Piotrek popełnił błąd interpunkcyjny. Zamiast przecinka w jednym ze zdań nakreślił na kartce średnik. Mimo to, otrzymał tytuł Namysłowskiego Powiatowego Mistrza Ortografii. Dostał tabliczkę czekolady oraz ogromny słownik.
- Sam nie wiem, jak to się stało, ale raczej nie popełniam błędów. Być może trema dała znać o sobie - powiedział nam szczęśliwy licealista.
Podczas rywalizacji, jaką rozegrano w czwartek w auli namysłowskiego liceum, Piotrek miał do pokonania szesnaście najlepszych mózgów ortograficznych z trzech innych szkół powiatu. To uczniowie, którzy wygrali przeprowadzone wcześniej eliminacje w swoich placówkach. Młodzież zmierzyła się z tekstem przygotowanym przez polonistkę namysłowskiego liceum, Grażyna Samulewicz. Pani profesor najpierw dyktowała treść opowieści naszpikowanej trudnymi w pisowni wyrazami. Później wspólnie polonistami z innych szkół (Jacek Gosławski - liceum w Pokoju, Bożena Szwed - Zespół Szkół Mechanicznych oraz Małgorzata Pastucha z Zespołu Szkół Rolniczych) sprawdzała prace uczniów.
- Trudno mi jest ocenić, czy dyktando było trudne, ale starałam się tak dobrać słowa, aby wśród tej sporej grupy mistrzów ortograficznych wyłonić tego najlepszego - powiedziała nam pani Grażyna.
A jak dyktando oceniali piszący je uczniowie? Większość z nich przyznała, że finał powiatowy był znacznie łatwiejszy niż szkolne eliminacje.
- Zdarzały się ciężkie momenty, jak np. pisanie "nie" z przymiotnikami, ale nie było aż tak trudno - oceniała Anita Anuszkiewicz z Zespołu Szkół Rolniczych. - Jednak wolę dyktanda od pisania wypracowań.
Wygrana Piotrka nikogo nie zaskoczyła. Chłopiec jest bowiem od dwóch lat laureatem centralnych olimpiad języka polskiego oraz angielskiego. Drugie miejsce udało się zająć jego koleżance szkolnej Paulinie Adamczyk (2 błędy ortograficzne i 5 interpunkcyjnych) a trzecie Krzysztofowi Lasoniowi (1 ortograficzny oraz 5 interpunkcyjnych), również z liceum. Wyróżnienie przyznano licealistce Małgorzacie Szlachcie (4 błędy ortograficzne) oraz Natalii Gryl (4 ortograficzne).
A co poradziliby młodzi spece od ortografii tym swoim kolegom, którzy mają z nią problemy?
- Trzeba starać się, zapamiętać jak pisze się dany wyraz a potem próbować go zapisać jeszcze kilka razy - radzi mistrz Podomarow. - Oczywiście czytanie pomaga w zapamiętywaniu trudnych słów.
TREŚĆ DYKTANDA
Opowiedziana półżartem minihistoryjka o wynalazcy Remigiuszu
Remigiusz był bezsprzecznie osobą powszechnie znaną. Wszyscy w okolicy wiedzieli, kim jest ów bujnoczupryniasty, wiecznie rozczochrany, miedzianobrody, hałaśliwy dwudziestopięcioipółletni młodzieniec. Zawsze, na co dzień i od święta, był on ubrany w czerwony prążkowany półgolf oraz bladoniebieskie dżinsy upstrzone przedziwnymi bohomazami. Jego ociężała sylwetka jednym mroziła, innym burzyła krew w żyłach. Jedno jest niewątpliwie pewne - nikt nie pozostawał wobec Remigiusza obojętnym. Ten miejscowy bogacz, spadkobierca horrendalnej fortuny, trwonił ją jak gdyby nigdy nic na swoje ekscentryczne hobby, na konstruowanie nikomu niepotrzebnych urządzeń i przyrządów. Remigiusz, od urodzenia gdańszczanin, mimo iż był kompletnym antytalenciem technicznym, żył w przekonaniu o sile swego intelektu i chlubił się wybitnością swoich niby-naukowych wynalazków. Raz po raz w jego głowie krążyła chmara niedorzecznych pomysłów, które starał się on w mig realizować w swoim laboratorium-warsztacie. Nie raz i nie dwa kończyło się to tragikomicznie albo tragicznie. Nasamprzód okolicą, najczęściej po północy, wstrząsał huk detonacji, po czym w niebo leciały różne elementy pracowni zwariowanego wynalazcy, wreszcie, na koniec czarnoskrzydłe ciemności nocy rozświetlała purpurowa łuna pożaru. Sam sprawca tych nocnych fajerwerków półprzytomny ze zdenerwowania biegał wokół resztek swojej pracowni i swoim nad wyraz głośnym zawodzeniem tylko potęgował i tak już spory harmider. Z powodu nieprzespanych nocy zszarzał i schudł. Wpółsenni sąsiedzi początkowo szczerze współczuli mężczyźnie, a nawet pomagali mu uprzątnąć pogorzelisko. Z czasem jednak, gdy nocne harce wynalazcy stawały się coraz częstsze, sąsiedzi zaczęli ze wstrętem spoglądać na tego niedowarzonego hurraoptymistę i życzyli mu ciągłego, koniecznie jednak cichuteńkiego, superpecha na technicznej niwie. W końcu uznali go za hultaja i nieokrzesańca zakłócającego ich błogi spokój. Aby się go pozbyć, zaciągnęli w banku pożyczkę i wysłali go w podróż dookoła świata. Wreszcie sąsiedzi Remigiusza odetchnęli z ulgą. Po kilku niespokojnych latach mogą odpocząć od tego arcyuciążliwego młodzieńca.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?