Policja sprawdza, czy zmarłego okradziono

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Rzeczy ofiar wypadku spisano do protokołu po wydobyciu ciał z rozbitego golfa.
Rzeczy ofiar wypadku spisano do protokołu po wydobyciu ciał z rozbitego golfa.
Rodzice Marcina, który w listopadzie zginął w wypadku pod Lubrzą twierdzą, że syn miał przy sobie więcej pieniędzy niż im oddano.

Tak było

Tak było

Do wypadku doszło 28 listopada ub. roku na obwodnicy Lubrzy. Marcin, Sylwester i Kamila wracali do domu z Anglii. Wieźli zarobione za granicą pieniądze. Mieli pecha. Z powodu mgły ich samolot nie wylądował w Katowicach, ale w Warszawie. Podróż zabrała im niespodziewanie całą noc. Golfem Sylwestra, pozostawionym wcześniej na lotnisku, jechali z Katowic. Nad ranem na długiej prostej kierujący golfem musiał zasnąć, bo samochód zjechał na drugi pas i czołowo uderzył w peugeota. Przeżyła tylko dziewczyna.

Po rzeczy wezwano nas na policję następnego dnia po wypadku - wspomina Krystyna Kotlarz ze Starego Lasu pod Głuchołazami, matka Marcina, który zginął.
Kotlarzom i dwóm rodzinom podróżujących golfem młodych ludzi policja przekazała znalezione w samochodzie rzeczy.

- Każdy brał to, co chciał, a my byliśmy ostatni - opowiada Krystyna Kotlarz. - Tak nie powinno być. Powinni nas wezwać równocześnie.
Przy Marcinie znaleziono portfel z kwotą 1200 funtów brytyjskich. Tymczasem rodzice zgodnie twierdzą, że wiózł do Polski 3000 funtów.
Ojciec to wie, bo był wtedy z synem w Anglii. Matce chłopak opowiadał o tej kwocie przez telefon. Miał też wieźć dwa laptopy, a rodzinie zwrócono tylko jeden, zniszczony.

- Śledztwo nadal trwa. Obecnie trudno wykluczyć zarówno to, że do kradzieży doszło, jak i to, że tych pieniędzy ofiara nie miała - mówi Jerzy Astramowicz, naczelnik wydziału dochodzeniowo-śledczego komendy w Prudniku. Policjanci chcą jeszcze przesłuchać kolegów, z którymi Marcin mieszkał w Anglii.
Czekają też nadal na bankowe dokumenty, że mieszkaniec Starego Lasu taką kwotę wypłacił przed wyjazdem do Polski.
- Co do laptopa ustaliliśmy, że sprzedali go jeszcze przed przyjazdem do kraju- mówi Astramowicz.

Piotr Kulczyk, rzecznik prudnickiej policji, wyjaśnia: - Rzeczy rozpoznane przez rodziny wydawaliśmy za protokolarnym potwierdzeniem odbioru. Nie ma powodu, żeby wszystkich wzywać jednocześnie, bo wszystko można sprawdzić w protokole.
Podkreśla, że na miejscu takich wypadków drogowych nikt nie ma czasu, żeby zajmować się bagażami.

- W tamtym przypadku lekarz stwierdził zgon i nikt nie ruszał ciał ofiar, aż je z samochodu wydobyli strażacy. Wtedy dopiero zebrano rzeczy podróżnych i wpisano je do protokołu - relacjonuje Kulczyk.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska