Policyjny negocjator. Zawód ratujący życie

fot. Sławomir Mielnik
Odznakę wymyślili sami negocjatorzy. Wyciągnięta dłoń, a na niej kula ziemska. To jest coś, czego nie kupisz za żadne pieniądze.
Odznakę wymyślili sami negocjatorzy. Wyciągnięta dłoń, a na niej kula ziemska. To jest coś, czego nie kupisz za żadne pieniądze. fot. Sławomir Mielnik
Jest ich dwanaścioro, w tym dwie kobiety. Nie ma znaczenia, czy wisi na włosku zdrowie bandyty, złodzieja czy kogoś uczciwego. Oni zawsze jadą ratować człowieka.

Rzucają wszystko, kiedy nadchodzi informacja, że ktoś wisi na gzymsie wieżowca, huśta się na barierce wiaduktu, krzyczy, że zaraz skoczy pod nadjeżdżający pociąg. Są, gdy w zabarykadowanym mieszkaniu mężczyzna trzyma nóż na gardle swojej kobiety i mówi, że zaraz ją zabije. Mężczyzna siedzący na przęśle mostu Piastowskiego w Opolu krzyczał, że rzuci się do wody.

- Nie ma siły, po takim sygnale zaraz człowiekowi skacze adrenalina, co nie znaczy, że traci się opanowanie - mówi Krystian, od kilkunastu lat w policji, od ośmiu - negocjator. Prosi, żeby nie pisać, jak się nazywa. Nie ze strachu o siebie, ale z obawy, że popularność mogłaby mu tylko w negocjacjach zaszkodzić. Policja odcina ruch na ulicy, a po chwili Krystian siedzi w koszu strażackiego wysięgnika. Wysięgnik pnie się w górę, strażacki operator przesuwa kosz w stronę desperata na moście. Nie za blisko, ale i nie za daleko, tak, żeby negocjator mógł z nim spokojnie rozmawiać.

Na dole są pozostali członkowie zespołu, Krystian ma z nimi kontakt. Za taśmą jak zwykle pełno gapiów, ktoś krzyczy: K…, no wreszcie skacz, nie rób jaj! Ile będziemy tutaj czekać? Skaczesz albo schodzisz. Dla negocjatorów to okropne chwile. - O każdym ruchu ten zdesperowany człowiek musi być informowany, nagła zmiana sytuacji może być niedobra, może go sprowokować do tego ostatecznego kroku - tłumaczy Krystian. O czym rozmawia się z desperatem?

- Negocjator nie jest psychologiem ani psychiatrą - mówi wymijająco. - Nie prowadzi żadnej terapii z potencjalnym samobójcą. To jest zwykła, ludzka rozmowa. Są jednak tematy tabu. - Odpadają tematy religijne - mówi. - Można trafić na teologa, więc zaraz mnie zagnie i stracę w jego oczach. Tu nie chodzi o moje samopoczucie, ale jego zaufanie. O oparcie i chwilowe poczucie bezpieczeństwa, więc nie można tracić w jego oczach.

Papieros czasem ratuje życie
- Nie palę - mówi Krystian. - Ale zdarza się, że sięgam po fajkę podczas negocjacji. Zapalił też wtedy na moście Piastowskim. Po długiej rozmowie był już moment, ta odpowiednia chwila, kiedy mógł zaproponować papierosa.
- Mówiłem mu, że zaraz zjadę w dół, żeby przynieść papierosy - opowiada Krystian. - W negocjacjach nie może być kłamstwa, manipulacji czy nieprzewidzianych ruchów. Jeśli czegoś nie wiem, to mówię.

Po chwili w "koszu" siedział już niedoszły samobójca. Trząsł się z zimna, Krystian dał mu swoją kurtkę, którą naciągnął głęboko na głowę. - Bał się, że ktoś go rozpozna - tłumaczy. - Zgodził się pojechać do szpitala psychiatrycznego. Akcja trwała 2,5 godziny, ale zdarzają się o wiele dłuższe. - Kilka dni później byłem w szpitalu na Wodociągowej, ten mężczyzna przywitał się ze mną i podziękował za uratowanie życia - wspomina negocjator. - Może komuś to się wyda dziwne, ale dla mnie to jest najwyższa gratyfikacja.

Potrzebny jest kolega
Wiadukt na Obrońców Stalingradu w Opolu. Młody mężczyzna robi "wahadło" na barierce, trzyma się już tylko lewą ręką. Policjanci widzą nadjeżdżający pod wiadukt pociąg. Ruch częściowo zatrzymany, bo tylko czasem przejedzie autobus MZK. Chłopak przestaje się kołysać na barierce, ale po chwili robi to samo z jeszcze większą siłą.

Zaczyna się kołysać, kiedy ktoś próbuje do niego się zbliżyć. - Rzuciła go dziewczyna - opowiada negocjator. - Nie chciał z nami rozmawiać. Czasami któryś z negocjatorów się nie spodoba, jego twarz czy tembr głosu może desperatowi kogoś przypominać, kogoś, kto wpędzał go we frustrację. Wtedy próbuje inny z zespołu. Ale tym razem od samobójczego skoku 25-letniego mężczyznę odwiódł jego kolega. - Widzieliśmy, że chce rozmawiać tylko z nim, on był naszymi ustami. Akcja trwała ponad dwie godziny, Bogu dzięki, powiodło się - wzdycha Krystian.

Nie pomogły żadne słowa
Jedno z większych miast na Opolszczyźnie. Wieczór. O 21 dyżurny policji odbiera alarmujący sygnał, że 50-letni mieszkaniec jednego z bloków zabarykadował drzwi. Pokaleczył żonę, ona wzywa pomocy. On krzyczy, że najpierw ją zabije, a potem sobie odbierze życie. - Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, żonę wypuścił na korytarz, zabrało ją wezwane przez sąsiadów pogotowie - opowiada Krystian. - On zabarykadował drzwi, wisiał na krawędzi okna. Z dołu obserwowali go inni negocjatorzy.

Krystian prosi o anonimowość. Popularność mogłaby mu zaszkodzić w negocjacjach.
(fot. fot. Sławomir Mielnik)

Z chaotycznie wykrzykiwanych słów można było zrozumieć, że mężczyzna stracił pracę. Wcześniej spotkały go jeszcze jakieś inne niepowodzenia i to wszystko pchnęło go na skraj szaleństwa. Co jakiś czas udawało się go przyciągnąć do drzwi. Ale po chwili słyszeli, że ponownie odchodził. W pewnym momencie rozległ się brzęk szkła, to poleciała szyba w drzwiach pokoju. Mężczyzna znowu wisiał w oknie, słyszeli jego przekleństwa. Na dole pod oknem stali strażacy z rozpiętym skokochronem.

Zastęp negocjatorów wciąż jednak liczył na przełom. - Akcja trwała cztery godziny, a nasze słowa trafiały już w próżnię - wspomina Krystian. Trzeba było sięgnąć po radykalne rozwiązanie. Antyterroryści wyważyli drzwi i w błyskawicznej akcji ściągnęli desperata z krawędzi okna.

W razie czego jest kobieta
Dwudziestolatek pokłócił się z ojcem o 5 złotych - żądał, żeby mu je zwrócił. Miał jeszcze do niego jakieś inne żale. A chłopak cierpiał, bo rzuciła go dziewczyna. I coś w nim eksplodowało. Kiedy negocjatorzy weszli do środka, 20-latek w ręce trzymał nóż, nie pozwalał się do siebie zbliżyć. Co jakiś czas ostrzem noża przesuwał po brzuchu, pokazywał, w którym miejscu "wywali sobie bebechy". Wszystko przy dźwiękach głośnej, delirycznej muzyki.
Wystarczył jeden rzut oka, by negocjatorzy zobaczyli, że w mieszkaniu brakuje kobiecej ręki. Po chwili usłyszeli potwierdzenie, chłopak przeklinał ojca, winiąc go za śmierć matki. - Uznaliśmy, że dobrym rozwiązaniem byłaby rozmowa z naszą negocjatorką - mówi Krystian. - Ale on nie chciał rozmawiać z kobietą.

Zastąpił ją kolega. Wydawało się, że rozmowa zaczyna się kleić, wchodzą na płaszczyznę, z której będą mogli go odwieść od desperackiego kroku. Kiedy wydawało się, że to już, znów włączał na full tę swoją muzykę. Uciekał, odpływał razem z nią, znowu wywijał tą kosą. - Odebraliśmy mu w końcu nóż, zgodził się na szpital - mówi Krystian. - Ale zanim dotarliśmy na komendę, to już zdążył zwiać ze szpitala…

Dał się skusić mineralną
Zdesperowany człowiek stał już po drugiej stronie balustrady na moście. - Wisiał nad Odrą, wystarczyło, żeby puścił rękę - i zakończyłby w rzece - mówi Krystian. Jakimś ostrzem przecinał sobie żyły, negocjatorzy mogli zobaczyć, jak po każdym przesunięciu pojawia się strużka krwi. - Stracił jej dużo, omdlewał. Wtedy Krystian zapytał desperata, czy chce mu się pić. Chciał. Przeszedł na drugą stronę balustrady. Przekonali go, żeby już tam został.
W takich sytuacjach przychodzi ulga, radość, że uratowali komuś życie. Wcześniej są tak skoncentrowani na swojej pracy, że nie wiedzą, co dzieje się w pobliżu. Kiedyś po pomyślnie zakończonych negocjacjach Krystian nawet nie słyszał, jak ludzie bili mu brawo. Dopiero kilka godzin po akcji usłyszał je w radiu. - Bywa, że zdesperowany człowiek odstępuje od myśli samobójczych, zanim się pojawimy - tłumaczy. - Tych wezwań jest dużo, bywa, że nawet kilka w ciągu miesiąca.

Negocjator za dziękuję
Osiem lat temu, kiedy był jeszcze zwykłym gliniarzem, Krystian oglądał u znajomych "Negocjatora". - Może ktoś nie uwierzyć, ale następnego dnia zaproszono mnie do komendy na rozmowy i wyznaczono termin testów psychologicznych - wspomina. Potem było szkolenie, mógł skonfrontować rzeczywistość z filmem. - Film to w dużym stopniu fikcja - tłumaczy Krystian. - Podobnie jest z filmami o gliniarzach. Niby coś się zgadza, ale niewiele ma wspólnego z rzeczywistością.

Krystian, jak każdy policyjny negocjator, nosi charakterystyczną odznakę. Autorami jej pomysłu graficznego są negocjatorzy. Wyciągnięta dłoń, a na niej kula ziemska. - To jest to coś, czego za żadne pieniądze człowiek nie kupi - tłumaczy treść odznaki Artur. - Chociażby życzliwości czy ciepła. I drobny napis "Po pierwsze człowiek". Chętnych do pracy negocjatorów jest wielu, choć nie przyciągają ich dodatkowe zarobki. - To tylko dodatkowa robota, bo negocjacje są w ramach wolontariatu - mówi Krystian. - Na co dzień policjant-negocjator ma jeszcze inne obowiązki.

- Nie wszyscy chętni policjanci przechodzą pomyślnie psychologiczne testy - podkreśla Piotr, który koordynuje pracę opolskich negocjatorów. W służbie od 8 lat, negocjatorem jest od czterech. - Jedną z przeszkód jest brak zdolności do empatii, a u negocjatora to podstawa. Piotr pierwszy się dowiaduje, że gdzieś jest problem, więc musi stworzyć zastęp. - Są trzy sytuacje, kiedy do akcji wkraczają negocjatorzy: groźba samobójcza, użycia broni lub materiału wybuchowego oraz wzięcie zakładników - mówi koordynator.

- Natychmiast chcę mieć obraz tego, co się dzieje, mężczyzna czy kobieta. Potem zastęp jest jak pięść. Działają niby tak samo, ale każdy wnosi coś innego. Ta praca wciąga, często staje się treścią ich życia. Niektórzy mówią nawet, że zboczeniem zawodowym. - Człowiek idzie z rodziną na spacer i pod wieżowcem widzi żywopłot, do tego wąską uliczkę - opowiada Krystian. - I od razu pojawia się myśl: jak tutaj rozłożą się strażacy ze sprzętem, żeby ratować człowieka? Jak tam w ogóle podjechać? Niby odpoczywam, a takie myśli same się cisną do głowy.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska