Pokochaj Indie

Jarosław Kret/ “Moje Indie"
Deśnok, świątynia bogini Karni Mata: po niedużym, białym, hinduskim budynku rzuconym gdzieś w środek gorącego, rozpalonego do czerwoności radżasthańskiego krajobrazu przechadza się tłum kolorowo ubranych kobiet. Bajkowy obrazek zakłóca tylko jedna rzecz: pomiędzy bosymi stopami Hindusek leniwie snują się tysiące szczurów. Opieszałych, jakby znudzonych, bo przekarmionych. Jedzenia mają w bród. Pielgrzymi przynoszą im a to ser, a to ziarna. W różnych miejscach świątyni stoją okrągłe tace pełne mleka, które popijają gryzonie. Kobiety poruszają się wśród nich w poszukiwaniu Białego Szczura. Według przekazów jego widok ma uleczyć z bezpłodności.
Deśnok, świątynia bogini Karni Mata: po niedużym, białym, hinduskim budynku rzuconym gdzieś w środek gorącego, rozpalonego do czerwoności radżasthańskiego krajobrazu przechadza się tłum kolorowo ubranych kobiet. Bajkowy obrazek zakłóca tylko jedna rzecz: pomiędzy bosymi stopami Hindusek leniwie snują się tysiące szczurów. Opieszałych, jakby znudzonych, bo przekarmionych. Jedzenia mają w bród. Pielgrzymi przynoszą im a to ser, a to ziarna. W różnych miejscach świątyni stoją okrągłe tace pełne mleka, które popijają gryzonie. Kobiety poruszają się wśród nich w poszukiwaniu Białego Szczura. Według przekazów jego widok ma uleczyć z bezpłodności. Jarosław Kret/ “Moje Indie”
Aby pokochać Indie, trzeba chłonąć ich kolory, smaki i zapachy, a przymknąć oczy na naciągaczy, żebraków, wszechobecną biedę i potworny tłum.

Bo zrazić się do tego kraju można tuż po wyjściu z samolotu - przestrzega Jarosław Kret, znany polski dziennikarz i fotoreporter, zapalony podróżnik, autor wydanej niedawno książki "Moje Indie". - Kiedy tylko staniemy na ziemi, napadają nas żebracy, wszelkiej maści naciągacze, widoczna na każdym kroku bieda, brud i potworny tłum, przed którym trudno uciec. Nie można się temu poddać, bo z naszej podróży nici! Trzeba przymknąć na to oczy i popatrzeć na Indie jak na kraj, w którym tradycja ma pięć tysięcy lat i więcej.

Od czego zacząć?
- Moje ulubione miejsce to z pewnością Khadźuraho, niewielka miejscowość w środkowych Indiach, znana z zespołu przepięknych, hinduskich świątyń - opowiada podróżnik. - Powstawały one w IX-X wieku. Polska przyjmowała wtedy chrzest, a Hindusi budowali zdobione misternie rzeźbami świątynie... To dowód na to, jak wielkie jest ich dziedzictwo.

Według przekazów świątyń miało być ponad osiemdziesiąt. Do dziś zachowało się ponad dwadzieścia.
Największą sławę przynoszą im ozdobne rzeźby, z których część przedstawia bardzo śmiałe sceny erotyczne.

- Mówi się, że są to rzeźbione ilustracje słynnej Kamasutry - twierdzi Jarosław Kret. - Ale te erotyczne dzieła stanowią ledwie cząstkę wszystkich pozostałych zdobień.

Khadźuraho to miejsce niezwykłe także dlatego, że zagląda tu niewielu turystów.
Zupełnie przeciwnie jest w słynnym Tadź Mahal, przepięknym, słynącym z niezwykłej wręcz symetrii grobowcu, który dla swej wcześnie zmarłej ukochanej żony wybudował indyjski cesarz z dynastii Wielkich Mogołów, Szahdżahana. To grobowiec, ale w związku z nieprzebranymi rzeszami turystów i wszelkiej maści handlarzy, rikszarzy i innych nie ma tu atmosfery zadumy ani szans na refleksje o przemijaniu.

Zobacz Białego Szczura

- Tadź Mahal straciło swój charakter ze względu na wszechobecną komercję - stwierdza Jarosław Kret. - Szczególnie rażą mnie w tym miejscu stragany pełne kiczowatych pamiątek z tej niezwykłej przecież świątyni miłości...

Popularnym wśród turystów miejscem jest też z pewnością Waranasi. To ośrodek ważny dla wyznawców hinduizmu i buddyzmu, miejsce w którym Hindusi dokonują rytualnych kąpieli w świętej rzece Ganges.

- Natomiast na ciągnących się kilometrami wzdłuż rzeki schodach, zwanych ghatami, palą zwłoki swoich zmarłych - opowiada Jarosław Kret. - Ci zamożniejsi płoną na drzewie, które jest w Indiach bardzo drogie. W stosy wkłada się im też wonne gałązki, a ciała naciera olejkami. Wszystko to sprawia, że szczątki mogą się bardziej spopielić. Biedniejsi mają mniej szczęścia i często ich niedopalone zwłoki pływają w Gangesie.

O ile czas pozwala, warto zboczyć z głównych tras turystycznych w Indiach i zajrzeć choćby do Radźasthanu, stanu w północno-zachodnich Indiach.

Znajduje się tu miejsce niezwykłe: niewielka biała świątynia bogini Białego Szczura - Karni Maty. Tłumnie ściągają do niej kobiety, które nie mogą mieć dzieci. Przychodzą z Radźasthanu, ale i całych Indii. Według przesłania ma je uzdrowić widok Białego Szczura. Kłopot (przynajmniej dla Europejczyków) w tym, że owego mistycznego gryzonia trzeba szukać wśród tysięcy zwykłych szarych szczurów. Żyją one w świątyni Karni Maty jak u Pana Boga za piecem. Pielgrzymi znoszą im jedzenie, ustawiają czary z mlekiem i otaczają troską.

Kto wybiera się do Indii, musi się oswoić z ciągłą niemal obecnością jeszcze jednego zwierzęcia - krowy.

Można je spotkać na placach, chodnikach, ulicach. Kładą się na rondach, tarasują ulice. Są w każdym punkcie Indii i... nie można im nic zrobić. Bo krowa to w Indiach zwierzę święte.
- A Hindusi, gdy mijają się z nią, w geście pozdrowienia dotykają najpierw zwierzęcia, a potem swojej głowy - opowiada Jarosław Kret.

Lepiej zapłać eunuchowi

Deśnok, świątynia bogini Karni Mata: po niedużym, białym, hinduskim budynku rzuconym gdzieś w środek gorącego, rozpalonego do czerwoności radżasthańskiego krajobrazu przechadza się tłum kolorowo ubranych kobiet. Bajkowy obrazek zakłóca tylko jedna rzecz: pomiędzy bosymi stopami Hindusek leniwie snują się tysiące szczurów. Opieszałych, jakby znudzonych, bo przekarmionych. Jedzenia mają w bród. Pielgrzymi przynoszą im a to ser, a to ziarna. W różnych miejscach świątyni stoją okrągłe tace pełne mleka, które popijają gryzonie. Kobiety poruszają się wśród nich w poszukiwaniu Białego Szczura. Według przekazów jego widok ma uleczyć z bezpłodności.
(fot. Jarosław Kret/ “Moje Indie")

Ulice Indii nieustannie pełne są jednak przede wszystkim ludzi. To nieprzebrana masa głów będących w ciągłym ruchu. Chodzą, jedzą albo ubijają interesy. Na porządku dziennym jest to, że pomiędzy "stoiskiem" pucybuta a miejscem, gdzie drzemkę ucina jedna ze świętych krów, na kawałku maty rozkłada się jednoosobowy... zakład dentystyczny.

W kolorowym tłumie można też spotkać grupy tzw. hidźra, czyli eunuchów.
- W dawnych Indiach na dworach muzułmańskich władców mogolskich eunuchowie służyli arystokracji - opisuje Jarosław Kret. - Ze względu na swoją neutralność seksualną byli też wybornymi strażnikami w haremach.

Dziś włóczą się po najciemniejszych zaułkach indyjskich miast. U nas tę przyodzianą w błyskotki i kolorowe ciuchy męską społeczność nazwalibyśmy transseksualistami. Ich głównym zajęciem jest zaczepianie przechodniów i wymuszanie zapłaty.

- Jeśli ktoś się ociąga, może spowodować, że hidźra zaczną tańczyć, głośno zawodzić i grozić, że pokażą swoje okaleczone genitalia... - przestrzegają znawcy Indii.
Z takimi samymi zaczepkami pojawiają się oni na ślubach, przy narodzinach dzieci czy przy poświęceniu domu. Wymuszają zapłatę na dobrą wróżbę.

Po Indiach samolotem

Indie to kraj 10 razy większy od Polski. Kto chce zwiedzić choć jego część, musi się przemieszczać. W miastach najlepszym środkiem komunikacji są riksze lub motoriksze. Wielkie odległości najlepiej pokonywać innymi środkami transportu.

- Indie mają dziś doskonale rozwiniętą sieć wewnętrznych połączeń samolotowych - stwierdza Jarosław Kret. - Swobodnie można więc z nich korzystać, by dotrzeć nawet w najdalsze zakątki kraju. Tym bardziej, że nie są one zbyt drogie.

Ci, którzy chcą się jednak poczuć jak dawni kolonizatorzy tej części świata, powinni się zdecydować na przejażdżkę ambassadorem - starym, typowo indyjskim samochodem.

Dla tych, którzy chcą poznać prawdziwe oblicze Indii, najlepszy będzie pociąg. Jest to również jeden z najtańszych środków komunikacji. Za kilka, kilkanaście dolarów można przemierzać spore odległości.
- Ale trzeba pamiętać, że niezbędnym w pociagu rekwizytem jest łańcuch i kłódka, z pomocą których przymocowuje się bagaż do specjalnych uchwytów - podpowiada Jarosław Kret.

Najlepszy czas, by wybrać się do Indii, to luty i marzec. Temperatura jest wtedy do przyjęcia dla żyjących w chłodach Europejczyków.

- Bo w maju i czerwcu w Indiach bywa 46, a nawet czasem 50 stopni Celsjusza - mówi polski globtroter. - Dla nas to upał nie do zniesienia. W lipcu i sierpniu są z kolei monsuny, a w grudniu, styczniu bywają takie mgły, że przez kilka dni mogą nie wylecieć samoloty.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska