Polak na wakacjach...

sxc.hu
Hotele przed notorycznie narzekającymi turystami się bronią. Wszędzie na świecie jest tzw. czarna lista klientów "awanturujących się”.
Hotele przed notorycznie narzekającymi turystami się bronią. Wszędzie na świecie jest tzw. czarna lista klientów "awanturujących się”. sxc.hu
Polscy turyści narzekają, że w Szwajcarii nie ma fioletowych krów, żądają piwa do śniadania i potrafią skarżyć się na przeciągi w samolocie. Ale i tak nas lubią.

W zeszłym sezonie bohaterem egipskiego Sharm el-Sheik został serbski turysta Dragan Stević. W wodach tego kurortu od kilku tygodni grasował rekin ludojad, a Serb zupełnym przypadkiem, skacząc z pomostu na łeb drapieżnika, posłał go do diabła! Historia obiegła cały świat, Serb był wielbiony, ale wszystko okazało się zmyślone przez jeden z bałkańskich portali specjalizujących w tego typu mistyfikacjach. Polscy turyści potrafią być bohaterami podobnych historii, tyle że prawdziwych.

Fantazja rodakom dopisuje szczególnie na wakacjach. Za granicą generalnie nas lubią, a mogliby wielbić - gdybyśmy nie wynosili ukradkiem jedzenia ze stołówki i wczesnym rankiem nie zasadzali się na leżaki. Generalnie na wakacjach z nami bywa śmiesznie. Czasem strasznie.

Tanzania. Superwypasiony basen w hotelu, którego jedyną wadą jest to, że go zamykają po godzinie 18.00. Zamykają w celach konserwacyjnych. Obsługa wpuszcza wtedy do wody środki dezynfekcyjne, by następnego dnia turyści mogli znów zażywać kąpieli bez strachu, że grozi im coś ze strony afrykańskich mikroorganizmów.

O zagrożeniu chemicznym występującym po 18.00 informuje wielka tablica przed basenem. Napis jest oczywiście po angielsku, a polski turysta jest przecież wykształcony i zrozumie.

- Niestety nie każdy. Podczas mojego pobytu cały czas zdarzały się przypadki, że podpici Polacy wskakiwali do basenu, gdy akurat był czyszczony. Pamiętam szczególnie jednego. Zanurkował, a że nurkował świetnie, nie zamykał oczu.

Swoją szarżę zapłacił chwilową utratą wzroku, gdy chemikalia dostały się do oczu. Biedak wyskoczył z basenu, prosząc o pomoc i krzycząc, że oślepł. Menedżer hotelu zadziałał natychmiast. W ciągu kilku minut przyjechał lekarz i zakropił pływakowi oczy. Gdy ten odzyskał wzrok, nawet nie podziękował - tylko zaczął krzyczeć, że hotel poda do sądu - mówi Paweł, pilot, który wtedy opiekował się polską grupą.

Polski turysta krzyczał po angielsku: - Ja cię ku..wa podam, znaczy "tejk ju" do... Jak jest sąd? Sędzia to dżadż (judge - sędzia po angielsku - red.). To ja cię do dżadża podam! Zobaczysz.

Przykazanie pierwsze: szukaj robactwa

Tabela frankfurcka to dokument określający procentowo zwrot kosztów imprezy turystycznej w przypadku, gdy organizator nie dotrzyma warunków zawartych w umowie. Wynika z niej, że najbardziej opłaca się szukać robactwa w zamieszkiwanym apartamencie.

Jeśli w naszym pokoju są jacyś dodatkowi lokatorzy, możemy żądać nawet 50 proc. zwrotu kosztów. Opłaca się także narzekać na jedzenie, a jeszcze lepiej na jego brak - jeśli biuro uzna nasze roszczenia, to zwróci nam nawet połowę pieniędzy.

Nieco mniejsze zwroty należą się turystom, którzy mają za daleko do plaży albo nie starczyło dla nich miejsca na basenie. Powodów jest mnóstwo. Jest też taka grupa turystów, którzy tabelę tę mają wykutą "na blaszkę", a na wakacje nie jeżdżą po to, by wypoczywać, ale pracować i zarobić na kolejne wakacje. Cały czas chodzą z folderami i umową, wszystko sprawdzają, czy jest tak bajkowo, jak opisał to organizator.

- Pamiętam panią, która kiedyś próbowała przekonać wszystkich, że do plaży jest pół kilometra, podczas gdy było nie więcej niż 50 m, tak jak napisali w folderze. Innym razem opiekowałam się grupą nastolatków. Jedna z dziewcząt cały czas chodziła z telefonem przy uchu i relacjonowała wszystko mamie, która szczuła ją na biuro i kazała szukać niedociągnięć. Nie mogłam się nadziwić, bo ta baba zepsuła pobyt córce, a i tak niczego nie znalazła - mówi pani Basia, pilotka z Opola z wieloletnim doświadczeniem.

Gazety branżowe opublikowały nawet listę najdziwniejszych reklamacji, jakie złożyli klienci biur podróży: Na pierwszym miejscu znalazł się przypadek kobiety, która liczyła na odszkodowanie z powodu ciąży córki. Według matki dziewczyna stała się brzemienna podczas kąpieli w hotelowym basenie.

Inną reklamację złożyła turystka, która uznała, że przeziębiła się podczas lotu do Maroka z powodu pootwieranych okien… w samolocie. Jedno z biur podróży przyjęło też reklamację w kwestii piasku na plaży, bo nie nadawał się do lepienia babek. Ktoś inny żądał rekompensaty za brak w Szwajcarii fioletowych krów, znanych z reklam czekolad Milka.

- Normalne jest to, że ludzie narzekają na wytarte guziki na pilotach, brak miejsca na plaży czy duże fale - mówi pan Marek, pilot wycieczek i rezydent. - Przyzwyczaiłem się także do biadolenia o mało urozmaiconym jedzeniu, mimo że na szwedzkim stole jest tyle przysmaków, że tygodnia by nie starczyło, by wszystkiego spróbować.

"Polskie" jest też narzekanie, że do śniadania nie ma piwa. Bo on, znaczy turysta, zawsze pije piwo na śniadanie. A ja - pilot - mam mu je załatwić.

Hotele przed takimi notorycznie narzekającymi turystami się bronią. Wszędzie na świecie jest tzw. czarna lista klientów "awanturujących się". Robią piekło hotelom, pilotom i rezydentom - z takimi ludźmi biura dogadują się od razu, wypłacając im rekompensaty, zwykle kilkanaście procent wartości imprezy, tylko po to, by nie szli do prasy. Te kwoty to nie żadne kokosy, ale zawsze obniżają koszty kolejnego wyjazdu.

Ciężkie jest życie pilota

Dobry pilot pracuje 24 godziny na dobę. Jest przewodnikiem, ratownikiem, negocjatorem, fotografem, bywa lekarzem od serca i ciała, kierownikiem, a także animatorem. Musi grupie zorganizować czas także podczas drogi powrotnej do domu.

Każdy dobry pilot wie także, że o sukcesie imprezy w ogromnej mierze decydują dwie rzeczy: wiedza o tym, gdzie na trasie znajdują się bezpłatne toalety, i współpraca z kierowcami. Każdy konflikt na tej linii z miejsca kładzie całą imprezę.

Stare pilockie wygi nie mają z taką współpracą problemu. Na pewne trudności muszą się przygotować młodzi piloci, a zwłaszcza pilotki. - Kiedy jechałam w moją pierwszą podróż, koledzy mówili mi, żebym się przypadkiem nie zdradziła, że to mój pierwszy raz. Bo inaczej kierowcy będą mieli ze mnie używanie. Stresowałam się, ale chciałam być twarda. No i trafiłam na kierowców, którzy chyba z miejsca wyczuli żółtodzioba.

Chcieli mi pokazać, gdzie jest moje miejsce, więc uraczyli mnie testem. Zapytali, czym się różni kierowca od autobusu. Wzruszyłam ramionami, a kierowca odparł: jak się położysz pod kierowcą, to się przekonasz - mówi Ania, początkująca w zawodzie pilota. - Teraz wiem, że trzeba odpowiedzieć: znam ten dowcip.

Nie tylko na wypoczynek

Część turystów - zwłaszcza kobiet - wyjeżdża na tzw. seks-turystykę. Nieważny jest język - bo po pierwsze większość porozumiewa się angielskim, a jeśli nie, to i tak język miłości jest taki sam na całym świecie. Przedmiotami westchnień najczęściej są barmani i ratownicy.

- Zawsze mnie to dziwi, bo wokół jest mnóstwo innych, o wiele przystojniejszych mężczyzn - mówi pan Marek. - To chyba kwestia honoru albo zasady. "Wyrwać" ratownika to przecież coś.

Obserwuję, jak ratownicy i kelnerzy na każdym turnusie powiększają listę kontaktów w telefonie. Potem biedny sam nie wie, kto do niego dzwoni. Bo to niby Ela, ale która? Bo przecież w książce jest siedem El.

W jednym z hoteli bułgarskich jest barman, który mówi po polsku. Turyści czują się jak u siebie, a on robi biznes. Mówi po polsku po to, by dostać napiwki. - Teraz obsługa musi się wybitnie starać, by dostać "tipy". Ajwaj napiwkowy skończył się z rozpoczęciem ery "all inclusive".

Ludzie ich nie dają, bo myślą, że wszystko im się należy. Dlatego szybciej dostanie napiwek ten, kto jest miły i podkupi turystów, mówiąc w ich języku.

To, że wszystkiego jest w bród i że jest za darmo, nie odstręcza turystów od robienia kanapek i wynoszenia jedzenia poza stołówkę. - Wiadomo, że jak pani bierze do stolika pół bochenka chleba i jajko na twardo, to nie dlatego, że jest taka głodna. Panie nasmarują sobie kanapki, które upychają potem do torebek. Nie mogę tego pojąć, bo restauracja jest blisko i zawsze można ją odwiedzić - mówi pan Marek.

Polakom należą się - przynajmniej ich zdaniem - leżaki. Robią podchody jeszcze nocą, by zająć wymarzone miejsce. - Hotele tego zabraniają i na teren basenu można wejść dopiero, gdy ratownik otworzy bramkę. Ludzie tłoczą się wtedy przed tą bramką jak przed otwarciem domu handlowego w dzień wyprzedaży. Potem biegną, by zająć najlepsze miejsce - mówi pan Marek.

Nie tylko na basenie, ale i w pokojach jesteśmy bardzo głośni. W liczbie decybeli są od nas lepsi tylko Niemcy i Skandynawowie. Zwłaszcza ci, którzy na wakacje przyjeżdżają z pobudek alkoholowych.

- Jak sobie taki turysta porówna, ile musi za drinka zapłacić w Oslo czy w Sztokholmie i jeszcze musi po niego jechać na obrzeża miasta i to w pewnych godzinach - to on się raczy bez umiaru - wyjaśnia pan Marek.

Mimo wszystkich wpadek Polaków się ceni: - Za ciepło i otwartość. Oby tak było jak najdłużej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska