Polowanie pod Murowem. Czy zagraniczni myśliwi urządzili sobie rzeź?

Mirela Mazurkiewicz
Według świadków, uczestnicy polowania strzelali do zwierząt, które znalazły się w pułapce. - Zagonili zwierzęta na ogrodzony teren, a później je zabijali. Zwierzyna uciekając przed kulami raniła się o drut kolczasty - mówią świadkowie. Po naszej interwencji nadleśnictwo bada sprawę polowania dla cudzoziemców.

Radomierowice to niewielka miejscowość nieopodal Murowa. W piątek około południa pracownicy położonej w pobliżu fermy drobiu usłyszeli strzały.

- To była dosłownie kanonada. Padła seria z dwóch stron. Ludzie nie wychodzili z budynku, bo każdy bał się, żeby nie dostać kulą - relacjonuje jeden ze świadków. - W końcu wszystko ustało. Później, na pace jednego z samochodów, widziałem zastrzeloną zwierzynę. Widok tego, co zostało na polu, był makabryczny.

Pracownicy fermy po tym, jak myśliwi zniknęli, wybrali się w miejsce, gdzie odbyło się polowanie. - Widać było, że zwierzęta, kiedy zorientowały się, że znalazły się w śmiertelnej zasadzce, rozpaczliwie walczyły o życie - opowiada nasz rozmówca. - Na ogrodzeniu był drut kolczasty. On został zerwany. Pozostała krew i fragmenty wnętrzności. Niektóre zwierzęta, które utknęły w pułapce, zostały zastrzelone. Inne, zapewne poranione, zdołały uciec do lasu.

Teren, gdzie rozegrały się krwawe sceny, znajduje się obok fermy indyków reprodukcyjnych. Jest otoczony siatką, aby chronić rosnące na nim oziminy.

- Gdy, już po fakcie, dowiedziałem się od pracowników o tym polowaniu, obszedłem pole i zorientowałem się, że od strony lasu ogrodzenie celowo zostało rozplecione - mówi Henryk Graboń, właściciel fermy. - To nie było przerwanie siatki, więc musiał to zrobić człowiek, a nie zwierzyna Raczej nie ma tu mowy o przypadku. Wygląda na to, że zwierzyna od pewnego czasu przychodziła w to miejsce jeść, czuła się tu bezpiecznie, więc gdy padły strzały, szukała schronienia w miejscu, które znała.
Mężczyzna jest oburzony polowaniem, które odbyło się na jego terenie. Sprawę zgłosił w nadleśnictwie.

- 150 metrów dalej jest hodowla indyków reprodukcyjnych warta około 4 mln zł - denerwuje się Henryk Graboń. - Jeden jeleń został wypatroszony na miejscu. Zostały krew i wnętrzności. Gdyby doszło do zakażenia drobiu mykoplazmą czy salmonellą, to biznes, który prowadzę od 20 lat, z dnia na dzień trzeba by było zamknąć. Myśliwi mogą przenieść skażenie na butach, czy na oponach samochodów, więc to nie jest jakieś wydumane zagrożenie.

Właściciel fermy skontaktował się z Nadleśnictwem Turawa, na którego terenie odbywało się tzw. dewizowe polowanie dla zagranicznych myśliwych.

- Nadzorujący polowanie przeprosił mnie - mówi właściciel fermy. - Twierdził, że padlina nie powinna znaleźć się na moim terenie. Obiecał, że wszystko zostanie uprzątnięte, a ogrodzenie naprawione.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

9 ulubionych miejsc kleszczy w ciele

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska