Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Padające z wycieńczenia psy, pływające w mętnej breji zdechłe świnie, krowy, kury i na balkonach domów ludzie - taki obraz panuje na Podkarpaciu (video)

Marcin RADZIMOWSKI, Grzegorz LIPIEC, Sławomir CZWAL, /ZS/
Wstępne szacunki wskazują, że tylko w samej gminie Ulanów pod wodą znalazło się około 400 hektarów łąk oraz pól uprawnych.
Wstępne szacunki wskazują, że tylko w samej gminie Ulanów pod wodą znalazło się około 400 hektarów łąk oraz pól uprawnych. Fot. Sławomir Czwal
Telewizja kłamie, zdjęcia w gazetach nie mówią prawdy. Bo tam, gdzie od kilku dni rządzi woda, nie ma tragedii - tam jest dramat tak potworny, że zrozumie go tylko ktoś widzący to na własne oczy. - W telewizorze nie czuć tego smrodu, nie widać tego szamba bez końca - przyznaje żołnierz, kierujący amfibią.

OKNO NA ŚWIAT

Piątek, trzeci dzień powodzi. Po zalanych terenach gminy Gorzyce wciąż pływają pontony, łodzie, amfibie. Zabierają tych, którzy w końcu zdecydowali się opuścić zalane domy. Przede wszystkim jednak rozwożą wodę mineralną, konserwy, chleb. Ktoś prosi o podpłynięcie z kromką chleba do dachu, na którym schronił się pies sąsiada. A taki widok w Trześni i Sokolnikach jest bardzo częsty - padające z wycieńczenia i pragnienia psy stojące na rozpalonym słońcem dachu.

W zalanych wsiach zostało sporo osób. Niektórzy dopiero w piątek zdecydowali się ewakuować.
- Chcę zostać, to mój dom. Po co mi tam płynąć? - pytała Zofia Rękas z Sokolnik, która wspólnie z mężem schroniła się na strychu. Ich oknem na świat była dziura w dachu, reszta zalana.
Po długich namowach zięcia, który po nich przypłynął pontonem z ratownikami wodnymi z Gliwic, ostatecznie starsze małżeństwo zdecydowało się opuścić ojcowiznę. Sami nie byli w stanie wydostać się ze strychu, bo pokój poniżej zalany do połowy. Z pomocą ruszyli ratownicy, wynosząc najpierw pana Mieczysława, później panią Zofię.

ZOSTAŁ Z KROWAMI

Ale nie wszyscy zdecydowali się ewakuować. Niektórzy postanowili pozostać do końca, aż woda zejdzie. Tydzień, może dwa.

- W Zalesiu Gorzyckim został na wale gospodarz z kilkoma krowami. Przypłynęliśmy po niego amfibią. Powiedział, że bez krów nie wsiądzie - mówi Marek, strażak z Rzeszowa. - Musieliśmy odpłynąć, bo to była ewakuacja ludzi, zwierzęta w dalszej kolejności.

Mieczysław Wnuk z Sokolnik przed wodą schronił się na strychu, tylko tam było sucho. Aby dotrzeć do amfibii, musiał zanurkować w cuchnącej breji i wypłynąć przez okno na zewnątrz. Mężczyznę z oznakami wychłodzenia w Gorzycach przejęła ekipa pogotowia ratunkowego.

Mieszkańcy gminy Gorzyce, którzy zostawiali zalane domy i wsiadali na wojskowe transportery pływające, w oczach nie mieli już łez. Można było w oczach zobaczyć jedynie bezradność.
- Już nawet płakać nie ma siły. Ledwie się człowiek psychicznie pozbierał z powodzi w 2001 roku, a tu kolejny cios, jeszcze większy - mówi Janina Motas z Sokolnik

Dopiero w piątek na łódź ratowników wsiadł ksiądz Marian Kondysar, proboszcz parafii w Trześni. Wcześniej jedynie zerkał przez okno wikarówki, pozdrawiał i błogosławił ewakuowanych parafian, w przepływających amfibiach i łodziach.

URATOWAĆ ZAKŁAD!

Według mieszkańców Sokolnik i Trześni, którzy zostali w swoich zalanych domach twierdzą, że woda opadła od czwartku o około 10 centymetrów.

Niestety, jednocześnie podniósł się poziom wody w Gorzycach - breja z rozlewiska zaczęła przelewać się przez wał Łęgu, a wał z przeciwnej strony tej rzeki nie wytrzymując naporu wody, zaczął przeciekać. Najbardziej dramatyczna sytuacja rozgrywała się w rejonie Gorzyc - Przybyłowa i w Kępiu Zaleszańskim, dlatego sztab zarządzania kryzysowego skierował tam setki osób. Gdyby wał pękł, woda zalałaby rolniczą część Gorzyc, a przede wszystkim zakład Federal Mogul, największego pracodawcę.
- Przyszliśmy do pracy, ale nie przy maszynach, lecz na wałach. Musimy uratować zakład, bo inaczej stracimy pracę - mówił Adam z Wrzaw, jeden z pracujących przy umacnianiu wału.

Na wałach nie brakowało też kobiet i nastolatków - dziewcząt i chłopców. Każdy pomagał jak mógł, a czas naglił. Około godziny 17 były pierwsze optymistyczne sygnały.

- Poziom wody w Łęgu nieznacznie, ale się obniżył, to dobra prognoza - mówił nam młodszy brygadier Adam Zygmunt, zastępca komendanta PSP w Tarnobrzegu.

Godzinę później podobnie mówił wójt gminy Gorzyce, Marian Grzegorzek.
- Mam informacje z Baranowa Sandomierskiego, że woda w Wiśle opada, a to automatycznie ma przełożenie na poziom wody w Łęgu - mówił nam wójt. - Poziom wody w Łęgu obniżył się o kilkanaście centymetrów, a każdy centymetr to większa szansa na uratowanie wału i zakładu.

WODA DLA SOBOWA

Tarnobrzeskie osiedle Sobów znalazło się w środę częściowo pod wodą w ciągu zaledwie 30 minut. Mieszkańcy wciąż są w szoku.

Strażacy oraz wojskowi pomagają powodzianom wywozić w bezpieczne i suche miejsce zwierzęta, które ocalały po napływie wielkiej wody. - W czwartek pływaliśmy po osiedlu do momentu, aż się zrobiło ciemno - opowiada jeden ze strażaków. - Niestety, z niektórych gospodarstw domowych nie udało nam się wywieźć całego inwentarza, dlatego też akcja będzie nadal kontynuowana.

Mieszkańcy Sobowa, który zdecydowali się pozostać w domach na bieżąco otrzymują wodę pitną oraz żywność. Jeśli zajdzie taka konieczność udzielana jest także pomoc lekarska.

PODZIELONY DZIKÓW

Woda wdziera się do tarnobrzeskiego osiedla Dzików. W piątek nad ranem żywioł pojawił się na ulicy Dzikowskiej. Prawie wszystkie domy na ulicy Polnej już są podtopione.

Nie było wielkiej wody, a ludziom towarzyszył gniew, rozpacz, a nawet łzy. Wszystko przez zapchany kanał przepustowy i rozbiórkę fragmentu ulicy Słomki na Dzikowie. Czy był to słuszny wybór? Czy rzeczywiście musiało dojść do zniszczenie jedynej utwardzonej ulicy z Podłęża w stronę Dzikowa? Mieszkańcy osiedla mają różne zdanie na ten temat.

Rozlewisko Wisły oraz Trześniówki staje się coraz większe. Po zalaniu osiedli Wielowieś, Sielec, częściowym podtopieniu Zakrzowa oraz Sobowa, woda dotarła do osiedla Dzików i właśnie tam w ciągu najbliższych kilkudziesięciu godzin trwać będzie walka o skierowanie wody na niezamieszkałe tereny.
W czwartkowy wieczór woda zaczęła się wdzierać na dzikowskie ulice Polną, Kwiatową, Sadową oraz Wiącka. W piątek praktycznie wszystkie posesje na ulicy Polnej były zalane, a strumień wody skierował się na ulicę Dzikowską. Dodatkowy kłopot strażakom sprawił zatkany przepust pod ulicą Słomki.

NA POLNEJ WODA PO KOLANA

Wystarczyło zaledwie kilkanaście godzin, a większość domów na ulicy Polnej zostało podtopionych. Woda z rowów melioracyjnych bardzo szybko przybierała, aż w końcu zaczęła się przelewać przez kolejne uliczki osiedla Dzików oraz Podłęże.

- Wody nie ubywa, a z minuty na minutę przybywa. Byłem w domu przed chwilą, gdzie przeniosłem wszystkie najcenniejsze rzeczy na wyższe kondygnacje - tłumaczy mieszkaniec ulicy Polnej.
- To była chwila, a w domu już mam ponad pół metra wody. Zero organizacji, brak koordynacji działań. Nikt nie jest w stanie nam powiedzieć, co jeszcze może się wydarzyć - opowiada wzburzony mieszkaniec ulicy Jabłoniowej.

Na ulicy Dzikowskiej, która jest ostatnią drogą przed wałem wiślanym woda pojawiła się w piątek tuż po godzinie 6. Rwący strumień rozlał się w ciągu kilku godzin po całej drodze, wchodząc na pobliskie posesje.

- Czekamy na worki i piasek, ale nie wiem, czy jest jeszcze sens tutaj czekać i bronić się przed wodą - powiedział Echu Dnia jeden z mieszkańców ulicy Dzikowskiej. - Na pewno nie opuszczę domu, bo boję się złodziei, którzy mogą się pojawić wraz z większą wodą.

WALKA O DROGĘ

Jak się okazało za momentami dramatyczną sytuację na Dzikowie oraz Podłężu odpowiada między innymi zapchany kanał przepustowy do jednego z rowów melioracyjnych. Nadmiar wody, który nie mógł znaleźć nigdzie ujścia podtapiał kolejne posesje przy ulicy Słomki.

Pracownicy tarnobrzeskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej próbowali udrożnić kanał przepustowy, jednak wszystkie próby nie dawały oczekiwanych rezultatów. Po konsultacjach z przedstawicielami miejskiego sztabu kryzysowego zapadła decyzja o przekopaniu ulicy Słomki, która od tego momentu miała być nieprzejezdna dla żadnych pojazdów. Zebrani na miejscu zdarzenia mieszkańcy osiedla Dzików natychmiast podzieli się na zwolenników oraz przeciwników niszczenia jedynej utwardzonej drogi prowadzącej w stronę domostw na Podłężu.

GŁOSY "ZA",
GŁOSY "PRZECIW"

- Dlaczego kosztem zagrożenia domków przy ulicy Paderewskiego, podejmuje się taką a nie inną decyzję - mówi Waldemar Serafin. - Nie wiem, co robi ten cały nasz sztab, ale nic nie jest tutaj dobrze zorganizowane.

- Przecież rozbiórka tej drogi nic nie da. Poziom wody się wyrówna i stworzone zostanie tylko jeszcze jedno rozlewisko - dodaje zbulwersowany Ryszard Jarzębski.

- Gdzie są worki, gdzie jest piasek. Czy naprawdę nie można się doprosić rzeczy, które w wypadku powodzi są niezbędne - krzyczy kolejny mieszkaniec. - Jeszcze teraz rozwalicie nam jedyną utwardzoną drogę, która łączy domostwa na Podłężu z Dzikowem i centrum miasta.

Z drugiej strony odezwali się zwolennicy pomysłu rozbiórki fragmentu ulicy Słomki i udrożnienia przepustu, którym miała spływać woda, zalegająca na ulicy Polnej, Wiącka oraz Kwiatowej.
- Przecież woda popłynie na pola i nieużytki. Nikt nie ucierpi, a proszę zobaczyć, jak wygląda moja posesja - przekrzykiwała tłum starsza pani mieszkająca przy ulicy Słomki.

- Dzięki temu, że tutaj rozbiorą drogę, woda może w końcu zacznie opadać na Polnej - dodał mężczyzna z tłumu.

Negatywne emocje starał się złagodzić wiceprezydent Tarnobrzega Wiktor Stasiak, który przyjechał na miejsce zdarzenia kilka chwil po wybuchu konfliktu. - Naprawdę jesteśmy zmuszeni do tego, aby rozkopać ulicę Słomki - powiedział do zebranych. - Woda, która zacznie się nią przelewać na pewno nie będzie zagrażała domkom na ulicy Paderewskiego, gdyż rozleje się po okolicznych polach.
Ostatecznie mimo sprzeciwu znacznej grupy osób po konsultacjach członków sztabu kryzysowego z przedstawicielami Rejonu Dróg Miejskich w Tarnobrzegu oraz Antonim Sikoniem, prezesem Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej rozkopano część ulicy Słomki, a woda zaczęła powoli spływać rowem melioracyjnym w stronę pól uprawnych.

SAN ZACZĄŁ GROZIĆ

Kiedy w górnym Sanie w większość miejsc pomiarowych stan wód opada okazało się w piątek, że inaczej jest w Nisku. Tu wodna nie zaczęła opadać a wręcz przybierała, by o godzinie 17 osiągnąć poziom 641 centymetrów.

Pierwsze niepokojące objawy związane z podnoszeniem się Sanu pojawiły się w Nisku na osiedlu Malce, Podwolinie oraz na Zasaniu. W przypadku Zasania mieszkańcy już w czwartek wieczorem zaczęli budować wały z piasku przed swoimi domami. W piątek rano woda zaczęła podchodzić pod domu znajdujące się najbliżej Sanu na niżańskim osiedlu Malce. To efekt wylania się Sanu oraz cofnięcia się wody z rzeki Barcówka. Na początek w układaniu worków z piaskiem zaangażowali się mieszkańcy osiedla, ale później można było tam spotkać osoby nawet z osiedla Tysiąclecia.

- Rano zagrożony był tylko jeden dom a w godzinach popołudniowych woda zaczęła podchodzić pod kolejne domy - mówi Bogusław Gorczyca, radny z osiedla Malce. Praktycznie przez cały dzień układane były worki z piaskiem, aby uchronić domy przed zalaniem. W ciągu dnia woda na Malcach zaczęła się wlewać na pola wieczorem podchodząc pod kolejne domy.

RUDNIK NAD SANEM TEŻ WALCZY

W nocy z czwartku na piątek mieszkańcy gminy Rudnik nad Sanem walczyli z wdzierającą się wodą w dwóch najbardziej zagrożonych miejscach. Pierwszy punkt był w pobliżu drogi krajowej nr 77, na wysokości sklepu "Biedronka". Tam w nocy przy budowie umocnień pracowało kilkanaście osób. Jeszcze większe siły były walczyły w Przędzelu. Tam trwała walko o zabezpieczenie przed wodą najbliżej położonych domów przy rzece San. W tym miejscu mieszkańców Przędzela wspomagali strażacy z OPS.

HEKTARY POD WODĄ

W piątek swoje domy przed wodą zabezpieczali również mieszkańcy Ulanowa, Bielin i Bielińca, gdzie w całej gminie według wstępnych szacunków pod woda znalazło się około 400 hektarów łąk oraz pół uprawnych. Woda zalała jeden z domów w Alanowie, a kilka z domostw odcięła od możliwości dojazdu.
- Tam gdzie woda zaczęła odcinać domy od lądu zaproponowaliśmy mieszkańcom ewakuację, ale nikt się na nią nie zgodził - informuje Stanisław Garbacz, burmistrz Ulanowa. - Teraz zaczęliśmy im dowozić najbardziej potrzebne rzeczy, oczywiście w pierwszej kolejności jest to woda i chleb.

W piątek walka z wodą trwała również w okolicach hotelu Galicja. Tam strażacy uformowali wał z worków z piasku, aby zatrzymać wodę przed wejściem do budynku. To zalanie to efekt podniesienia się poziomu na rzece Tanew i "cofkę" przy ujściu do Sanu.

- Mamy trudną sytuację, ale nie tragiczną - powiedział nam Józef Małek z Powiatowego Sztabu Zarządzania Kryzysowego w Nisku. - Przekazaliśmy dla Ulanowa 1000 dodatkowych worków. Zgłoszono do nas podtopienia w Koziarni i Krzeszowie. Stan Sanu o godzinie 17 wynosił 641 centymetrów. Sądzimy, że w najbliższych godzinach stan rzeki nie powinien się już podnosić.

W przypadku gminy Krzeszów największe zagrożenie było w okolicach boiska piłkarskiego w Krzeszowie. Tam wał zaczął rozmiękać i strażacy musieli go dodatkowo wzmacniać. Lokalne podtopienia odnotowano również w gminie Harasiuki i Jeżowe.

MNIEJSZE ZŁO

Niewielka rzeczka Pyszynka zalała w piątek dwadzieścia ogródków na terenie Rodzinnego Ogrodu Działkowego Hutnik II w Stalowej Woli.

Rzeczka spływa do Sanu. Jednak na skutek wysokiej wodzie w Sanie, zamknięty został śluz, aby woda z Sanu nie zalewała ogrodu. Wybrano mniejsze zło, czyli zdecydowano, że Pyszynka zaleje część ogrodu, bo San narobiłby znacznie więcej szkód.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie