Pod krzyżem było najciemniej. Mały Olek z Michałowic z ofiary stał się winnym

Tomasz Dragan
Zamiast trójki chłopaków, których oskarżył o dręczenie i pobicie, to on musiał opuścić szkołę w Michałowicach. Babcia codziennie eskortuje go do gimbusa, bo dwunastolatek panicznie boi się zemsty rówieśników.

Teraz ich rodzice zarzucają nastolatkowi, że sprowokował całą sprawę i oczernia ich pociechy.

Gobeliny z Matką Boską i Jezusem na głównym korytarzu. Na ścianach w klasach krzyże oraz wizerunki świętych. Codziennie przed lekcjami uczniowie odmawiają modlitwę. Niewielka podstawówka w podbrzeskich Michałowicach prowadzona przez Towarzystwo Przyjaciół Szkół Katolickich wydaje się wzorem do naśladowania przez inne publiczne placówki. Tylko 76 uczniów, w tym również przedszkolaki. Wchodząc do budynku, odnosi się wrażenie błogiego spokoju.

Niestety, to Olek musiał zmienić szkołę po tym, jak został pobity przez rówieśników - mówi babcia dwunastolatka, Krystyna Wiśniewska. - Nie rozumiemy, dlaczego to nasz synek z ofiary stał się winnym? A ci, którzy to zrobili mają się doskonale. Oskarżają, że wszystko sobie wymyślił z tym pobiciem, że oni są niewinni i jeszcze mu pokażą. Skandal!
Eskorta na przystanku

O szkole w Michałowicach jest głośno od połowy października. Szóstoklasista Olek twierdzi, że po przerwie kończącej lekcje jego rówieśnicy pastwili się nad nim. Zresztą jak co dzień. Potem zrzucili go ze schodów prowadzących do szatni, aż uderzył głową w mur. Ale to był dopiero początek zabawy, bo koledzy założyli mu worek od butów na głowę i popychali. Takie szkolne igraszki z jego udziałem miały trwać już jakiś czas. Chłopak nikomu niczego nie mówił do czasu, kiedy został solidnie upokorzony.

Przybiegł wtedy ze szkoły i powiedział, że ta trójka łobuzów go pobiła. I błagał, abyśmy go więcej nie posyłali na lekcje do Michałowic, bo to się dla niego źle skończy - babcia chłopca emocjonuje się, wspominając feralny dzień.
Mimo że od tamtego czasu minęło kilka tygodni, chłopiec już więcej nie przekroczył progów podstawówki. Zmienił szkołę na placówkę w Czepielowicach. To 6 km od Michałowic. Tam się czuje bezpiecznie.

- Nie mamy żadnych problemów z Aleksandrem ani innymi uczniami - podkreśla Tomasz Komarnicki, dyrektor podstawówki.

Babcia Olka sama czuje się ofiarą całego zajścia. Teraz sama codziennie eskortuje wnuka na przystanek gimbusa. Najpierw rano, kiedy jedzie do szkoły. Później po lekcjach, gdy wraca. Wszystko ze względów bezpieczeństwa. Dziecko panicznie boi się kolegów z Michałowic.
- Chodzą po wsi i opowiadają, że jeszcze mi pokażą. Jeden nawet mówił, że przyjdzie mi dołożyć na przystanek. Boję się ich. Mama dała mi zakaz wychodzenia samemu po zmroku. Jak coś się dzieje, mam natychmiast dzwonić po pomoc do rodziców oraz babci - mówi Olek, z którym rozmawiamy przed jego domem. Chłopiec jednak natychmiast znika, bo rodzice zakazali mu rozmowy z nieznajomymi.

Nie ma o czym gadać
Alicja Przepiórka jest dyrektorem podstawówki w Michałowicach dopiero od września. Całe zdarzenie, które określa rzekomym pobiciem, jest dla niej i nauczycieli niemiłą sytuacją. Nie zgadza się jednak na oficjalną rozmowę o tym, co wydarzyło się w placówce oraz na temat postępowania administracyjnego z uczniami. Nie chce powiedzieć, czy szkoła podjęła jakieś kroki w celu poprawienia bezpieczeństwa uczniów na korytarzach. Z jej słów wnika, że kadra podstawówki czuje się zniesmaczona podawanym przez media wykrzywionym obrazem tego, co faktycznie miało miejsce w szkole. Tutaj sprawę pobicia i rzekomego znęcania się nad Olkiem tłumaczy się jako zwykłą szarpaninę między uczniami kolegami, do jakich dochodzi w każdej podstawówce. Co więcej: to rodzina Olka zdecydowała o zabraniu dziecka do innej placówki, wbrew propozycjom nauczycieli o pozostawieniu ucznia w szkole. Zdaniem pani dyrektor, nigdy też nie mówiono o tym, iż to trójka pozostałych nastolatków ma zostać relegowana ze szkoły.
- Sprawa wygląda inaczej, niż jest publicznie przedstawiana. Ale my czekamy na wynik postępowania sądowego - tyle oficjalnie ma do powiedzenia dyrektorka szkoły.

To porażka szkoły
O opinię w tej sprawie zwróciliśmy się zatem bezpośrednio do organu prowadzącego szkołę, czyli do Częstochowskiego Stowarzyszenia Przyjaciół Szkół Katolickich. Tam odesłano nas do oświadczenia Marii Chodkiewicz, prezesa stowarzyszenia. Stanowisko szefowej wyraźnie różni się od tego, jakie prezentuje szkoła. Czytamy w nim m.in., że w placówce "(...) stwierdzono szereg nieprawidłowości o charakterze wychowawczym. Dyrektor szkoły został zobowiązany do wdrożenia planu naprawczego, który w trybie pilnym powinien zmienić sytuację wychowawczą w szkole. Wobec sprawców zdarzenia zostały wyciągnięte konsekwencje, włącznie ze skutkiem relegowania ze wspólnoty szkolnej. Odejście Aleksandra ze szkoły stanowi porażkę dla wspólnoty szkolnej Michałowic. Szanujemy jednak niezbywalne prawo rodziców do wolnego wyboru szkoły dla swojego dziecka".

Rodzice Olka są zbulwersowani takim obrotem sprawy. Zwłaszcza, że ze szkoły musiało odejść ich dziecko. Matka chłopca najpierw zgadza się, a potem ostatecznie odmawia rozmowy. Ze względu na atmosferę, jaka wytworzyła się wokół jej syna.

- Proszę mnie zrozumieć. Szukamy tylko spokoju i sprawiedliwości. To my musieliśmy zabrać nasze dziecko ze szkoły, którą miał pod domem. Ta sprawa już przerasta nasze możliwości, bo z ofiary zrobiono winnego - emocjonuje się matka Olka.

Rodzice uczniów oskarżanych o pobicie twierdzą, że ich dzieci są niewinne. Matka jednego z nich, który według słów Olka miał być najagresywniejszy, nie chce rozmawiać o zajściu z października. Twierdzi, że jeśli jej syn w czymkolwiek uczestniczył, to tylko w roli obserwatora, a nie, jak mówi Olek, prowokatora. Matka wierzy, że jej dziecko jest niewinne, ponieważ Olek sam jest chłopcem o dużej nadpobudliwości. Często zaczepia i prowokuje rówieśników. Wcześniej z jej synem byli kolegami. Dodaje, że teraz każde z dzieci mówi co innego. Lada chwila okaże się, że żadnego pobicia nie było, bo Olek sobie wszystko wymyślił. Twierdzi też, że matka chłopca nie dopuszcza do niego nikogo, nawet psychologa.

Polecenia zostały wdrożone
Wyjaśnieniem zdarzenia w Michałowicach na wniosek policji zajmuje się wydział rodzinny i nieletnich brzeskiego Sądu Rejonowego. Przeprowadzono już pierwsze posiedzenie, a sprawa ze względu na swój charakter jest niejawna. W przeciwieństwie do dyrekcji szkoły oraz rodziców uczniów oskarżanych o dręczenie Olka funkcjonariusze uważają, że były podstawy do skierowania sprawy na drogę sądową.

- Nasze ustalenia potwierdziły fakty przedstawianie przez Olka oraz jego rodziców, dlatego zdecydowaliśmy się skierować sprawę do sądu rodzinnego - podkreśla aspirant Bogusław Dąbkowski, rzecznik brzeskiej policji.
Własne postępowanie administracyjne w szkole prowadziło opolskie Kuratorium Oświaty. Wizytatorzy również potwierdzili, że pobicie miało miejsce, a w szkole nie było tak bezpiecznie, jakby mogło się wydawać na pierwsze wrażenie.

- O szczegółach postępowania nie mogę mówić - podkreśla Halina Bilik, opolski kurator oświaty - jednak mieliśmy szereg uwag dotyczących poprawy bezpieczeństwa dzieci na przerwach. Chodzi o szkolne korytarze, szatnie, gdzie nie było dostatecznego nadzoru ze strony nauczycieli. Stąd nasze zalecenia, które szkoła powinna zrealizować. Otrzymaliśmy już informację zwrotną z placówki, że nasze polecenia zostały wdrożone.

Coś jest nie tak
Ale zajście w Michałowicach ma też swój wydźwięk społeczny. I to chyba znacznie większy niż wydaje się nauczycielom. Ludzie we wsi są wściekli, że szkoła, o którą walczyli dziesięć lat temu (gmina chciała zlikwidować placówkę, a mieszkańcy zwrócili się wówczas do katolickiego stowarzyszenia o jej przejęcie) zmieniła swoje oblicze. Zamiast katolickiego i wręcz elitarnego reżimu wychowawczego, stała się zwykłą podstawówką. Tymczasem to mieszkańcy nadal czują się odpowiedzialni za szkołę i jej wizerunek.

- Naszym zdaniem coś jest nie tak, skoro wychodzą na jaw takie rzeczy jak pobicie itp. Skoro ktoś zawinił, trzeba go ukarać. Nie po to mamy u siebie szkołę katolicką, aby robić tu zwykłe pospólstwo - mówi jeden ze strażaków.

Może uchodzimy za wieśniaków i prosto myślimy, ale tak nie może być. Skoro nie radzą sobie ze szkołą, to trzeba rozgonić to całe towarzystwo na cztery wiatry i przyjąć ludzi, którzy sobie dadzą radę - dodaje emerytowany nauczyciel podstawówki.

Po wsi od kilku dni krąży list, który anonimowy nadawca rozsyła do mieszkańców i instytucji. W tym do centrali Stowarzyszenia Przyjaciół Szkół Katolickich, Kuratorium Oświaty. Autor najwyraźniej jest lub był związany ze szkołą, ponieważ zna jej wszystkie zakamarki i kuluary administrowania placówką. Pisze o niezdrowej sytuacji, jaka wytworzyła się w szkole, o tym, iż często zmieniani nauczyciele nie radzą sobie z prowadzeniem placówki. Nie czują się z nią związani tak, jak to było dawniej. Pismo jest reakcją właśnie na sprawę Olka. Dyrekcja nie komentuje tego listu. Za to Halina Bilik potwierdza, że kuratorium zamierza poważnie potraktować to, co zostało w nim napisane.

- Nie bagatelizujemy żadnego sygnału w tej sprawie. Stąd podczas powtórnej kontroli w Michałowicach zwrócimy uwagę na zawarte tam wskazówki i poprosimy też o wyjaśnienia - dodaje pani kurator.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska