 500 litrów, codziennie były karmione, często trzeba im było zmieniać wodę. Taka hodowla wymaga poważniejszych umiejętności i pieniędzy.

- Szanse ustalenia tego hodowcy są minimalne - uważa Adam Podgórny. Zresztą nawet gdyby się udało, nie ma możliwości udowodnienia właścicielowi, że to jego ryby, bo nie są one w żaden sposób ewidencjonowane czy znakowane.

Piranie w naturze żyją w Ameryce Południowej. Dla ludzi są niegroźne, gdy występują pojedynczo. Atakują w stadzie. W Nysie paniki nie ma, bo w rzece i tak nikt się nie kapie. Teoretycznie ryby mogą się zaaklimatyzować w polskiej wodzie i zacząć mnożyć. W sztucznej hodowli jest to dość powszechne. Poza dość hipotetycznym zagrożeniem dla ludzi, obce gatunki egzotyczne są jednak bardzo realnym zagrożeniem dla rodzimej fauny wodnej.

- Mogą konkurować z naszymi gatunkami o pokarm i terytorium, wyjadać młode osobniki - tłumaczy Jakub Roszuk, ichtiolog, wicedyrektor biura opolskiego oddziału PZW. - Zagrożeniem jest możliwość przywleczenia chorób bakteryjnych i wirusowych, które w naszych warunkach normalnie nie występują. Takie przywleczone patogeny mogą się u nas zaadaptować, a w przypadku wirusów zmutować. To zaś może powodować śnięcia lub choroby naszych ryb. I to w sytuacji, gdy hodowcom i użytkownikom wód zabraknie wiedzy na temat przyczyny śnięć.

Wcześniej w naszym kraju już kilkakrotnie zdarzało się, że wędkarze wyławiali piranie. Zawsze były to jednak pojedyncze egzemplarze. Do polskich wód trafia też inny egzotyczny drapieżnik wodny - pielęgnica pawiooka. To też gatunek ryby z Ameryki Południowej dochodzący do 33 centymetrów długości. W opracowaniach dla akwarystów ostrzega się, że potrafią pogryźć karmiącego je hodowcę, jeśli włoży rękę do akwarium. Wśród wędkarzy krąży opowieść, że kiedyś dużą pielęgnicę wyłowiono w stawie na opolskiej wyspie Bolko.

- Nasze warunki środowiskowe szybko je wyeliminują - przekonuje Witold Borkowski, redaktor naczelny serwisu internetowego terrarium.com i sam hodowca boa dusicieli. - Jedna zima i będzie po piraniach. Więcej papug czy kanarków ucieka rocznie z klatek, niż piranii jest wpuszczanych do polskich rzek czy jezior, a jakoś nie słychać o zagrożeniach dla polskiej avifauny. Choć niektóre gatunki nierozłączek świetnie sobie radzą w zimie, jakoś nie widać tych papug dziko żyjących u nas.

- Amerykańskie filmy sensacyjne spowodowały, że piranie stały się u nas bardzo popularne. Silne jest przekonanie, że to gatunek szczególnie agresywny, krwiożerczy - przyznaje Piotr Jakuczek, hodowca z Opola, właściciel firmy Aquaserwis, która zajmuje się utrzymaniem akwariów oraz pielęgnacją ryb rzadkich gatunków. - Kilka lat temu pracowałem w sklepie zoologicznym w dziale akwarystyki. Byłem świadkiem, jak do sklepu przychodzili zaaferowani młodzi ludzie, żeby kupić sobie "krwiożerczą bestię". Po tygodniu odnosili ją z powrotem. Podejrzewam, że ryby z Nysy znudziły się jakiemuś akwaryście. To duże ryby, nie można do nich wpuścić innych gatunków, ktoś może nawet zaczął się ich bać. Do tego dochodzą naciski rodziny, narzekanie - pozbądź się tego!

Opolski hodowca podkreśla - wypuszczanie ryb akwariowych do rzeki jest fatalnym rozwiązaniem problemu. Lepiej poszukać innego, odpowiedzialnego właściciela i oddać mu ryby. Na forach internetowych hodowców są specjalne rubryki "oddam w dobre ręce".

Bałagan z drapieżnikami
Ministerstwo Środowiska i Generalna Dyrekcja Ochrony Przyrody od kilku lat starają się uregulować prawnie zasady hodowli wszystkich gatunków niebezpiecznych zwierząt. Przed rokiem do konsultacji społecznych przedstawiono nowe rozporządzenie w tej sprawie. Dzieli ono gatunki drapieżne i jadowite na dwie kategorie.

Zwierzęta z pierwszej kategorii można będzie trzymać wyłącznie w ogrodach zoologicznych, cyrkach i placówkach naukowych. Hodowcy, którzy już mają takie gatunki, w ciągu 6 miesięcy od wejścia w życie przepisu, mają je oddać nieodpłatnie uprawnionej placówce.

W drugiej kategorii znalazły się gatunki, które można trzymać, ale tylko w odpowiednich warunkach. Zgodę na takie prywatne hodowle będą wydawać regionalne dyrekcje ochrony środowiska. Rozporządzenie dotychczas nie zostało podpisane przez ministra.

Na listach zwierząt z obu kategorii nie znalazł się ani jeden gatunek ryb, choć wcześniej do groźnych zaliczono jadowite skorpeny i węgorze elektryczne, ze względu na możliwość porażenia prądem.

- Piranie nie figurują na żadnej liście zwierząt niebezpiecznych. Nie obejmują ich żadne przepisy ograniczające sprzedaż czy hodowlę - mówi Witold Borkowski z terrarium.com.

Zresztą środowisko hodowców nie chce tych prawnych obostrzeń. Z prostego względu: właściciel legalnej hodowli musiałby wypełniać druczki, uiszczać urzędowe opłaty. Nieodpowiedzialny amator - i tak nie zgłaszałby swej hodowli, a gdy się ona znudzi - pozbędzie się okazów, chociażby wyrzucając do wody czy do lasu. Środowisko hodowców egzotycznych zwierząt od dawna protestuje przeciwko ograniczeniom, jakie przygotowują hodowcom urzędnicy. W Czechach, Niemczech czy Wielkiej Brytanii są obostrzenia, ale przepisy nie zakazują całkowicie posiadania pewnych gatunków.

- Zbyt dużo egzotycznych ryb trafiło do naszych hodowli, żeby to można teraz skutecznie kontrolować - komentuje Piotr Jakuczek. - Lepiej uświadamiać ludziom, jakie faktycznie zagrożenia dla naszej rodzimej fauny mogą powodować nieodpowiedzialne opróżnienia akwariów do rzek czy jezior.

- Zagrożeniem dla ludzi i polskiej przyrody nie są zwierzęta utrzymywane przez hodowców w swoich domach i w odpowiednich warunkach. Problemem mogą być gatunki zwierząt i roślin, które czasem przez umyślne, a czasem przez nieumyślne działanie człowieka znalazły się poza hodowlami - dodaje Witold Borkowski. - Tymczasem polskie przepisy nastawione są wyłącznie na zakazy, restrykcje i utrudnienia administracyjne dla hodowców. Brak przepisów regulujących usuwanie niepożądanych, obcych gatunków, zapewniających pieniądze na przeprowadzenie takich akcji. Brak rozwiązań, co zrobić z takimi zwierzętami po ich złapaniu.

Pirania w wannie
Według ministerialnego projektu rozporządzenia szczególnie niebezpieczne gatunki w ciągu pół roku mają nieodpłatnie trafić od hodowców do "uprawnionych placówek". Przypadek nyskiego wędkarza Ryszarda Oszytki pokazał jednak, że "uprawnione placówki", czyli np. ogrody zoologiczne, wcale nie kwapią się do przyjmowania egzotycznych zwierząt. Wędkarz zadzwonił do zoo w Opolu, że chce oddać żywą rybę. Odmówiono mu, bo zoo nie ma warunków do przeprowadzenia kwarantanny. Na gazetowe apele, aby przyjął ją jakiś hodowca, nikt się nie zgłosił. Pirania Ryszarda Oszytki przeżyła w jego wannie 5 dni. W poniedziałek rano pan Ryszard dobił słabnącą rybę.

- Było mi jej bardzo szkoda, ale przecież nie mogę żyć z piranią w łazience - opowiada wędkarz.
z

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska