Matematyk w liceum mówił mu złośliwie: "Połatyński, ty to tylko aktorem możesz zostać". Z maturą w kieszeni miał już załatwioną wakacyjną pracę "kaowca" w uzdrowisku, gdy zobaczył afisze łódzkiej Filmówki i na zasadzie "co mi szkodzi" pojechał na egzamin.
Studia ukończył w 1981 roku. Dwa lata później związał się z Teatrem Kochanowskiego. Przerwę od teatru zrobił sobie na chwilę, gdy mocno uwierzył w kapitalizm, zajął się reklamą i założył własną firmę, na potrzeby której nauczył się nawet szyć niemowlęce śpioszki.
Biznesowa przygoda zakończyła się po trzech latach i Połatyński wrócił na opolską scenę. W sumie zagrał ponad 30 głównych ról w 70 przedstawieniach. Występował także w filmach i telewizji. Opolska publiczność doskonale pamięta jego ostatnie kreacje - w "Matce Joannie od Aniołów", "Kolacji dla głupca", "Mr Love".
Kiedy w 2003 roku się żegnał - wciąż uważa, że tymczasowo - z opolskim teatrem, był świeżo po sukcesie na Opolskich Konfrontacjach Teatralnych, gdzie za rolę Majora w "Niepoprawnych" otrzymał wyróżnienie. Spełniony aktorsko wyjechał do Kanady realizować marzenia o nauce reżyserii.
Za stary na studia
Papiery na reżyserię składał najpierw do akademii teatralnych w Wiedniu, Berlinie i Monachium. Zna biegle niemiecki. Uczył gry aktorskiej i monologu w Film und Theater Athanorakademie w Burghausen, gdzie wyreżyserował dwa przedstawienia dyplomowe, m.in. bardzo dobrze przyjęte "Trzy siostry" Czechowa.
Okazało się jednak, że w Europie jestem za stary na studia, bo obowiązuje tu limit wieku, 28 lat - mówi Połatyński.
Szansa pojawiła się dopiero w Kanadzie.
Wielu doświadczonych polskich aktorów bierze się do reżyserii bez stosownego papieru i Połatyński też tak robił, ale miał poczucie, że to nie wystarczy.
- Robię świetne pierogi i gołąbki, wszyscy je chwalą - zapewnia - ale to nie znaczy, że jestem dobrym kucharzem i że te potrawy za każdym razem wychodzą mi tak samo.
Słuszność tego przekonania potwierdził mu potem David Rotenberg, znany kanadyjski reżyser i wykładowca na York University. Aktor-reżyser - mawiał Rotenberg - reżyseruje aktorów i sceny. Reżyser-reżyser pracuje nad całą sztuką, opowiada historię, używając odpowiedniego języka i narzędzi sztuki.
Połatyński wybrał prestiżowy York University w Toronto, trzecią pod względem wielkości kanadyjską uczelnię, gdzie studiuje kilkadziesiąt tysięcy osób, w tym kilka na samym wydziale artystycznym.
Po nocach straszyły go... buty
Zaraz po przyjeździe do Toronto kupił sobie buty. Właściwie - buciory, potężne, z metalowymi okuciami. Takie, jakich używają robotnicy na budowach. Postawił te buty na widoku w pokoju. To była jego motywacja do nauki angielskiego. Za ocean pojechał bowiem z zerową znajomością języka. Na jego opanowanie dał sobie półtora roku.
Uczyłem się po 8-9 godzin dziennie. W nocy budziłem się przerażony, bo przyśniło się jakieś słówko, którego nie rozumiałem. Buty przypominały mi, że jak się nie uda, to będę musiał je założyć - wspomina ze śmiechem.
Kiedy zdał międzynarodowy egzamin, mogł złożyć papiery na studia. Przygotował po angielsku egzemplarz reżyserski "Matki" Witkacego (nad realizacją tej sztuki pracował jeszcze z Bartoszem Zaczykiewiczem w Opolu i zamierza kiedyś wystawić ją w Kanadzie). O dwa indeksy ubiegało się 40 osób.
- Kiedy przyszło pismo z uczelni, kupiłem whisky, siadłem na tarasie i przez pięć godzin nie mogłem zdecydować się na otwarcie koperty - wspomina.
Skanseny w krainie tolerancji
- Kanada chlubi się swą wielokulturowością i programową tolerancją. Tu nikt nie czuje się obco. - Na kursie angielskiego szyici uśmiechali się do sunnitów - mówi. - Przyjechali z najbardziej zapalnych miejsc świata, ale w krainie tolerancji zapominali o nienawiści.
Kiedy lepiej poznał kraj, dostrzegł jednak także drugą stronę medalu. Kanadyjskie państwo dofinansowuje liczne inicjatywy etniczne, ale to zamiast sprzyjać przenikaniu się kultur, zamyka mniejszości kulturowe w swoistych gettach.
- Na swój użytek nazwałem to skansenizmem - mówi Połatyński. - Kanada przypomina ser szwajcarski: dużo grup etnicznych, ale między nimi coraz grubsze ścianki. W Misisadze (jak nasi rodacy spolszczają nazwę Mississauga), sypialni Toronto, gdzie mieszka 200 tysięcy Polaków, można żyć, nie znając angielskiego.
Co trzy miesiące przyjeżdża tu Teatr Narodowy z Warszawy - pod hasłem promocji polskiej kultury - ale oglądają go tylko swojacy, którzy idą "na aktorów" znanych z seriali widzianych na TV Polonia. To żadna promocja kultury, bo biletów nie kupi rdzenny Kanadyjczyk.
Burzenie kulturowych barier
Z tych obserwacji narodziła się idea Atlas Stage Productions Canada, kompanii teatralnej, którą Połatyński założył w 2004 roku. Jest tam m.in. dwoje młodych aktorów z polskimi korzeniami, ale już wykształconych w Kanadzie, Grek, Austriak, czarnoskóry Kanadyjczyk.
Do zespołowej pracy wkładają różne doświadczenia życiowe, kulturalne, artystyczne, wzajemnie się inspirując. Już pierwsze przedstawienie - "Theatre of the Film Noir" torontońskiego dramaturga G.F. Walkera - okazało się sukcesem, bo na widowni zasiedli Kanadyjczycy, Meksykanie, Chińczycy, Żydzi. I Polacy. Wielkie uznanie wzbudził też plakat do przedstawienia autorstwa opolskiego artysty, Bolesława Polnara.
Ale produkcja przedstawień to nie wszystko. O Atlas Stage Połatyński mówi, że to także "inicjatywa intelektualno-edukacyjno-twórcza". Właśnie jest w trakcie pierwszej europejskiej misji swej kompanii, której celem jest nawiązanie współpracy z 10-12 teatrami z Europy Środkowej, wymiana przedstawień i reżyserów, spotkania i dyskusje w szkołach teatralnych.
I nie chodzi tylko o budowanie pomostów między kanadyjskim teatrem Połatyńskiego a teatrami europejskimi, ale też o współpracę w grupie każdego z każdym.
- Teatr musi czerpać z różnych inspiracji, ruszać się, podróżować, bo inaczej kostnieje - mówi Połatyński. - Niech raz w roku Polak zrobi polską sztukę w Niemczech, a Austriak austriacką w Polsce, bo na tym się zna.
Inicjatywa Połatyńskiego ma wsparcie polskiego Konsulatu Generalnego w Toronto, Instytutu Goethego oraz Ambasady Kanady w Wiedniu, która bardzo poważnie potraktowała ten projekt w ramach współpracy kulturalnej Kanady z Europą.
Na pierwszej trasie kompanii Połatyńskiego znalazła się Częstochowa, Kraków, Opole, Wrocław, Legnica, Wiedeń i Berlin. Kanadyjski teatr nie płaci za wynajem scen, noclegi i transport między miastami. Ma także udziały w sprzedaży biletów. Na takich samych zasadach będzie gościć u siebie Europejczyków.
- My działamy na zasadach non profit. Co dostaniemy w Europie, tym odwdzięczymy się u siebie - gwarantuje Połatyński.
Dzięki temu projektowi wyjazd do Kanady planuje już Opolski Teatr Lalki i Aktora, który gościł zespół Połatyńskiego w Opolu. Dlaczego nie macierzysta scena, której aktorem (choć na bezpłatnym urlopie) jest wciąż Mirosław Połatyński?
Bardzo chciałem, by moi koledzy z "Kochanowskiego" mogli pokazać się w Kanadzie. Kiedy wszystko było ustalone, usłyszałem, że za występ muszę zapłacić 20 tysięcy złotych. I przywieźć własne rolki biletowe.
Szef Teatru Lalki i Aktora z Połatyńskim dogadał się w trzy dni.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?