Po powodzi. Dziękujemy Wam, strażacy

fot. Witold Chojnacki
Poniedziałek 17 maja, strażacy OSP Obrowiec ratują wieś przed podtopieniem.
Poniedziałek 17 maja, strażacy OSP Obrowiec ratują wieś przed podtopieniem. fot. Witold Chojnacki
Spędzili dziesiątki godzin na ratowaniu cudzego dobytku. Układali worki z piaskiem, często stojąc po pas w wodzie. Strażacy podczas powodzi odwalili kawał ciężkiej roboty.

Powódź w strażackich statystykach

Powódź w strażackich statystykach

- 1900 zawodowych strażaków brało udział w akcjach podczas powodzi
- 7700 to liczba strażaków OSP, którzy ratowali ludzi i ich dobytek
- 830 zastępów pracowało na zalanych terenach
- 3794 - tyle osób musieli ewakuować strażacy
- 2380 interwencji zgłosili mieszkańcy i pracownicy zarządzania kryzysowego
- 175 pomp pracowało, by usuwać wodę z zamieszkanych terenów
- 20 łodzi i pontonów użyli strażacy podczas akcji

Patrząc dziś na płynącą spokojnie Małą Panew, trudno uwierzyć, że jeszcze kilkanaście dni temu trwała tutaj walka z prawdziwym żywiołem. Spokojna, nizinna rzeczka, która w wielu miejscach sięga zaledwie do kolan, w maju zamieniła się w rwącą, ponad 4,5 metrową rzekę, która wystąpiła z koryta. Z takim właśnie żywiołem musieli walczyć strażacy. W gminie Zawadzkie, przeczuwając najgorsze, zaczęli umacniać brzegi Małej Panwi jeszcze, zanim przyszła fala powodziowa.

Zamiast wypoczywać, wolą pomagać
- Strażacy przyjechali pracować przy wałach w poniedziałek rano, 17 maja, gdy tylko pojawiły się pierwsze deszcze - mówi Cecylia Cieślik, sołtys Kielczy. - Od razu zabrali się do układania worków z piaskiem. Wtedy nikt nie przypuszczał, że spędzą przy umacnianiu wałów cały tydzień. Jednym ze strażaków ochotników był hutnik Andrzej Pasieka, 27-latek. Pracował przy umacnianiu brzegów dzień i w nocy. Mimo zmęczenia robił co najwyżej kilkugodzinne przerwy - na jedzenie i sen.

- Wyglądało to tak, że ledwo zdążyliśmy ułożyć worki w jednym miejscu, a już trzeba było pędem biec w inne, bo koledzy alarmowali, że woda próbuje się przedrzeć - wspomina Andrzej. - Ale najgorsze przyszło we wtorek. Woda podnosiła się z godziny na godzinę po kilkanaście centymetrów! Wtedy już wiedzieliśmy, że rzeka szybko się nie uspokoi.

We wtorek nad ranem woda na Małej Panwi zaczęła przelewać się przez wały po prawej stronie. Zalała część Kielczy - Zamoście. Nurt był wtedy tak silny, że porywał nawet zwierzęta. Strażacy musieli podjąć szybką decyzję: przenosimy się na lewą stronę rzeki i bronimy wałów do końca - tak, żeby woda nie wdarła się do środka wsi.

By pomóc mieszkańcom swojej wsi, Andrzej wziął w pracy tygodniowy urlop. Pytany, czy nie wolałby przeznaczyć tego czasu np. na wypoczynek, odpowiada zdecydowanie: - Jedni wolą odpoczywać, inni pomagać ludziom... Podobnie jak on urlopy z powodu powodzi pobrało wielu jego kolegów.

Strażak jak psycholog
W czasie gdy strażacy OSP umacniali w pocie czoła wały, ekipa straży zawodowej wpłynęła łodzią na zatopione ulice. Podpływali od domu do domu, by ewakuować z nich starsze osoby, którym woda odcięła drogę ucieczki. Rzeka na ulicach sięgała już wtedy po pas. A strażacy musieli tłumaczyć ludziom, że pozostanie w domu grozi niebezpieczeństwem.

Gdy ulice zamieniają się w rwące rzeki, problemem jest nie tylko to, że woda wdziera się do domu. Może ona podmywać fundamenty, a wtedy osłabione budynki grożą zawaleniem. - Najgorsze, że w takich chwilach ludzie nie chcieli opuszczać swoich domów - mówi asp. Sławomir Wasik z komendy straży pożarnej w Strzelcach Opolskich. - Sprzeczali się z nami, dyskutowali, a czas uciekał...

