Podróż po Norwegii

fot. Zbigniew Górniak
fot. Zbigniew Górniak
Krioterapia, czyli kuracja zimnem, jest dobra nie tylko dla ciała, ale i dla duszy. Dlatego warto czasem na urlop pojechać na północ. Na przykład do Norwegii.

Jak dojechać

Jak dojechać

Wjeżdżamy do Niemiec i darmową autostradą suniemy do Danii, a stamtąd - zaliczając dwa monstrualne płatne nadmorskie mosty, w tym najdłuższy most Europy łączący Kopenhagę z Malmö (łączny koszt obu przepraw to ok. 70 euro), wpadamy do Szwecji. A stamtąd już tylko w górę - na północ. Uwaga na ograniczenia prędkości!!! Mandaty są nieziemskie i nie ma zmiłuj dla nikogo.

Zrobiłem samochodem 6,3 tysiąca kilometrów. I trochę notatek.

Jednozdaniowa charakterystyka Norwegii mogłaby brzmieć tak: to kraj, który nie lubi ostentacji.

Źle musi się tu czuć rosyjski turysta rozwydrzony faraoniczną architekturą egipskich resortów all inclusive. Źle znosi z pewnością pobyt tutaj nawiedzony marketingowiec, którego uwiera niesamowite marnotrawstwo przestrzeni reklamowej. Ileż tu by się zmieściło billboardów! Nieswojo zapewne czuliby się wakacyjni birbanci, przyzwyczajeni do zgiełku wszystkich tych przereklamowanych Costa Brav czy Sopotów.

Od nadmiaru boli głowa
A więc, po pierwsze, nie widać tu reklam. Żadnych wielkich tablic przy drodze, łapiących kierowców za oczy. Także mnogości kwater, schronisk, hoteli i chat kempingowych, nie ma przełożenia na przydrożną krzykliwość.

Miejsca, gdzie można spać lub zjeść, są oznaczone znaczkiem łóżka lub widelca i noża. Wszystko znormalizowane: w jednym kolorze, wymiarze i estetyce - skromnej, acz czytelnej.

Podobnie z samochodami. Mimo że Norwegowie to jedni z najzamożniejszych ludzi w Europie, nie widać tego na drogach. Żadnych nowobogackich bryk z full wypasem, żadnych terenowych potworów, tak modnych wśród świeżego polskiego mieszczaństwa, jakby w Warszawie trzeba było do pracy jeździć przez bagna. A tam jak mercedes lub volvo, to kilkunastoletnie, ale dobrze utrzymane. Po co wymieniać coś, co działa?

- Oni tu nawet kupują auta na spółkę - powie mi Martin, Czech, którego w przecudnej dolinie rzeki Orkli wezmę na stopa (mieszka w Trondheim, jest szefem kuchni, dostaje po opodatkowaniu równowartość 9 tys. zł na rękę). - Dwóch sąsiadów składa się i potem jeden jeździ w dni parzyste, a drugi w nieparzyste. A na zakupy razem.

Waluta

Waluta

1 KRN - 0,49 PLN
W Norwegii jest kosmicznie drogo, warto więc zabrać z sobą jak najwięcej jedzenia.
Ceny:
Pizza w modnej górskiej miejscowości - 100 PLN
Piwo w pubie w Oslo - 30 PLN
litr diesla - 6 PLN
Nocleg w schronisku górskim w pokoju 1-osobowym - 250 PLN
1 kg truskawek przy drodze - 25 PLN

Tak, tu nie ma ostentacji. Jak sklep, to jeden na kilka wiosek, bo od nadmiaru boli protestancka głowa. Trochę na tym cierpiała moja wolnorynkowa pasja obudzona w czasach polskiego BUM! na początku lat 90. Zwłaszcza gdy dotarłem na wyspy Hitrę i Froyę (stąd Niemcy ostrzeliwali konwoje do Murmańska) i dobiłem do ekipy wędkarzy z Opola.

Bo jest tam jak?

Ryb zatrzęsienie, gromady mężczyzn, którzy uciekli żonom na urlop, okolica jak fototapeta, a wokół żadnej rybnej knajpki. Żadnego grilla. Żadnego ogródka z wyżerką i wyszynkiem. Jak można tak nie chcieć zarobić? A jedyny sklep z przyborami wędkarskimi otworzyło tu dwóch Czechów.

W trakcie trzytygodniowej włóczęgi natknąłem się tylko na dwa sklepy z pamiątkami. Przy jednym, pod kołem podbiegunowym, uwiązany był na lince renifer. Ot, niczym nasz burek swojski.

Mądre becikowe?
O ile ludzie tu nie znoszą ostentacji, to przyroda jest nią samą w najczystszej postaci. Przez kilka pierwszych dni było to niezwykle stresujące. Bo nie mogłem się zdecydować, gdzie rozbić namiot.

Wszędzie było tak ładnie. O, wodospad!!! Tu, tu, tu!!! Albo nie, sprawdzę za zakrętem... O Jezuuuuuu, jak cudnie! Tu się rozkładam!!!... A może za tym wzniesieniem będzie ciekawiej? I jest ciekawiej! Tylko co to za skała tam na horyzoncie? Może jednak tam?

I tak cały czas. W Norwegii wolno stawiać namiot wszędzie. I co się dziwić: ludzi tam mało i nie świnią.
Ten majestat przyrody i jej potęga bywają czasami ujarzmiane, choć w przypadku Norwegów bardziej pasowałoby słowo "oswajane". Bo oni nie chcą posiąść natury na wzór ruski lub chiński. Że przyjdzie walec i wyrówna. Jak staje im na drodze góra, to drążą w niej tunel, a nie wysadzają. Wszystko w harmonii z przyrodą i krajobrazem, choć i tak z mocnym akcentem na człowieka.

Samouczek

Samouczek

W Norwegii po angielsku mówią wszyscy, i to nieźle, więc nie ma sensu wbijać sobie do głowy trudnych norweskich słówek. Warto jednak zapamiętać zwrot "vaer sa god" (czytaj "waaahr so got"), który oznacza "proszę bardzo" albo "nie ma za co" i którego Norwegowie używają przy każdej okazji. Toast wznosimy słowem "skal" (czyt. skol), ale zrozumieją też nasze "na zdhoooofiiiie".

Nad Tafjord jechałem 8-kilometrowym tunelem do wioski, w której był jeden sklep, szkoła, kilka domów, puste pole namiotowe i pomost wędkarski. Czy komuś w Polsce chciałoby się kuć tunel do takiej wioski? Kabla telekomunikacji by się nie chciało nawet podciągnąć.

Na ulicach Trondheim mocno w oczy rzucają się młodzi mężczyźni z wózkami. Mają na sobie te wszystkie obowiązkowe portki z krokiem na wysokości kolan, te bluzy luźne i luzackie, te czapeczki jak worki do odkurzacza. Lecz zamiast deskorolek - wózki, a w nich żywe dzieci. Zaglądają sobie do nich wzajemnie: ciu, ciu, ciu, tju, tju, jtu... Byłby to skrajny przejaw wyzwolenia skandynawskich kobiet? A może mają tam jednak mądrzejszą politykę becikową.

Ale wróćmy do natury.
Proszę sobie wyobrazić taką sytuację, że rozbijacie namiot na działce pod Opolem, zasypiacie z widokiem lasu pod powiekami, budzicie się, wydobywacie ze śpiwora na świat, a tu przed wami - 11-piętrowy mrowiskowiec. I na co drugim balkonie gęba.

Ja tak miałem, z tym, że rolę deskowca odegrał tu ogromny statek pasażerski, który zapędził się na samiutki koniec Sognefjordu, najdłuższego fiordu świata, na którym to końcu uwiłem sobie kilkudniowe biwakowe gniazdko.

Rozbiłem się na kamiennej półce, w dole woda, przede mną majaczy drugi brzeg fiordu. A rano na wysokości głowy - Japończycy.

Wciągam brzucho, wypinam klatę, bo - pstryk, pstryk - oni już oprawiają mnie swoimi aparatami. Dla nich jestem pewnie ekscentrycznym Robinsonem Crusoe, co to śpi pod brezentem zamiast w kabinie za 500 euro doba. A co tam, macie - i rzucam się na głowę do wody, choć ona ma zaledwie 10 stopni.
Podpisany scyzorykiem
Zwiedzając Norwegię, nigdy nie należy dowierzać książkowym przewodnikom. Bo one podają przyjazne ceny, które na miejscu okazują się zabójcze. Pamiętajcie, w rzeczywistości wszystko jest droższe niż w przewodniku. Na przykład bilet wstępu do kościoła w Lom (25 zł).

Kościół słupowy w Lom robi wrażenie, ale nie swą niewyobrażalną jak na świątynię z drzewa starością (1150 rok) ani kunsztem starożytnych cieśli. To nie potężne filary tu urzekają, choć wyciosano je z tak mocnych okazów północnej puszczy, że już tysiąc lat dźwigają na sobie dach, opierając się śniegom, lodom, huraganom. Smok wikingów, który z dachu odpędzać ma złe duchy, choć nieco pogański, ale przecież imponujący, też nie jest gwoździem tej budowli bez jednego gwoździa. Tu urzeka ludzki wymiar miejsca.

W kościele pachnie sauną, jest przytulnie jak w drewutni, a na ławkach widnieją inskrypcje wyryte tu przed wiekami przez ówczesnych wandali. Oto ozdobnym liternictwem, z kaligraficzną doskonałością podpisał się tu kiedyś scyzorykiem niejaki Herbjorg M. I zostawił datę: 1847.

A wielu wiernych odprawiało swą pokutę, ryjąc poszczególne pokutne zdrowaśki w formie kreski na ławce. Dziesięć zdrowasiek - dziesięć kresek. I wszystko to potem przekreślone jedną długą. Trochę wygląda to jak w celi, gdzie skazaniec odkreśla tygodnie lub lata odsiadki, albo na siłowni, gdzie paker znaczy kreskami na tablicy wykonane serie ćwiczeń.

Lom wygląda trochę jak górnicze miasteczko z westernu, a to za sprawą jednolitej drewnianej architektury, zabejcowanej solidnie na ciemny brąz i rzecz jasna naszpikowanej cywilizacją, elektroniką, luksusem. To takie ich norweskie Zakopane. Tylko że ludzi tam mniej, gdzieś tyle, ile na Krupówkach poza sezonem i o północy. No i nie ma tam tej całej góralskiej zachłanności z jej straganami, barachłem i krzykliwą nachalnością.

Co najwyżej widać zachłanność państwa, które podatkami tak winduje ceny, że pizza na plastikowym talerzu potrafi kosztować w przeliczeniu na polskie nawet sto złotych. A łóżko w schronisku dwie stówy. Ale nikt tu przynajmniej nie obiera cię ze skóry za parkowanie auta.

Świat bez nas był...
Z nieodległej bazy górskiej w Spiterstulen wystartuję na najwyższy szczyt Skandynawii - Galdhoppingen. Niższy od naszych Rysów o 34 metry, ale o ile mniej zatłoczony. Idziesz, idziesz i żywej duszy. Wokół tylko zielone od starości lodowce, wodospady i przestrzeń nie skażona zasięgiem telefonu - metafizyka. No, chyba że wleziesz w kupę wołu piżmowego, wtedy zamiast metafizyki jest śmiech.

Z Lom pojechałem drogą, która prowadzi przez tak zwany Dach Skandynawii. Jest najwyższym szlakiem komunikacyjnym na północ od Alp. To położona wśród szczytów solidna nowoczesna szosa, którą podróż jest takim przeżyciem, że warto pozbyć się z samochodu upierdliwców, aby gadaniem nie psuli efektu.

Ja na szczęście jechałem sam, jeśli nie liczyć Ala Di Meoli, ale on siedział w odtwarzaczu i grał. Och, jak on pięknie się wpisywał w te krajobrazy. Żeby do czegoś porównać... Proszę sobie wyobrazić, że nasi drogowcy nauczyli się wreszcie poprawnie i szybko kłaść asfalt i wybudowali w Tatrach drogę samochodową na Orlej Perci, tylko 50-kilometrowej. Że szkoda Orlej Perci na szosę? Norwegowie mają takich perci na pęczki.

Zostawiam auto w zatoczce i wbijam się na kilka godzin w lodowo-kamienną pustelnię. Śladu szlaku, dziewiczość, nieskażone surowe piękno. Niechcący wypłaszam z gniazda jakiegoś ptaka rozmiarów indyka. W gnieździe pisklęta, więc ptaszysko chce się ze mną bić. Nagle czuję się tam zbędny. Świat bez nas był i bez nas będzie, jak śpiewa Kora. I tutaj czuć to najmocniej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska