Policjant pierwszego kontaktu

Mirosław Olszewski
Jestem zerem. Tak mnie ocenili policjanci, gdy mój dzielnicowy udzielił mi pouczenia w związku z tym, że rzuciłem niedopałek w pryzmę śniegu. W jego rewirze, w centrum Opola.

Zostając zerem, bardzo się ucieszyłem. Gdyby bowiem tamci powiedzieli "bingo" albo "jeden", ten tekst by nie powstał, bo dzielnicowy Piotr Chwastowski może i by mnie aresztował albo co.

Chwastowski jest dzielnicowym on-line. Oznacza to, że ma wart trzy tysiące złotych aparat Motoroli podpięty do ramienia i w każdej chwili może sprawdzić, czy redaktor Olszewski lub fotoreporter Stauffer nie są aby ściganymi kryminalistami. Chwilowo nie byliśmy.
Zostałem jednak pouczony, zarejestrowany, wpisany do notesu dzielnicowego, zatem gdy dopuszczę się podobnego czynu w przyszłości, będzie to działanie w warunkach recydywy.

No to z buta
Idziemy się przejść przez targowisko "Cytrusek". Po trzech latach "dzielnicowania" wszyscy go tu znają i to nie tylko z racji munduru.
- Szacunek dla pana władzy - wita Chwastowskiego handlarz ciuchami.

- Władza to jest w Warszawie. Ja jestem tylko jej zbrojnym ramieniem - uśmiecha się dzielnicowy. Targowiskowe gadki-szmatki.
- Chodzimy tu - wyjaśnia mi - bo ludzie powinni widzieć, że państwo jest obecne.

Niedawno na obu targowiskach Opola - "Cytrusku" i "ruskim targu" - przebywała na gościnnych występach ekipa Romów ze Słowacji. Kroili kobietom torebki, aż furczało. Piotr podchodzi do znajomej Romki, która handluje z ręki podróbkami perfum.

- Pani wie, kim oni są?
Kobieta zaręcza, że nie wie, choć potwierdza, że mówili wprawdzie po romsku, ale wplatali zwroty słowackie. Oczywiście, da znać pod numer 112, gdy znowu ich zobaczy.

- Da znać? - pytam Piotra.
- Mało prawdopodobne, ale możliwe - odpowiada. - Unikając stereotypów, można powiedzieć tak, że jeśli jakaś grupa czuje się zagrożona w swoich interesach przez inną, to czasem próbuje się posłużyć policją. Tak czy inaczej - my wychodzimy na swoje. Statystyka kraśnieje!
Bo po targowiskach kręci się wielu kieszonkowców. Zwinięcie "płytko niesionego w kieszeni portfela" to dla nich drobiazg. Ale między nimi kręcą się też policjanci po cywilu, którzy równie dobrze jak ci pierwsi potrafią ocenić, kto sam przez niefrasobliwość czyni z siebie potencjalną ofiarę.
- Słuchałem kiedyś pewnej kobiety - opowiada Piotr. - Bizneswoman. Strojna, postawna, z inteligencją wypisaną na twarzy. Skarżyła się, że podeszła do niej na ulicy kobieta i zaproponowała wróżbę, czy jej się w interesach powiedzie. Warunek był taki, że ona da jej swoją portmonetkę i na chwilę odejdzie. I słyszę: "Da pan wiarę, że jak po chwili wróciłam, już jej nie było???".

Władza musi reagować
Łapiemy dzieciaka na przejściu dla pieszych. Przebiegał na czerwonym świetle. Piotr udaje groźnego, a dzieciak niemal omdlewa ze strachu. Piotr z całym namaszczeniem wpisuje jego dane do swojego notesu, a dzieciak z wrażenia aż zapomniał daty swych urodzin.
- Ludzie stojący na przejściu to widzieli - tłumaczy Piotr. - Widzieli, że dzieciak biegnie na czerwonym świetle, a obok stoi policjant. No to jakbym nie zareagował, pomyśleliby - to na co my płacimy podatki?

Mówię dzieciakowi, żeby otrzepał sobie spodnie ze śniegu, bo się przeziębi. Robi to natychmiast. Jak polecenia wydaje facet stojący obok policjanta, w ciemnych okularach i po cywilnemu, nie należy marudzić.
Następną interwencję mamy w firmie, która ma parking, tam przyczepę dla stróża, a w niej jacyś Rambo po dyskotece wybili szybę, żeby zaimponować dziewuchom.
Ale firma nie chce się skarżyć. Szyba warta 60 złotych, a spodziewane koszty korowodów w sądzie...
Znowu z buta... Tym razem do gościa, który ma wezwanie do sądu. Włazimy na trzecie piętro.

- Stara policyjna prawda głosi, że jak trzeba doręczyć wezwanie w budynku, gdzie nie ma windy, to zwykle jest to najwyższe piętro. Jak jest winda, to adresat mieszka na dole - sapie Piotr.

- Wezwanie - dziwi się facet. - Przez policję?

- Ja tam nie wiem, ja tu robię za listonosza. Tylko z bronią za pasem - odpowiada dzielnicowy.
Chwastowski tak sobie gada z ludźmi, żartuje, oni z nim, a rano sam został pouczony, że dźwiga brzemię odpowiedzialności za obraz policji, więc ma być poważny, surowy, odpowiedzialny, zatroskany i konsekwentny. No, żeby dziennikarz dobrze napisał i w tonie pozytywnym.

Bo dywan nie odkurzony…
Ale tu, w tym budynku opodal, jest problem. Tata z mamą się już nawet nie lubią. Ale oboje jeżdżą na roboty za granicę, dzięki czemu rodzina ma co jeść.
Dzieciaki zostają w domu na długie miesiące same.
Problem polega na tym, że jak tato się napije, to ma pretensje. A o to na przykład, że dywan nie odkurzony (choć przecież przywiózł z zagranicy bajerancki odkurzacz), albo o to, że naczynia nie pozmywane i takie tam. Czy tato ma rację, ma rozstrzygnąć dzielnicowy.
Bywa, że jak tacie odbije po wódce, to wszystko kończy się interwencją policji. Przyjeżdżają, biorą do wytrzeźwiałki. Ostatnio nawet w dość dramatycznych okolicznościach. (O tym obiecałem nie pisać, bo policjanci z grupy interwencyjnej wykazali się wyczuciem sytuacji i nie reagowali jak Robocopy, tylko ludzie - to nie piszę).

Dzielnicowy: - Mógłbym być wprawdzie waszym synem, ale czy wy się nie powinniście rozwieść?
Tak sobie siedzimy na wersalce i rozważamy, czy powinni się rozwieść.

Facet nie chce. Żyje z żoną ponad trzydzieści lat, a ona jak to baba... Jest, jaka jest, czyli czasem wkurza. Więc po co się rozwodzić, skoro ona się nie zmieni, w dodatku te lata wspólne... Żona z kolei miałaby wiele do powiedzenia, ale mąż jej nie pozwala, bo wciąż się wcina w jej wywód, bombarduje argumentami, obezwładnia swoją logiką, zagaduje na amen, zatem...

Poszło między innymi o dywan. Ponoć nie odkurzany od kilku dni. Odruchowo patrzymy pod nogi.
Chyba odkurzony jednak, a może nie...?

Teraz facet pod adresem żony: - Nie odkurzony. I w piecu nie napalone!
Siedzimy z dzielnicowym, a on klaruje małżeństwu, że skoro jest, jak jest, to może oni by oni skorzystali z instytucji separacji?
Palimy papierosy, pijemy wodę.

Separacja? Hm. Może i się nawet nie lubią. Jakby kto spojrzał z boku, może i nienawidzą. Ale żeby separacja? A uchowaj Bóg!
Teraz idziemy do innego pokoju pogadać z dzieciakami. Piotr jak pracownik poradni rodzinnej klaruje im: - Jak tato ma przyjechać, to zróbcie w przeddzień porządek. Do bólu. Wszystko ma lśnić i błyszczeć. Bo wiecie, czego mu trzeba? Poczucia, że on to nakazał, a wy wykonaliście jego zalecenia.
No i co tu po nas dłużej? Idziemy. Piotr obiecuje, że będzie wpadał co jakiś czas. Niezapowiedzianie. Ot, raz na miesiąc, sprawdzić, czy wszystko OK. Żona kłopotliwego męża jest bardzo z tego powodu szczęśliwa. Słowa słowami, ale wizyta dzielnicowego to zawsze jakaś gwarancja jej bezpieczeństwa.
Idziemy przez pobliskie targowisko.

- Piotrek - pytam w końcu. - On miał też pretensje do nastoletnich córek, że noszą duże dekolty. Są faktycznie duże. Dekolty, nie piersi. Jako dzielnicowy nie powinieneś im zwrócić uwagi?
Piotr spojrzał tylko na mnie, co wystarczyło za odpowiedź.

Pałka ludzi usztywnia
Wedle świętego regulaminu Piotr ma nosić pałkę przy boku. Ale nie nosi, jak wielu policjantów "pierwszego kontaktu", bowiem jeśli ma z ludźmi gadać normalnie, to pała nie powinna mu machać przy boku. Ona onieśmiela, usztywnia. Dlatego choć Paweł strzela mu tysiące zdjęć, Piotr okręca się jak modelka. To samo jest z czapką. Jak media filmują policjantów, oni muszą być w czapkach, a na ogół nie są. Jest część kamerzystów, którzy o tym wiedzą. Uprzedzają: panowie, teraz kręcimy! Wtedy policjanci wkładają czapki, żeby przełożeni widzieli, że są w regulaminowych strojach. Potem je zdejmują, bo niewygodne.

Jeszcze tylko wizyta u pobliskiego zegarmistrza (pani z sąsiedztwa, która twierdzi, że podsłuchują ją wszystkie wywiady świata, na szczęście wyjechała do córki do Niemiec).
Zegarmistrza rabuje jakiś matoł, który wybija szybę i zgarnia, co jest na wystawie. Zegarmistrz zainstalował wprawdzie we wnętrzu monitoring, ale...
- Mogę tylko filmować klientów we wnętrzu - tłumaczy zegarmistrz. - Nie wolno tych na zewnątrz.
Szybę witryny wybija się jednak z zewnątrz. A z kolei ci wewnątrz mogą mieć uzasadnione prawem pretensje, że ktoś ich filmuje. No, bo jeśli - załóżmy - są w trakcie sprawy rozwodowej - i chcą ukryć swoje rzeczywiste dochody, tym samym zakupy?
Z ostatniej chwili: Piotr odebrał telefon od awanturnego faceta od tych nie odkurzonych dywanów w jednym z mieszkań w centrum Opola, czyli w jego rewirze. Otóż - poinformował - zostały odkurzone. Jest w pozytywnym szoku, więc pozytywnie nastrojony do rodziny. A dzielnicowy może odnotować sukces. Mały, ale jednak.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska