Już 49 procent gimnazjalistów wybiera szkoły zawodowe i technika. To sytuacja, z którą nie mieliśmy do czynienia praktycznie od początku lat 90. Dlaczego trend tak się zmienił? Po zawodówce dużo łatwiej o pracę, niż po liceum, czy nawet po humanistycznych studiach. Z raportu Laboratorium Gospodarki Cyfrowej DELab Uniwersytetu Warszawskiego wynika, że aż 98 proc. świeżo upieczonych absolwentów zawodówek i techników obecnie pracuje. Potwierdzają to dyrektorzy szkół.
Matura im niepotrzebna
- U nas kształcimy w zawodzie technik informatyk. To trudny fach, ale dający bardzo duże możliwości na rynku pracy - mówi Danuta Czerniak, wicedyrektor Zespołu Szkół Zawodowych w Prudniku. - Pracę znajdują także ci, którym się powinie noga na maturze i jej nie zdali. Dzwonią potem do nas, aby poinformować, że nie przyjdą na powtórny egzamin, ponieważ mają tyle pracy, że nie potrafią się przygotować.
Najwięcej uczniów zasadniczych szkół zawodowych i techników pochodzi ze wsi. Już prawie 70 procent gimnazjalistów z terenów wiejskich wybiera taką formę kształcenia. To właśnie tam od lat jest największe przekonanie, że pracę może zagwarantować głównie konkretny fach, a nie dyplom jakiejś humanistycznej uczelni.
- Po naszych ofertach pracy absolutnie widzimy, że największe szanse na znalezienie pacy mają absolwenci szkół zawodowych, techników z uprawnieniami - mówi Roman Kus, zastępca dyrektora Powiatowego Urzędu Pracy w Strzelcach Opolskich. - Z kolei dla magistrów historii czy socjologii tej pracy raczej za dużo nie ma.
Problem jednak w tym, że część osób, które kończy szkoły zawodowe znajduje pracę, ale niestety za granicą. Jak wynika z Europejskiego Raportu Płatności Konsumenckich, przygotowanego przez Intrum Justitia, około 40 proc. Polaków w wieku 18 do 24 lat rozważa wyjazd do innego kraju w poszukiwaniu zatrudnienia. I to w sytuacji, gdy coraz więcej szefów przedsiębiorstw w Polsce przyznaje, że ich sytuacja jest dobra lub bardzo dobra i chcą zatrudniać nowych ludzi. Problem w tym, że kandydatów brakuje. Głównie techników i pracowników z konkretnych wyuczonym zawodem.
Musieliby zarabiać po 4 tysiące
Ekonomiści i demografowie tłumaczą, że powód emigracji zarobkowej absolwentów naszych szkół jest niezmienny od lat - to różnica w pensjach.
- Młodzi ludzie przestaną wyjeżdżać z Polski, jeśli ich pensje osiągną wysokość 4 tysiące złotych - uważa prof. Krystyna Iglicka-Okólska, demograf z Uczelni Łazarskiego. Na takie pieniądze młodzi ludzie liczyć nie mogą. - Stawki na początek w rzeczywistości nie są oszałamiające, ale z czasem rosną - podkreśla dyrektor PUP Roman Kus.
Młodych to jednak nie satysfakcjonuje.
- W Polsce po szkole mam pracę, to prawda. Ale za 1,7-2 tys. złotych. A w Norwegii jako elektryk dostanę 6 razy więcej - mówi uczeń jednego z opolskich techników.
Szkoły cieszą się, że nie kształcą bezrobotnych. Ale wolałyby przygotowywać ich do pracy na lokalnym rynku pracy. Jednym ze sposobów ich zatrzymania jest współpraca z przedsiębiorstwami jeszcze w trakcie nauki.
- Mamy takie umowy z kilkoma dużymi firmami z Kędzierzyna-Koźla i okolic. Oni chcą naszych absolwentów, pomagają w ich kształceniu, gwarantują miejsca pracy po zakończeniu nauki - podkreśla Maria Staliś, dyrektorka Zespołu Szkół Technicznych i Ogólnokształcących w Kędzierzynie-Koźlu. Obecnie kształci się tam blisko setka młodych mężczyzn w zawodzie technik mechatronik. To szczególnie poszukiwany na rynku pracy zawód. Jedna z lokalnych firm dofinansowała na przykład budowę robota jednego z uczniów. Następnie ten robot zdobył pierwszą nagrodę na konkursie dla młodych polskich konstruktorów. Jego laureaci dostają wizytówki szefów innych firm, którzy proszą o kontakt po zakończeniu szkoły i oferują etat. Takie akcje to jeden ze sposób zachęcania młodych ludzi na nauki w technikach i pozostania w kraju.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?