- Większej wody już nie będzie! - przekonywała strażaków starsza pani we wtorek rano. Myliła się. Kilka godzin po tym, jak udało się ją przekonać, by opuściła dom i weszła do łodzi, woda na Małej Panwi przekroczyła poziom, który był odnotowany w 1997 r. Tylko nieliczne osoby czekały na strażaków ze spakowanymi torbami i dokumentami w rękach.
Niełatwo mieli także strażacy, którzy umacniali wały albo układali worki z piaskiem bezpośrednio przy domach. Bywało, że ludziom puszczały nerwy.

Poniedziałek 17 maja, strażacy OSP Obrowiec ratują wieś przed podtopieniem.
(fot. fot. Witold Chojnacki)

- Czemu pompujecie tylko wodę z ulicy, a nie ratujecie naszych domów! - lamentował w Zawadzkiem starszy pan na ulicy Bogusławskiego. - W mojej piwnicy jest pełno wody! Wypompujcie ją jak najszybciej! Strażacy kilka razy tłumaczyli, że woda gruntowa stoi w wielu piwnicach, a najważniejsze jest zabezpieczanie ulic, by rzeka nie zalewała dalszej części miasta. Ale niektórzy nie chcieli tego słyszeć.

- Jedna pani była tak wściekła, że nie wypompowujemy wody akurat na jej podwórku, że zaczęła rzucać w nasz wóz kamieniami - dodaje strażak, który prosi o anonimowość. - A przecież żeby pozbyć się wody, trzeba osuszać tereny w odpowiedniej kolejności. My wiedzieliśmy, co robimy, i w tym momencie wypompowywanie wody z jej podwórka kompletnie nie miało sensu. Na szczęście takich przypadków było niewiele.

Pracowali jak maszyny
Kiedy wielka woda zbliżała się do Koźla, na ulicy Głubczyckiej strażacy układali worki z piaskiem przez całą noc. Ustawili się w rzędzie i przy świetle reflektorów przerzucali worek po worku. - Jak jedna wielka machina, przez wiele godzin dźwigali pełne wory, które ważą przynajmniej po 30 kilogramów - wspomina pani Maria, która widziała akcję strażaków. - Ale dzięki temu udało im się uratować wiele domów. Gdyby nie oni, woda wdarłaby się do centrum Koźla, z dużo większą siłą. Straty byłyby jeszcze bardziej dotkliwe.

Jeden ze strażaków, który dowodził akcją, stał w wodzie po pas. Dyrygował kolegami i sprawdzał, czy worki są równiutko układane. Taka precyzja była potrzebna, by woda nie przelała się przez wały. Było już przed północą, gdy na miejsce akcji przyszła grupka młodzieży - w tym kilka dziewczyn. Usłyszeli w radiu, że strażacy pracują w pocie czoła. Chcieli pomóc. Zaczęli ładować piasek do worków.

Dramatyczna sytuacja miała miejsce także w Zdzieszowicach w miejscowej oczyszczalni ścieków. Tam po powodzi w 1997 roku wszyscy spodziewali się, że woda może kiedyś znów się pojawić. Łopaty, piasek i worki czekały w magazynie od dawna. Oczyszczalni bronili strażacy z zakładowej straży pożarnej, która działa przy miejscowej koksowni (to jedyna przyzakładowa jednostka w województwie).

- W akcję zaangażowani byli nasi ludzie i ponad 100 pracowników, w większości z zakładów koksowniczych - mówi Wiesław Noworol, komendant przyzakładowej straży pożarnej. - Rękawy zakasał nawet sam prezes, który ramię w ramię układał z nami worki z piaskiem i pomagał w wypompowywaniu wody. Udało się! Ale do samego końca nie mieliśmy pewności, czy powstrzymamy żywioł. Gdyby woda zalała oczyszczalnię, straty mogłyby sięgnąć nawet 50 mln złotych!

Podziękujcie strażakom!
Dziennikarze, którzy na zalanych terenach rozmawiali z ludźmi, wielokrotnie słyszeli, że gdyby nie zaangażowanie strażaków, to wielka woda spowodowałaby jeszcze większe straty. - Niech pan pokaże, jak ci ludzie ciężko pracowali! - mówiła w Zawadzkiem starsza pani, którą spotkaliśmy podczas jednej z akcji. Sporo podziękowań od mieszkańców napłynęło także do redakcji nto.

"Słowa uznania dla strażaków, którzy ciężko pracowali przy budowie wału z piasku na ulicy Brzegowej w Dobrzeniu Małym" - napisał do redakcji Dawid. Inni ludzie starali się odwdzięczyć strażakom jeszcze podczas trwania akcji. Na miejsce, gdzie umacniali wały, przynosili im kanapki i ciasto, które sami robili w domach. Pani Helena Świtała z Kielczy nosiła natomiast kawę w termosach.

- Mam nadzieję, że choć trochę ich rozgrzała - mówiła pani Helena. - Ale tym ludziom prócz gorącej kawy należą się gorące słowa podziękowania!

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska