Polska nie jest (już) egzotyczna

Redakcja
Ze Steffenem Möllerem, niemieckim artystą kabaretowym od ośmiu lat mieszkającym w Polsce, rozmawia Krzysztof Ogiolda

- Jest pan Niemcem, który mieszka w Polsce. Czy jak wielu Polaków nabrał pan już do Polski dystansu i mówi o niej: "w tym kraju...", jakby chodziło o odległe państwo? - Nie zgadzam się z panem. Obserwuję ogromny dystans i nieufność Polaków do polityki i w tym kontekście mówią oni o Polsce "w tym kraju". Jeśli rzecz dotyczy historii, Polacy mówią o Polsce "u nas", np. u nas w XIII wieku były takie czy inne obyczaje. Niemcy, którzy przez Hitlera mają krytyczny stosunek do historii, powiedzą raczej: "Niemcy w XIII wieku to i to" lub "Niemcy przegrali pod Stalingradem". Polacy powiedzą raczej: nasi z Andersem zmierzali na Zachód".
- Czy Niemcy też mają dystans do polityki, czy to tylko nasze skażenie komunizmem i rozczarowanie demokracją?
- Ostatnio mieliśmy wybory w Niemczech. Walka była bardzo ostra, ale klimat był inny niż teraz w Polsce. W Polsce panuje ogromne rozdrobnienie polityczne. W Niemczech, gdzie są tylko dwie duże i trzy małe partie, nawet satyrykowi jest łatwiej. W Polsce w kabarecie nie ma politycznych tematów. Harald Schmidt, czołowy niemiecki kabareciarz, mówił przez dziewięć miesięcy codziennie o wyborach, a ludzi jeszcze to nie znudziło.
- W swoim programie żartuje pan z zamknięcia Polaków, którzy nie odzywają się do siebie, jadąc w autobusie, więc może pan wtedy w spokoju powtarzać słówka. Czy trudno nas rozśmieszyć?
- Nie, gdyż Polacy otwierają się po 20.00 i stają Włochami o północy, a wtedy właśnie odbywają się moje występy. Podczas dnia Polacy są ponurakami. Wtedy w powierzchownych kontaktach Niemcy są bardziej otwarci i serdeczni. Kiedy dziewczyna idzie po ulicy, może się ktoś w Niemczech zatrzymać i powiedzieć: masz piękną sukienkę. W Polsce to się nie zdarza. Generalnie Polacy są jednak bardziej serdeczni od Niemców i to jest jeden z powodów, dla których mieszkam w Polsce. Dziś już doskonale wiem, że kiedy w Polsce kobieta w kasie biletowej mówi szorstko: "nie ma", to ja wiem, że wystarczy porozmawiać z nią jeszcze przez dwie minuty i ona rozkwitnie jak kwiat. W Niemczech "nie" lub "nie ma" oznacza, że nie ma już dalszej rozmowy.
- Niemiecki stereotyp polskich kobiet jest trwały. Uchodzą za kobiety piękne i łatwe. Panu się podobają?
- Ten temat słabo poruszam w moim kabarecie, bo jest drażliwy. Szerzej potraktuję go w swoim nowym programie pt. Niemiec, co nie chciał Wandy, w którym spróbuję odwrócić stereotyp. Uczę niemieckiego na lingwistyce stosowanej w Uniwersytecie Warszawskim, gdzie 90 proc. stanowią studentki. Uważam, że dzisiejsze Polski ubierają się prawie tak jak Niemki, ale na szczęście się jeszcze tak nie zachowują. Niemki są przynajmniej tak ładne jak Polki, tylko niestety nie mają tyle wdzięku i kobiecości.
- Żartuje pan sobie ze stereotypu polskiej grzeczności. Polak pytany w gościach, czy coś zje, najpierw dwa razy odmawia, potem daje się namówić na małą kanapeczkę i... zjada wszystko, co gospodarz ma w lodówce.
- Polacy są naprawdę grzeczni, serdeczni i gościnni, ale to jak każda cecha ludzka może być dla innych trudne. Byłem kiedyś gościem na Mazurach w skromnej chacie. Prości ludzie przyjęli mnie bardzo serdecznie. Spałem na kanapie przed telewizorem. Dziadek nie mógł przeze mnie oglądać ulubionego programu telewizyjnego, a kiedy następnego ranka obudziłem się o 10.00, cała rodzina siedziała w kuchni. Nikt nie wszedł do łazienki, żeby jej nie brudzić przed gościem. Czułem, że jestem dla nich ogromnym ciężarem. Oni mi tego w żaden sposób nie okazali, nie mieli pretensji, ale ja wiedziałem, że nie mogę tam zostać dłużej niż 24 godziny. Czasami gościnność jest przesadna. Tak jak przesadna jest chciwość Niemców. Ale to ma swoje dobre strony. Nie ma aż takiej niedbałości, afer i skandali, jak w Polsce.
- Patrzy pan z dystansem nie tylko na Polaków, ale po ośmiu latach także na Niemców. Jak pan ich postrzega?
- To, co przeszkadza mi w Niemczech, to specyficzna moralność. Niemcy po 1968 roku bardzo się zmieniły. Polityczna poprawność rozsiadła się głęboko. To skutkuje pewną sztywnością. W moim programie opowiadam, że moja pierwsza nauczycielka polskiego w Krakowie była lesbijką. Kiedy w ubiegłym tygodniu występowałem z tym programem w Niemczech, jakaś Niemka w ogrodniczkach i ścięta na krótko spytała mnie ostro: Co było śmiesznego w tym, że twoja nauczycielka była lesbijką? Co jest w tym nienormalnego? A ty uważasz to za normalne? - zapytałem. No oczywiście - odwarknęła. Niemcy na co dzień mają mało poczucia humoru. Na scenie kabareciarze niemieccy są świetni, bo jak wisi plakat, że wieczorem wolno się śmiać, to publiczność ma poczucie humoru. Mówi się, że kiedy ktoś w Niemczech krzyknie, że na dworcu jest rewolucja, to Niemiec kupi bilet na peron, by wziąć w niej udział. Spontaniczności bardzo brakuje.
- W programie "Niemiec w Młocinach" śmieje się pan ze swoich rodaków jako z tych, co wiedzą lepiej. Jak się to przejawia?
- Uczyłem niemieckiego polskich pracowników w różnych niemieckich firmach. Ci Polacy nie byli szefami i żyli w nieustannym strachu przed zwolnieniem, gdy nie poprawią swojej niemczyzny. Byłem nieraz świadkiem takich sytuacji, że Polak, który miał rację, musiał się podporządkować Niemcowi. Lubimy nadzorować, kontrolować i bawić się w policjanta. Na szczęście budżet niemiecki jest tak okropny i zadłużony, że nie możemy wytykać palcami innych krajów. W przeciwnym razie Niemcy krzyczeliby cały dzień, że Włosi mają wielki deficyt w budżecie.
- Pana kontakt z Polską rozpoczął się od egzotycznego dla pana plakatu, który znalazł pan podczas studiów w Berlinie: Kurs języka polskiego w Krakowie. Czy pan dziś nie żałuje, że dał się skusić tej egzotyce?
- Wtedy samo słowo Polska było dla mnie egzotyczne. Zdecydowałem się na wyjazd, ale nie żałuję. Dziś Polska nie jest dla mnie krajem egzotycznym, a muszę się przyznać, że kiedy niedawno wracałem z Ukrainy i przyjechałem do Przemyśla, to prawie jak papież klęknąłem na europejskiej ziemi i całowałem kafelki dworcowej podłogi. Różnica między tymi częściami Europy jest ogromna. Polska jest dla mnie normalnym krajem. Dla mojego brata, który mieszka w Wuppertalu nie jest. On nadal podejrzewa, że tu chodzą po ulicach białe niedźwiedzie, a w Warszawie u mnie na dzielnicy jest codziennie strzelanina.
- Co się panu podoba w polszczyźnie?
- Podoba mi się, że Polacy zwracają się do siebie panie Stefanie, panie Marcinie. To jest znakomita forma pośrednia między dystansem a poufałością. W Niemczech tak zwracają się profesorowie do studentów. Poza uniwersytetem tak się nie mówi. Kiedy więc Polak jedzie do Niemiec i mówi się do niego panie Kowalski, to on myśli: ci Niemcy to cholernie zimni ludzie. Coś w tym jest. Polacy o swoich rodzicach mówią zawsze moja mama, mój tata. W Niemczech analogiczne formy istnieją, ale zwracamy się nimi tylko wprost do rodziców. Kiedy mówimy o nich do osób trzecich, zawsze powiemy moja matka, mój ojciec. W Polsce mówi się przez telefon "dobranoc", nawet taksówkarz pod wieczór mówi: dobranoc. W Niemczech Gute Nacht, mówi się tylko w bliskim gronie rodzinnym tuż przed snem.
- Czy jest taki dowcip o Polakach, który pan zna, ale nie opowiedziałby go pan z estrady?
- Jest taki dowcip, który zresztą usłyszałem od Polaka, ale na scenie opowiadałem go tylko raz, bo nie zetknął się z entuzjazmem publiczności. Trzech więźniów Polak, Rosjanin i Niemiec dostaje do zabawy w celi dwie kulki. Po dwóch tygodniach Rosjanin wydobył z nich wódkę. Niemiec tak je wytresował, że służyły na jego rozkaz. Polak jedną zepsuł, a drugą zgubił.
- Jak znajomi w Wuppertalu przyjmują pana fascynację Polską?
- Jako dziwactwo. Oni nie uważają, że Polacy to Azja. Dziś stosunek Niemców do Polaków jest raczej obojętny. I to jest lepsze niż głupie stereotypy. Trzeba pamiętać, że w Niemczech praktycznie nikt nie wie, że np. w Opolu jest jakaś mniejszość niemiecka, tak jak nikt nie wie, że w Warszawie stoi Pałac Kultury. Moi koledzy cenią to, że trafiłem do wieczornych wiadomości jako kabareciarz.
- Lubi pan Warszawę? Polacy nie bardzo lubią.
- Mam pozytywny stosunek do Warszawy. Jako człowiek z prowincji, w Wuppertalu zawsze podziwiałem berlińczyków, warszawiaków.
- W Polsce wyżej ceni się Kraków.
- Mieszkałem w Krakowie osiem miesięcy. To jest mała dziura. Oprócz małego centrum niczego tam nie ma. Hipermarkety na obrzeżach miasta, korki nieustanne. We wszystkich słynnych knajpach siedzą tylko studenci pierwszych lat i hałasują. Mało jest porządnego kabaretu. Nie ma światu filmu, biznesu, polityki. Kraków jest piękny dla turystów na trzy dni, a nie żeby w nim mieszkać.
- Mówi pan bardzo dobrze po polsku, ale akcent pana zdradza.
- Gdy mówię po niemiecku, to jestem Szwabem. Nieraz słyszę, jak koleżanki mówią do siebie: posłuchaj, jaki to okropny twardy język. Mam już kompleks i staram się cicho mówić. Natomiast w bezpośrednim kontakcie odczuwam raczej ostrożność, a po dwóch minutach rozmowy Polak się otwiera. Z otwarcie negatywnym przyjęciem spotkałem się raz, gdy przepychał mnie jakiś pijany facet na przystanku. Jestem przekonany, że Polak mieszkający osiem lat w Niemczech ma na pewno więcej negatywnych doświadczeń niż ja w Polsce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska