Polska nieodkryta. Tajemnicze miejsca, jakich nie znamy

Wiktor Porembski
Świątynia templariuszy (Chwarszczany)
Świątynia templariuszy (Chwarszczany) Jan Jerszyński/CC BY-SA 2.5
Nieważne, gdzie się wybieramy na długi weekend. Ważne, co naprawdę niezwykłego można zobaczyć po drodze lub w bliższej czy dalszej okolicy naszego miejsca wypoczynku. Oto nasze propozycje.

Skarby, duchy, niewyjaśnione zjawiska, wojenne legendy i niezwykłe religie? Proszę bardzo. To wszystko znajdziemy w Polsce, jeśli tylko odrobinę poszukamy. Zapraszamy do podróży szlakiem nieodkrytych polskich tajemnic.

Świątynie templariuszy - Rurka i Chwarszczany
W XIII wieku templariusze - najpotężniejszy wówczas zakon rycerski - otrzymali nadania także na terenie dzisiejszej Polski. Na Dolnym Śląsku dał im to i owo Henryk Brodaty, z kolei na Pomorzu Zachodnim otrzymali ziemie od Władysława Odonica i księcia pomorskiego z dynastii Gryfitów, Barnima I, który zresztą został zakonnym bratem. Właśnie tam warto odwiedzić dwa pamiętające templariuszy zabytki - dawną komandorię w Rurce i kaplicę w Chwarszczanach.

Oczywiście templariuszy tam nie spotkamy, zakon nie istnieje od ponad 700 lat. Po brutalnej kasacji zakonu templariuszy w 1312 roku, ich dobra na Pomorzu Zachodnim przejęli joannici. Komandoria w Rurce podupadła już pod koniec XIV wieku, gdy po lokalnym zatargu opuścili ją zakonnicy. Jeszcze w XV służyła jako obiekt sakralny, ale później była wykorzystywana min. jako spichlerz. Kaplica w Chwarszczanach miała więcej szczęścia - choć uszkodzili ją w 1758 roku rosyjscy żołnierze, to aż do współczesnych czasów była wykorzystywana zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem.

Do dziś jednak funkcjonuje legenda o nieprzebranych skarbach (w najdalej idących wersjach miał się wśród nich znajdować nawet Św. Graal), które templariusze mieli ukryć, spodziewając się uderzenia papieża w ich potęgę. Obiekty w Chwarszczanach i Rurce - jako wyjątkowo odległe od głównych obszarów zainteresowania templariuszy są zaś uważane za całkiem sensowne potencjalne miejsce ukrycia skarbu. Dlatego nie zdziwmy się jeśli zobaczymy w pobliżu nich poszukiwaczy z wykrywaczami metalu i innymi urządzeniami skanującymi to, co skrywa się pod powierzchnią ziemi.

Lubiąż i legendy o skarbach
Położony nad Odrą, ok. 30 km. od Wrocławia potężny kompleks klasztorny (to największe opactwo cystersów na świecie) robi ogromne wrażenie. Sam w sobie jest jak najbardziej wart zwiedzania - składają się na niego i pałac opata, i dawny klasztor i dwa kościoły. Ale jest coś jeszcze - to właśnie opactwo w Lubiążu wymieniane jest jako jedno z miejsc, w którym mogło zostać ukryte słynne złoto z Breslau, ewakuowane przez Niemców tuż oblężeniem miasta przez Armię Czerwoną.

Przez całe lata 70. i 80. z tego właśnie powodu Lubiążem i okolicą interesowała się Służba Bezpieczeństwa, esbecy całkowicie na serio poszukiwali tam pohitlerowskich skarbów. W latach 80. swoisty patronat nad tymi poszukiwaniami objął sam generał Kiszczak. Złota z Breslau tam nie znaleziono, jednak poszukiwaczom z MSW pewien skarb się trafił - było to ponad 1000 srebrnych i złotych monet z XVIII wieku. Skarb trafił do sejfów, ale część monet sprzedano paserom z Wiednia - z kręgu słynnego później gangstera „Baraniny”.

Kamienne kręgi na Kaszubach i Pomorzu
Największe i najczęściej odwiedzane znajdziemy w położonych w Borach Tucholskich Odrach. Są też w Grzybnicy k. Koszalina, w Węsiorach i Leśnie. Krążyły na ich temat różne legendy, łącznie z tymi zahaczającymi o kosmoteorie Danikena. Ale darujmy sobie wizje Obcych uczących Prasłowian posługiwania się cepem, w rzeczywistości polskie kromlechy (bo to jest fachowa nazwa kamiennych kręgów) są całkiem nieźle zbadane przez archeologów. Ich obecność na terenie Polski zawdzięczamy Gotom, którzy dominowali na Kaszubach między I a III wiekiem naszej ery. Kromlechy budowali przy cmentarzyskach swych plemiennych elit - w Odrach, oprócz dziesięciu kręgów zachowanych w całości i kilku zdekompletowanych, można zobaczyć jeszcze ok. 30 kurhanów o średnicy od 8 do 12 m.

Największy z kromlechów w Odrach ma średnicę 33 metrów, stworzony jest ze sporych głazów wystających do 70 cm nad powierzchnię ziemi. Początkowo kromlechy służyły Gotom za miejsca szczególnie ważnych, być może także rytualnych, spotkań, później również w ich obrębie zaczęto chować zmarłych. Przez miejscową ludność w późniejszych wiekach uważane były za miejsca sabatów czarownic, pojawiania się szatana itp. Dziś można tu spotkać radiestetów, psychotroników i bioenergoterapeutów.

Wieś starowierców - Wodziłki
Wodziłki na Suwalszczyźnie, położone w samym sercu przepięknego krajobrazowo Suwalskiego Parku Krajobrazowego, zostały założone dopiero w 1788 roku - przez rosyjskich starowierców, którzy uciekli z Imperium przed prześladowaniami religijnymi po reformie Cerkwi. O ile doktryna religijna starowierców nie różni się znacząco od prawosławia, o tyle uznają oni jedynie obrzędowość i liturgię sprzed reformy. Starowiercy (Zwani również staroobrzędowcami czy raskolnikami) mieszkają w Wodziłkach do dziś, choć i w tej wspólnocie religijnej można obserwować charakterystyczny dla naszych czasów proces stopniowej sekularyzacji życia społecznego. Do dziś jednak część ze staroobrzędowców zachowała tradycyjne nakazy religijne i kulturowe obejmujące m.in. noszenie bród przez mężczyzn albo zakaz palenia i picia alkoholu. W Wodziłkach można zobaczyć urokliwą drewnianą staroobrzędową molennę - czyli świątynię - z 1921 roku, drewniane zabudowania pamiętające niekiedy XIX wiek i prawdziwą czarną banię (w odróżnieniu od bani białej, bania czarna nie ma komina, dym i para odprowadzane są tylko przez drzwi i okna). Tę ostatnią można zresztą odwiedzić zgodnie z jej przeznaczeniem.
Wojenne cmentarze w Beskidach
To świadectwo epoki, w której wojujące armie wciąż jeszcze próbowały zachować rycerski etos. Często zapominamy, że w Beskidzie Niskim podczas I wojny światowej toczyły się wyjątkowo ciężkie i krwawe walki, w tym bitwa pod Gorlicami, w której zginęło ok. 200 tysięcy ludzi! Stąd też dziś przy rzadko uczęszczanych szlakach tych pięknych gór spotkać można niezwykle często czasem imponujące, czasem po prostu urokliwe cmentarze wojenne. Ich budową zajmował się specjalny Oddział Grobów Wojennych (Kriegsgraber Abteilung) przy Dowództwie Okręgu - Kraków. Austriaccy i niemieccy wojenni grabarze traktowali z atencją również ciała wrogów. Jeszcze kilkanaście lat temu większość tych beskidzkich wojennych cmentarzy była porośnięta chaszczami i kompletnie zapomniana. Od lat 90. zaczęto jednak stopniowo je restaurować - warto odnotować, że większość z nich jest bardzo interesująca architektonicznie.

Piramida w Rapie
To jedno z mauzoleów pruskich rodów arystokratycznych - do dziś wiele takich obiektów zachowało się na Warmii i Mazurach - jednak zupełnie wyjątkowe pod względem formy. Mauzoleum nakazał zbudować dla swej rodziny baron Friedrich von Fahrenheid - fascynujący się historią starożytnego Egiptu domorosły archeolog, mecenas sztuki i kolekcjoner. Zbudowane ok. 1811 roku mauzoleum ma kształt piramidy, jednak znacznie bardziej stromej niż te egipskie. Jego wysokość wynosi prawie 16 metrów. Projekt mauzoleum bywał przypisywany słynnemu rzeźbiarzowi Bertelowi Thordvaldsenowi, co okazało się nieprawdą. Faktem jest jednak, że Thordvalsen był objęty przez Fahrenheida jego mecenatem, wykonał mu kilka rzeźb do pałacu i ogrodu i bywał jego gościem.

W mauzoleum złożono łącznie siedmioro członków rodziny von Fahrenheid - pierwsza była jego trzyletnia córka, ostatecznie znalazło się tam miejsce i dla samego barona. Ciekawostką jest to, że choć mauzoleum stoi na bardzo wilgotnym gruncie, a żeby do niego dojść, trzeba przebyć groblę usypaną wśród bagien, to jednak wszystkie złożone w nim ciała uległy mumifikacji. Radiesteci i poszukiwacze zjawisk nadprzyrodzonych dopatrują się działania tam rozmaitych bioprądów - nie istnieje żadne wiarygodne potwierdzenie tych teorii.

Nieprawdziwa jest legenda o rzekomym obiedzie Fahrenheidów, który miał zakończyć się śmiertelnym zatruciem grzybami całej rodziny - i następnie złożeniem jej w mauzoleum, historycy dowiedli, że osoby, które uważane były za ofiary tej rzekomej tragedii, zmarły w różnym czasie i w różnych miejscach. Prawdą jest natomiast, że wszystkie zmumifikowane w mauzoleum zwłoki zostały pozbawione głów. Choć i na ten temat krążyły różne mroczne legendy, najbardziej prawdopodobne jest to, że zbezczeszczenia grobowca dokonali w 1945 roku czerwonoarmiści.

Riese - sztolnie Walim
Największa tajemnica Gór Sowich - a być może całych Sudetów pozostaje nie w pełni zbadana do dziś. System Riese - to nieukończony przez hitlerowskie Niemcy, tworzony w rejonie Walimia największy w historii podziemny projekt budowlany o nie do końca jasnym przeznaczeniu. Najprawdopodobniej system Riese miał być podziemnym zespołem fabryk zbrojeniowych i laboratoriów - całkowicie bezpiecznym przed alianckimi bombardowaniami i pozwalającym na prowadzenie badań w całkowitej tajemnicy. Niemal na pewno to tam miały być konstruowane kolejne „Wunderwaffe” Trzeciej Rzeszy, nie można wykluczyć, że właśnie w Riese miały też się toczyć badania zmierzające do stworzenia niemieckiej bomby atomowej.

Prace nad budową całego systemu obejmowały obszar kilkudziesięciu kilometrów kwadratowych, odległości pomiędzy poszczególnymi kompleksami podziemnych budowli składającymi się na cały system wynosiły po kilka kilometrów. Wszystkie miały być ze sobą połączone. Część kompleksów została odkryta po wojnie i zbadana. Kilka udostępniono do zwiedzania - to podziemna trasa w kompleksie „Rzeczka” oraz kompleksy Osówka i Włodarz.

Do dziś nie jest potwierdzone istnienie kilku innych kompleksów oraz połączeń między niektórymi obiektami. Także dlatego zainteresowanie kompleksem Riese przeżywało renesans w okresie niedawnej fascynacji „złotym pociągiem”. Z całą pewnością natomiast system Riese jest wielkim podziemnym cmentarzyskiem tysięcy więźniów z obozów koncentracyjnych wykorzystywanych do prac budowlanych a następnie wymordowanych przez Niemców.
Krzywy las w Gryfinie
Na obszarze 1,7 hektara rośnie ok. 300 dorodnych sosen, które łączy jedna niezwykła cecha. Pień każdej z nich jest łukowato wykrzywiony w sposób sprawiający wrażenie całkowicie nienaturalnego, efekt jest dość niesamowity - las wygląda niczym krajobraz z baśni lub filmu fantasy. Według badań sosny posadzono w latach 30. XX wieku.

Powstanie „Krzywego lasu” tłumaczono na różne sposoby. Była mowa i o niemieckich eksperymentach i o sowieckich czołgach, które miały zdeformować młode drzewka. Nie brakowało nawet legend z gatunku „urologicznych”. Najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie jest jednak z gatunku banalnych. „Krzywy las” był prawdopodobnie plantacją tzw krzywulców - czyli drzew wygiętych w określony sposób, niezwykle przydatnych np. do budowy łodzi, jachtów, efektownych mebli itp. Ten, kto je posadził i w odpowiedni sposób przyciął, zmuszając by rosły według jego zamierzeń, zginął w czasie wojny lub uciekł na Zachód w 1945 roku zapominając o swoim dziele. Dziś dawna plantacja krzywulców ma status pomnika przyrody.

Tajemnice bieszczadzkiego „Worka”
To prawdziwy polski „koniec świata”. Nazwa „Worek” pochodzi od charakterystycznego kształtu wyznaczanego przez granicę Polski z Ukrainą na jej najodleglejszym na południowy zachód odcinku. To teren położony na południe od bieszczadzkiej obwodnicy i na wschód od masywu Bukowego Berda, Halicza i Tarnicy, z kolei na zachód od Sanu. Największa miejscowość „Worka” to liczące około 50 mieszkańców Muczne - tam można znaleźć nocleg, część propozycji w niezłym standardzie. Jest jeszcze Tarnawa Niżna i mała osada pracowników leśnych Bukowiec. A dokoła dziesiątki kilometrów kwadratowych zupełnie dzikich łąk i lasów.

Przed wojną tętniło tu życie, pracowano na polach, wypasano bydło. Ale historia drugowojenna zmieniła wszystko. Najpierw bardzo brutalnie działała tam UPA - nad Mucznem można zobaczyć miejsce masakry ok. 70 Polaków, do dziś zaś krążą legendy o głowach ofiar zatykanych przez UPA na szczytach Halicza i Tarnicy. W 1947 roku w ramach akcji „Wisła” wszyscy mieszkańcy zostali wysiedleni. Na samym krańcu „Worka” możemy jeszcze dopatrzyć się ostatnich pozostałości po dwóch całkowicie wyludnionych po akcji „Wisła” osadach - Beniowej i Siankach. Beniowa w 1921 roku liczyła 582 mieszkańców. W Siankach pod koniec lat 30. Mieszkało ponad 1500 osób. Dziś w obu wsiach po polskiej stronie Sanu nie ma już nikogo, w Siankach zostały fundamenty cerkwi i grobowce dawnych właścicieli tutejszego majątku. W Beniowej (w 1945 całkowicie spalonej przez UPA) można zobaczyć ślady po dawnych domostwach i - podobnie jak w Siankach - cerkwisko.

Klasztor czarownicy Sydonii - Marianowo
Urodzona w 1548 roku Sydonia von Borck słynęła z urody, uważana była za najpiękniejszą kobietę Pomorza, jeśli nie całej Europy Północnej. Za sprawą kontaktów ojca trafiła na dwór Ernesta Ludwika w Wołogoszczy, tam zauroczony książę oświadczył się jej wbrew woli rodziny. Ale dalej sprawy nie potoczyły się tak, jak w bajce o Kopciuszku. Ernest Ludwik został zmuszony przez swój ród do zerwania zaręczyn i poślubienia wskazanej przez rodzinę kandydatki. Sydonia opuściła dwór - zdaniem współczesnych rzucając klątwę na księcia i cały jego ród. Po śmierci ojca wdała się w serię procesów spadkowych, doszło do licznych awantur z rodziną. W 1604 roku umieszczono więc Sydonię von Borck w klasztorze cystersów w Marianowie. Tam starzejąca się piękność najprawdopodobniej nieco zdziwaczała.

Otaczała się zwierzętami, interesowała się ziołami. A za plecami Sydonii powtarzano sobie historię o klątwie rzuconym na ród Gryfitów. Mówiąc szczerze z Gryfitami rzeczywiście nie działo się najlepiej. W roku 1592 zmarł Ernest Ludwik, w 1600 Jan Fryderyk - książę szczeciński, w 1603 Barnim XII, w 1605 Kazimierz IX, w 1617 Jerzy III. Cała ta czarna seria była przypisywana właśnie klątwie Sydonii. Ostatecznie wszystko skończyło się wielkim procesem o czary przeprowadzonym na zamku Oderburg w Szczecinie. Sydonii nie ominęły tortury, ostatecznie w 1620 roku skazano ją na ścięcie toporem i spalenie ciała na stosie. Wyrok został wykonany przed Bramą Młyńską w Szczecinie.

Klasztor w Marianowie, w którym przebywała przez lata Sydonia, jest bardzo ciekawym zabytkiem z historią sięgającą XIII wieku. Ale jego dzieje przyćmiewa legenda o pięknej czarownicy Sydonii. Są tacy, którzy i dziś twierdzą, że widzieli jej ducha na terenie klasztornych zabudowań.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Polska nieodkryta. Tajemnicze miejsca, jakich nie znamy - Portal i.pl

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska