Bardzo mi się podoba sformułowanie: trzeba zreformować publiczne wydatki. Nikt nie wie, co się za tym kryje. Nikt nawet nie podejrzewa, że może się w tym mieścić zmniejszenie budżetowych pieniędzy na służbę zdrowia, oświatę, pomoc społeczną i emerytury. Polacy nie cierpią słowa "reformy", chyba że jest ono użyte jako bardziej eleganckie określenie majtek. Bo z naszych doświadczeń wynika, że jak coś reformują, to po zakończeniu procesu jest gorzej, niż było.
Komuś z rządu wpadło do głowy, że można pewne reformy tak przeprowadzić, żeby za to, co dotąd było finansowane przez budżet, teraz płaciło społeczeństwo. Pewne rzeczy już się robi. Cichutko, bez rozgłosu, bez protestów.
Odwiedzałam niedawno kogoś bliskiego w szpitalu. To nowy obiekt, oddany do użytku przed kilkoma laty. Położony na peryferiach małego miasteczka, wśród lasów, wygląda jak dom wczasowy. Wnętrze też jest piękne i kolorowe. Nic tylko chorować. Ale okazało się, że luksusowe są tu tylko ściany.
- A przynieśliście mi sztućce? - zapytał chory odwiedzającą rodzinę. A gdzie papier toaletowy, gdzie mydło, gdzie ręcznik? A może macie coś do jedzenia, bo jestem tak strasznie głodny...
Akurat podano kolację. Pół kromeczki chleba posmarowanego margaryną tak, że można przez nią czytać gazetę. Po cienkiej zupce, która była na obiad, chorym, którzy nie mają w pobliżu rodziny, burczy w brzuchach. - Podobno leczenie głodówką jest skuteczniejsze niż lekami - ktoś próbuje żartować...
Z korytarza dochodzi ściszony spór pielęgniarek. Jedna miała iść do domu, ale zachorowała zmienniczka. Telefon do oddziałowej. - Ja już lecę z nóg -odpowiada kobieta na propozycję pozostania na następnej zmianie... Wychodzi na to, że dziś podyżuruje oddziałowa. Co będzie jutro - nie wie nikt. Pielęgniarek na "bezrobociu" jest tyle, że można by zatrudnić jedną na jednego pacjenta. Ale nie ma pieniędzy na żaden etat. Szpital wykorzystał wszystkie możliwości oszczędzania, a i tak jest zadłużony.
- Czy był ktoś u tego staruszka? - pyta pielęgniarka. - Czy przyniósł pampersy? Szpital nie ma na takie luksusy pieniędzy...
W szkołach też ich brakuje. Nauczyciele się skarżą, że dyrektorzy najlepiej oceniają tych, którzy potrafią wyciągnąć najwięcej pieniędzy od rodziców - na pomoce naukowe, na komitet rodzicielski, na ksero, ochroniarzy i na co tam jeszcze.
Ostatnio rząd czyni przymiarki do wprowadzenia częściowej odpłatności za leczenie w przychodni. Drżą emeryci, bo chorują starsi ludzie. Drżą ci, u których stwierdzono przewlekłe choroby. Już nie wyrabiają, bo tyle kosztują leki, a teraz jest propozycja, by płacili za wypisanie każdej recepty...
Ci, którzy pobudowali domy, też się boją. Nawet "pudełka" z płaskim dachem mają swoją smutną historię - ciułania każdego grosza, załatwiania każdego worka cementu, własnoręcznego robienia pustaków przy pomocy szwagra i pożyczonej, zdezelowanej betoniarki. Za jakiś czas za to wszystko trzeba będzie zapłacić kataster, który słusznie im się kojarzy z katastrofą.
Płacz i płać
Lina Szejner
[email protected]
Komuś z rządu wpadło do głowy, że można pewne reformy tak przeprowadzić, żeby za to, co dotąd było finansowane przez budżet, teraz płaciło społeczeństwo. Pewne rzeczy już się robi. Cichutko, bez rozgłosu, bez protestów.