Podwójny nelson

Borys Danielczuk
W październiku 2000 roku Julita Porębna-Ćwilichowska zapadła na ostrą białaczkę. Z Kliniki Hematologii we Wrocławiu wróciła z... żółtaczką.

Dwudziestoletnia Julita z Kędzierzyna-Koźla w czerwcu ubiegłego roku urodziła córeczkę. Kilka miesięcy potem lekarze wykryli u niej ostrą białaczkę. Od początku choroby wiadomo było, że jedyną szansą dla pacjentki jest szybki przeszczep szpiku kostnego. Chemoterapia zahamowała rozwój białaczki. Wówczas też Julita miała zostać poddana wstępnym badaniom, po których planowano rozpoczęcie poszukiwania dawcy szpiku.

- Rano przyszła do mnie lekarka i poinformowała, że po południu zostanę poddana pierwszym badaniom związanym z przygotowaniami do przeszczepu szpiku kostnego. Przedtem jednak skierowana zostałam na rutynowy, jak zapewniła pani doktor, test wykluczający obecność wirusa żółtaczki w moim organizmie - relacjonuje Julita Porębna-Ćwilichowska. - Po kilku godzinach ta sama lekarka poinformowała mnie, że niestety jestem zarażona żółtaczką typu "B" i w tej sytuacji o żadnym przeszczepie na razie nie może być mowy.

Leczenie żółtaczki u osoby chorej na leukemię jest niezmiernie trudne i drogie. Tymczasem jedynym dochodem Julity oraz jej męża jest przyznana po wykryciu białaczki renta, która wraz z dodatkami pielęgnacyjnym i rodzinnym wynosi 560 złotych.
- Miesięczna kuracja interferonem, który mi zaaplikowano, kosztuje około 400 złotych. Niestety, sama muszę finansować jego zakup, gdyż kasa chorych nie refunduje takich wydatków - opowiada pani Julita.
Leczenie żółtaczki zakaźnej u osób chorych na leukemię jest też szalenie trudne i ryzykowne, gdyż wyklucza ono stosowanie chemoterapii, co z kolei grozi remisją raka krwi.
- W moim przypadku zaprzestanie chemoterapii już zaowocowało nawrotem białaczki. Kiedy wznowiono chemię, doszło do ostrego rozwoju wirusa żółtaczki - opowiada pani Julita. - Momentami czuję się tak, jakbym została zmuszona przez lekarzy do dokonania wyboru, czy chcę umrzeć na białaczkę czy na żółtaczkę. Na szczęście rzadko mam takie myśli, gdyż póki co czuję się dobrze i znajduję w sobie siłę do walki z obiema chorobami - deklaruje.
Gdy przewidziana na pół roku walka z żółtaczką zakończy się sukcesem, Julita Porębna-Ćwilichowska ponownie będzie mogła się starać o przeszczep szpiku kostnego. Koszt poszukiwania dawcy oraz samej operacji może sięgnąć nawet 30 tysięcy złotych. Z kolei po przeszczepie jeszcze przez pięć lat Julita będzie zmuszona przyjmować leki zapobiegajace odrzuceniu przeszczepionego szpiku kostnego. Koszt takiej kuracji wynosi obecnie około 50 tysięcy złotych.

- Zgromadzenie 80 tysięcy złotych jest dla mnie zupełnie nierealne. Cała renta Julity idzie na jej leki oraz weekendowe wizyty u niej w klinice - mówi Rafał Ćwilichowski, mąż chorej. - Tymczasem córeczka i ja utrzymujemy się dzięki zapomogom z opieki społecznej.
Nie mając szans na zgromadzenie potrzebnej do wyleczenia żony kwoty, Rafał Ćwilichowski zwrócił się o pomoc do Dolnośląskiej Fundacji Rozwoju Ochrony Zdrowia we Wrocławiu. Fundacja udostępniła swoje konto i pomogła panu Rafałowi w zredagowaniu "Apelu do ludzi dobrej woli", z prośbą do osób oraz instytucji o wpłaty na rzecz leczenia Julity.
- W marcu rozwiesiłem te ogłoszenia w całym Kędzierzynie-Koźlu oraz w autobusach komunikacji miejskiej. Efektem było wpłacenie na konto Julki trzech tysięcy złotych, za które wszystkim bardzo dziękuję - mówi Rafał Ćwilichowski. - Niestety, to zaledwie dziesiąta część kwoty potrzebnej do przeprowadzenia operacji, nie mówiąc już o późniejszej rehabilitacji. W tej sytuacji zwróciłem się też o wsparcie do działajacych na terenie Kędzierzyna-Koźla banków oraz firm ubezpieczeniowych, lecz póki co nie ma z ich strony żadnego odzewu.

We wrocławskiej Klinice Hematologii nikt nie chce rozmawiać na temat przyczyny zarażenia Julity Porębnej - Ćwilichowskiej wirusem żółtaczki. Sama zainteresowana jest jednak przekonana, że do zakażenia doszło w klinice.
- Świadczy o tym fakt, że na początku roku w klinice odnotowano kilka przypadków żółtaczki typu "B" i wszystkich pacjentów poddano szczepieniu przeciw tej chorobie. Mimo to leżąca wraz ze mną w klinice koleżanka z sali również zapadła na tę chorobę - opowiada Julita.
- W tej chwili jedyną naprawdę ważną dla mnie rzeczą jest ratowanie życia żony i temu celowi całkowicie się poświęcam. Ale nie zamierzam darować wrocławskiemu szpitalowi zakażenia Julki żółtaczką, tym bardziej, że choroba ta w jej stanie stanowi bardzo realne zagrożenie dla życia - mówi Rafał Ćwilichowski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska