Podatek od handlu. Kto go zapłaci? Pan zapłaci, pani i ci państwo też

Edyta Hanszke
Edyta Hanszke
Mamy za dużo powierzchni sklepowej w stosunku do potrzeb klientów. Dodatkowo młodzi konsumenci odchodzą z zakupami do e-sklepów.
Mamy za dużo powierzchni sklepowej w stosunku do potrzeb klientów. Dodatkowo młodzi konsumenci odchodzą z zakupami do e-sklepów. Fot. Michał Pawlik [O]
Z prostego pomysłu, który miał przynieść zyski budżetowi państwa i pomoc małym sklepom, rodzi się projekt pełen absurdów - ocenia opolski ekonomista dr Łukasz Dymek. - Przedsiębiorcy potrzebują spokoju, a to jest polityka.

Mirosław Kulikowski prowadzi w Krapkowicach sklepy od 1990 roku. Przez te lata dorobił się małego marketu. Zatrudnia kilkanaście osób. Żeby sprostać zachodniej konkurencji dyskontów i dużych sieci handlowych, firma krapkowiczanina przystąpiła do grupy Eurocash.

- Dzięki temu mam dostęp do trochę tańszych produktów i w ogóle dostęp do produktów, bo z tym dla takich małych przedsiębiorców jak ja jest coraz trudniej - wyjaśnia.

Tymczasem z ostatnich zapowiedzi na temat prac nad projektem wprowadzenia nowego podatku handlowego wynika, że sklepy działające na zasadzie franczyzy właśnie w takich sieciach jak Eurocash mają płacić podatek od całości obrotów franczyzodawcy, czyli sieci, pod szyldem której działają, a nie od ich własnych obrotów, które być może pozwalałyby nawet na zwolnienie z podatku. Dotyczy to tysięcy sklepów i sklepików na osiedlach i wsiach znanych klientom jako „U Marysi”, „Krzysia”, „Basi”, „Pod Dębem”, „Na Rogu” itd.

- Według pierwotnych zapowiedzi rządu nowy podatek handlowy miał wyrównywać szanse między nami i dużymi sieciami handlowymi, które dotychczas, umiejętnie stosując prawo, osiągały wysokie korzyści, ponosząc jak najmniejsze obciążenia podatkowe. Od tego w końcu mają sztaby prawników. Tymczasem teraz okazuje się, że będziemy traktowani jednakowo - ocenia Kulikowski.

„My, handlowcy reprezentujący małe i średnie przedsiębiorstwa, zrzeszeni w Polskiej Sieci Handlowej Lewiatan, protestujemy przeciwko projektowi ustawy o podatku od sprzedaży detalicznej” - tak zaczyna się pismo wystosowane przedwczoraj do premier, członków Rady Ministrów i parlamentarzystów podpisane przez zarząd Lewiatan Holding i kilkunastu przedstawicieli Lewiatana z regionów, m.in. Adriana Damskiego, prezesa Lewiatana Opole.

- Nasza sieć, skupiająca 2000 małych i średnich przedsiębiorców posiadających ok. 3000 sklepów, zapłaci podatek według najwyższej skali procentowej, na równi z największymi międzynarodowymi potęgami handlowymi o miliardowych przychodach (hipermarkety i dyskonty), mimo że średni obrót naszych sklepów wynosi tylko ok. 220 tysięcy zł na miesiąc, podczas gdy średni obrót sklepu dyskontowego wynosi ok. 1,2 mln zł - napisali w liście przedstawiciele Lewiatana. - Tak wysoka stawka podatku sprawi, że przy rentowności naszych sklepów wynoszącej średnio od 0,3 proc. do 1 proc. zagraża nam bankructwo - argumentują.

Kwota podatku obliczona według najwyższej stawki jest dla firm skupionych w Lewiatanie niewyobrażalna, nierealna i niemożliwa do uiszczenia. Niewykonalne jest także ich zdaniem obliczanie, pobieranie i wpłacanie daniny przez franczyzodawcę.
- Wprowadzenie ustawy w zaprojektowanej formie spowoduje upadłość franczyzodawcy już w pierwszym miesiącu jej obowiązywania, a w konsekwencji rozpad sieci i bankructwo większości franczyzobiorców - kontynuują autorzy listu.

Upadek należących do tej sieci sklepów oznaczałby zwolnienia. Obecnie dają one zatrudnienie 23 tysiącom osób.

Takich sieci, do których włączyły się małe sklepy, żeby mieć wspólną promocję, szkolenia i tańsze towary, jest w kraju więcej. Autorzy projektu ustawy o podatku od sieci handlowych uznali, że mają one być traktowane tak samo jak sieci stworzone przez koncerny.

Z tego powodu strach padł nawet na Stowarzyszenie Handlowców Ziemi Opolskiej. Skupia ono wprawdzie osoby prywatne, które prowadzą sklepy, ale Andrzej Sieheń, dyrektor stowarzyszenia, zastanawia się, jak ustawodawca zdefiniuje franczyzę, bo jeśli uzna, że jest nią także działające pod wspólnym szyldem i wspólnie reklamujące się stowarzyszenie, to jego dni są policzone i wrócimy do modelu „każdy sobie rzepkę skrobie”.

- Drobni kupcy zrzeszają się po to, żeby mogli wspólnie uzyskiwać lepsze ceny, uczestniczyć w szkoleniach podnoszących jakość obsługi. To dla nich szansa na przetrwanie na rynku - mówi Sieheń.

Wobec ostatnich zapowiedzi dochodzących z ministerstw o zmianach w planowanej ustawie o nowym podatku drobni kupcy nie mają wątpliwości, że państwu chodzi tylko o ściągnięcie haraczu, a nie wyrównanie szans małych polskich przedsiębiorców, choć premier Beata Szydło w styczniu zapowiadała, że wprowadza podatek od handlu „żebyśmy mogli powiedzieć polskim kupcom, polskim firmom rodzinnym, że dajemy im narzędzie, które jeżeli umiejętnie zostanie wykorzystane, da im szansę konkurowania i utrzymywania się na rynku”.

Rząd potrzebuje pieniędzy z podatku od handlu, bo wprowadza kosztowny program „Rodzina 500+” (500 zł na dzieci), który tylko w tym roku będzie kosztował budżet państwa 17 mld zł. Z tytułu podatku od handlu wpływy mają przynieść w tym roku ok. 2 mld zł, a w przyszłym - 3 mld zł.

A miało być tak prosto...

Z pierwszych informacji na temat nowego podatku podawanych przez resort finansów można było się dowiedzieć, że sklepy będą płacić trzy stawki podatku od obrotów: 0,7 proc., 1,3 proc. i 1,9 proc. 0,7 proc. miało być naliczane od miesięcznego przychodu nie przekraczającego 300 mln zł. 1,3 proc. - od nadwyżki przychodu ponad 300 mln zł. Stawka 1,9 proc. miała obowiązywać od przychodów uzyskiwanych w soboty, niedziele i inne dni ustawowo wolne od pracy. Nowe podatki miały płacić sieci handlowe i sprzedawcy detaliczni. Ani złotówki nie zapłacą ci, których przychód nie przekracza 1,5 mln zł netto miesięcznie.
Tymczasem, jak wynika z najnowszych założeń, nie dość, że wysokim podatkiem mają zostać objęte sklepy skupione w sieciach (będą płacić jako cała grupa, mimo że nie ma między nimi przepływów pieniądza, jak w sieciach własnych typu Biedronka czy Lidl), to jeszcze podatek mieliby płacić... kurierzy dostarczający towary od sprzedawców zagranicznych. Pomysłodawcom tego zapisu chodziło ponoć o to, żeby od podatku nie uciekały e-sklepy działające poza krajem. Musiałyby więc one albo składać deklaracje kurierom, że podatek uiszczają, albo podatek płaciłyby firmy kurierskie.

- Zamawiam produkty w Niemczech. Sprzedawca wysyła je przez Deutsche Post, a do mnie donosi polski pocztowiec. Która z tych firm będzie miała obowiązek przyjąć oświadczenie od sprzedawcy lub płacić podatek - zaczęli dopytywać internauci zaraz po ujawnieniu tych rewelacji.

W sieci pojawiły się też pierwsze podpowiedzi, jak uniknąć wyższych stawek podatku: e-sklepy będą mogły księgować transakcje z weekendu w poniedziałki, bo przecież banki w soboty i niedziele i tak nie robią przelewów.

Co najbardziej lubią przedsiębiorcy? - dopytuje dr Łukasz Dymek, opolski ekonomista z Politechniki Opolskiej. - Niskie podatki, oczywiście, ale nade wszystko - proste i intuicyjne przepisy.

Tego o ostatnich zapisach propozycji nowej ustawy „sklepowej” powiedzieć nie można.

- Jaki dzień tygodnia, takie nowe zapisy. Wydaje się, że tu już nie o gospodarkę chodzi, ale do gry weszła polityka. Nie wiadomo, co ustawodawca chce osiągnąć - kontynuuje dr Dymek.

Dosadniej ocenia to Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Wprawdzie wystawia on wysoką notę procesowi „tworzenia” tego podatku z szerokimi konsultacjami z przedstawicielami hipermarketów, małego biznesu, kupców, co zapowiadało, że naprawdę powstanie coś „dobrego”.

- Po tym wszystkim otrzymaliśmy... niewiarygodny pasztet od Ministerstwa Finansów - kwituje Kaźmierczak w portalu strefabiznesu.pl. - Po raz kolejny się tak dzieje, że politycy nie słuchają przedsiębiorców, tylko słuchają doradców podatkowych, którzy działają niestety według zasady: jest spór, jest faktura.

To, że niejasne przepisy będą skutkować koniecznością wydawania kolejnych interpretacji prawnych, sporami, koniecznością zwiększonych kontroli i nakładaniem kar finansowych jest oczywiste. W ocenie Cezarego Kaźmierczaka część zapisów, która się znalazła w ostatnio przedstawionym projekcie, jest tak absurdalna, śmieszna, jakby je konstruowało dziecko.

- Dla mnie ten projekt nie jest skandaliczny, jak niektórzy mówią, dla mnie jest on śmieszny i pokazuje, że tworzył go ktoś, kto nie ma pojęcia o praktyce gospodarczej - kwituje prezes ZPP.
Kto za to zapłaci?

Andrzej Sieheń, dyrektor Stowarzyszenia Handlowców Ziemi Opolskiej Unia, nie ma wątpliwości, że nowy podatek ostatecznie w mniejszym lub większym stopniu zostanie przełożony na klientów.

- Nie od razu i może nie w cenie cukru czy mąki, które kupujemy najczęściej, ale w towarach luksusowych, na przykład kawie.

Z analiz Unii wynika, że w ciągu ostatnich 10 lat marże w polskich małych i średnich sklepach spadły z 25-27 proc. do 17-19 proc. Jeśli z tej już i tak obniżonej marży sklep będzie musiał uszczknąć kolejne pieniądze na podatek, to może się okazać, że część z nich nie przetrwa na rynku. Ostatnio czytelnicy z Opola zwrócili uwagę, że na ulicy Sienkiewicza zamknięto sklep, który funkcjonował tam od lat. Prowadzony był przez firmę rodzinną. Jakiś czas temu naprzeciwko wyrosła mu konkurencja pod szyldem znanej sieci.

- O ile kiedyś z handlu mogły utrzymać się całe rodziny, to dziś jest to w zasadzie niemożliwe - wjaśnia Andrzej Sieheń.

W ocenie Polskiej Izby Handlu najwięksi gracze będą mieli dużo większą możliwość przerzucenia kosztów podatku na swoich dostawców, czego nie będą mogły zrobić mniejsze podmioty, w efekcie czego rozdźwięk między cenami w osiedlowym sklepiku i sieciowym dyskoncie będzie jeszcze większy.

Ekonomista dr Łukasz Dymek: - Mamy za dużo powierzchni sklepowej w stosunku do potrzeb klientów. W dodatku młodsze pokolenie przenosi się z zakupami do internetu. Nie bez przyczyny sklepy internetowe reklamują się hasłami „możesz oglądać wszędzie, ale kupujesz u nas”. Tak jest wygodniej i zwykle taniej, choćby dlatego, że sklep internetowy ma niższe koszty, bo nie potrzebuje lokalu w dobrej lokalizacji.

Handlowcy są zdeterminowani. Polska Izba Handlu, która sprzeciwia się propozycjom nowej ustawy, zaprosiła na 8 lutego ministra finansów oraz przedstawicieli wszystkich ministerstw biorących udział w konsultacjach międzyresortowych na własne konsultacje do Hotelu Gromada w Warszawie. Z kolei 11 lutego sami handlowcy organizują w Warszawie demonstrację przeciwko działaniom Ministerstwa Finansów.

Polska Izba Handlu zachęca handlowców do oprotestowania projektu nowej ustawy. PIH wzywa wszystkich zainteresowanych obroną polskich handlowców do akcji wysyłania listów do premier Beaty Szydło oraz parlamentarzystów Prawa i Sprawiedliwości. Zachęca też przedsiębiorców do zbierania podpisów klientów sklepów pod listami do parlamentarzystów PiS.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska