Polską piłkę trzeba wykopać z zaułka

Redakcja
[sc]Ryszard Wojcik[/sc]Opolanin. Były polski sędzia piłkarski: I-ligowy i międzynarodowy, także  obserwator piłkarski UEFA. Sędziował m. in.: mecze Młodzieżowych Mistrzostw Świata 1991 w Portugalii, Ligi Mistrzów UEFA, Pucharu UEFA, Pucharu Zdobywców Pucharów, oraz na Mistrzostwach Świata we Francji. Obecnie biznesmen, właściciel firmy Sindbad, które jest liderem na rynku międzynarodowych przewozów autobusowych.
[sc]Ryszard Wojcik[/sc]Opolanin. Były polski sędzia piłkarski: I-ligowy i międzynarodowy, także obserwator piłkarski UEFA. Sędziował m. in.: mecze Młodzieżowych Mistrzostw Świata 1991 w Portugalii, Ligi Mistrzów UEFA, Pucharu UEFA, Pucharu Zdobywców Pucharów, oraz na Mistrzostwach Świata we Francji. Obecnie biznesmen, właściciel firmy Sindbad, które jest liderem na rynku międzynarodowych przewozów autobusowych.
Piłka nożna jest jak biznes. Pochłania wielkie pieniądze, jednak nie zawsze daje gwarancję sukcesu. W futbolowej branży pojawiają się też nowi gracze i drużyny oraz nowe trendy gry. Są też kryzysy. O wszystkim tym w rozmowie z Ryszardem Wójcikiem.

Po rozegranych we Francji mistrzostwach Europy jest pan bardziej dumny z polskich piłkarzy, czy z arbitra Szymona Marciniaka?

Z obu powodów. Po pierwsze po osiemnastu latach od moich mistrzostw świata - nomen omen we Francji w 1998 roku - polski sędzia został powołany na tak dużą imprezę piłkarską. I - podobnie jak - ja może powiedzieć, że wrócił z tej imprezy z tarczą. To jest ważny krok w jego, mam nadzieję, długiej i owocnej karierze. Z punktu widzenia sędziowskiego wszystko odbyło się bardzo fajnie.
Co do reprezentacji, oczywiście jest historyczny sukces, bo po raz pierwszy od wielu lat wyszliśmy z grupy, ale z drugiej strony - patrząc na końcowe wyniki tych mistrzostw - jest pewien niedosyt.

Bo jeden karny dzielił nas od półfinału…

Po euforii sukcesu, który w Polsce przyszedł, wydaje mi się, że powinniśmy się zastanowić, czy nie mieliśmy na tyle dobrej drużyny, by spróbować z Portugalią, a wcześniej ze Szwajcarią po prostu wygrać. Jeden z wyspecjalizowanych portali zagranicznych uznał, że Polska miała zbyt dużo strzelb z przodu, by grać tak asekuracyjnie. Niektórzy w Polsce myślą podobnie i mnie też się wydaje, że trochę nam zabrakło w turnieju odwagi. Ale trener znał drużynę, wiedział czy zawodnicy są na to przygotowani. Granie ofensywne dłużej niż przez 60 minut wymaga bardzo dobrego przygotowania fizycznego, które odbija się w następnych zawodach. Trener miał inną koncepcję i trzeba to uszanować. Odniósł dla Polski historyczny sukces i należy się z tego cieszyć. Tym bardziej, że ta drużyna nie powiedziała ostatniego słowa.

Choć niedosyt zostanie. Tym bardziej, że Portugalia, która nas wyeliminowała w loteryjnym konkursie karnych, która prześlizgała się przez mistrzostwa wygrywając tylko jeden mecz w regulaminowym czasie i została mistrzem Europy.

Ale wygrała ważny, półfinałowy mecz z Walią. Została mistrzem i chwała jej za to. Oczywiście oglądanie finału, a szczególnie jego drugiej części, nie mówiąc już o dogrywce, dla osób które lubią dobrą piłkę i oczekiwali w tym meczu czegoś więcej, na pewno było dużym niedosytem. Był to chyba jeden z najsłabszych finałów mistrzostw Europy jakie widziałem i jeden z najsłabszych meczów na tych mistrzostwach.

Generalnie te mistrzostwa nie porwały kibiców lubiących zmienność akcji, bramki, dramaturgię. Oglądaliśmy remisy, niskie wyniki, wiele dogrywek, które nic nie dały. O czym to świadczy?

O tym, że coś się zmienia w europejskiej piłce. To, że mistrzem Anglii zostało Leicester City, które głównie swoją grę opierało na defensywie i skutecznej kontrze - też nie jest dziełem przypadku. Wyniki Euro pokazały, że niestety ten styl zaczyna w piłce dominować. Kto śledzi ligę hiszpańską i europejskie puchary wie, że klasycznym tego przykładem jest Atletico Madryt. Drużyna odnosząca potężne sukcesy, a prezentująca taki właśnie defensywny styl. Niestety, musimy się liczyć z tym, że ów styl będzie się rozwijał, a piłka stanie się dla wielu widzów męcząca.

Dla futbolu to zła wiadomość. Mecze stracą na atrakcyjności, piłka nożna może stracić kibiców.

Tak, to jest problem. Najważniejsi ludzie od futbolu zastanawiają się, w którą stronę i w jaki sposób można to zmienić.

Dlaczego tak się dzieje?

Pieniądze trafiające do piłki, do największych lig i klubów powodują, że dysproporcja między drużynami w potencjale zawodniczym wciąż się zmienia. I słabsi starają się szukać rozwiązań o jakich w tej chwili mówimy. Gdy porównamy budżety Barcelony i Realu z Atletico to zobaczymy, że między tymi klubami jest może nie przepaść, ale bardzo duża różnica. Dlatego Diego Simeone, menadżer Atletico, musi dostosować swoje możliwości i sposób gry do potencjału przeciwnika. Gra zabójczo konsekwentnie w obronie i szuka szans w szybkim ataku. Na tym polu odnosi sukcesy, dając w ten sposób sygnał do bardzo wielu lig, trenerów i zawodników, że tak trzeba będzie grać z najlepszymi.

Filozofia Diego Simeone to oczywiście kawałek fajnego futbolu dla koneserów, osób dostrzegających i doceniających walory taktyczne Atletico, Leicester City, czy nawet reprezentacji Portugalii. Natomiast kibice zasiadający przed telewizorami tylko w czasie Euro, czy mundialu po prostu się nudzą. Już słychać pytania po co są dogrywki, czy nie lepiej od razu strzelać karnych.

Proszę zwrócić uwagę, że nie wszystkie dogrywki kończyły się karnymi. Akurat Portugalia z trzech rozegranych dogrywek tylko jednej nie rozstrzygnęła, tej z Polską. W pozostałych dwóch wykorzystała dodatkowy czas na zdobycie zwycięskiej bramki. Więc ta dogrywka ma znaczenie.

Piłka i taktyka ewoluuje. Parę lat temu, gdy Barcelona z Pepem Guardiolą zaczęła wprowadzać tiki-takę wszyscy byliśmy zachwyceni. Było dużo gry piłką, podania, sytuacje, bramki. Dzisiaj oglądając ten styl stwierdzamy, że to jest nudne, że zabija futbol, że te podania nie są już takie skuteczne. Bo znaleziono na to broń. Teraz sukces odnosi silna gra defensywna. Jednak ona pewnie spowoduje, że najlepsi taktycy i trenerzy zaczną się zastanawiać jak sobie radzić ze zmasowaną defensywą w stylu Diego Simeone. Piłka znajdzie wyjście i z tego zaułku.

Będzie pan wspominał minione mistrzostwa bardziej szczególnie od innych, czy też niespecjalnie zapadną one w pamięć?

Poprzednie te sprzed czterech lat były w Polsce i były dla nas mistrzostwami szczególnie znaczącymi i historycznymi, choć z miernymi wynikiem sportowym . Wciąż je będziemy wspominać. Natomiast chciałbym, by lepszy wynik sportowy jaki we Francji osiągnęła drużyna Adama Nawałki był początkiem drogi, jakim dla kadry Kazimierza Górskiego były igrzyska olimpijskie w 1972 roku. Mam nadzieję, że tak się stanie. Uczestniczyłem w jednym meczu tegorocznych finałów w stolicy Francji. I jeśli porównywać Warszawę sprzed czterech lat i Paryż dzisiaj, to poza kilkoma reklamami na lotnisku Paryż w ogóle nie zauważył, że te mistrzostwa się odbywają. Nie było żadnych reklam, poza Fan Zoną pod Wieżą Eiffela nic więcej w mieście się nie wydarzyło. Oczywiście Paryż jest super metropolią, dla której finały mistrzostw Europy są jedną z imprez równoległych, a dla Warszawy w tym czasie były najważniejszą i jedyną. Francuzi do tej imprezy podeszli ze zdecydowanie większym dystansem i chłodem niż my cztery lata temu. To było widać wszędzie, ale z tym się trzeba było liczyć.

„W tych mistrzostwach każda drużyna może zwyciężyć, nawet Islandia może zostać mistrzem Europy”. Wie pan kto to powiedział.

Nie.

Pan, w naszej sondzie przed turniejem.

Okazałem się obserwatorem ponadczasowym.

To była realna ocena potencjału, czy szczęśliwy traf?

Ocena zmiany systemy gry i potencjału europejskich drużyn. Śmiem twierdzić, że gdyby nie szybko stracone dwie bramki przez Islandczyków z Francuzami, które wcale nie musiały wpaść, to kto wie, czy Islandia zakończyłaby rywalizację tylko na ćwierćfinale. Islandczycy przegrali 2-5, ale tak wysoki wynik był konsekwencją tych dwóch goli. Podtrzymuje to, co powiedziałem i chciałbym, byśmy mieli świadomość poziomu piłkarskich reprezentacji w Europie. W euforii, że jesteśmy w gronie najlepszych ośmiu drużyn turnieju, że osiągnęliśmy 16. miejsce w rankingu FIFA uwierzyliśmy, że mamy potężną reprezentację. Ale już na początku września jedziemy na bardzo ciężki mecz eliminacji mistrzostw świata do Kazachstanu, który buduje nową drużynę. I wcale nie mam pewności, że przywieziemy stamtąd punkty, a zdobycie trzech będzie po prostu kolejnym sukcesem. Wyrównanie się piłki na świecie, a szczególnie w Europie, jest zjawiskiem normalnym i trzeba się liczyć z potężnymi niespodziankami.

I kolorytem. Przecież to Walia, Albania, czy Islandia wywoływały wśród kibiców najwięcej emocji i dyskusji. Z większą przyjemnością się je oglądało i im kibicowało.

Z punktu widzenia masowości udział tych drużyn w mistrzostwach jest kapitalną rzeczą. Niektórzy dworują z Leicester City, czy nawet Anglii jako całości, gdzie marki z budżetami kilkunastokrotnie większymi niż ten klub nie zdobyły mistrzostwa, czy w końcówce nawet nie zbliżyły się do nowego mistrza, natomiast dla popularyzacji piłki w Anglii miało to znaczenie kapitalne. Bo nagle okazuje się, że klub z budżetem numer 16 w Premier League tę ligę wygrywa. Więc niekoniecznie muszą być wielkie pieniądze, niekoniecznie historia i wielkie nazwiska. Po prostu drużyna. Fenomen piłki nożnej coraz bardziej się rozwija.

Jak pan ocenia rozszerzenie toastu w mistrzostwach Europy do 24 drużyn ?

Mam mieszane uczucia. Było widać, szczególnie w drugiej i trzeciej rundzie meczów grupowych, że w bardzo wielu przypadkach mieliśmy do czynienia z czymś, co bym nazwał kunktatorstwem (umyślne rozciąganie czegoś w czasie - dop. aut.). Zresztą pojedynek Polska – Niemcy, nasz drugi w grupie, był meczem, w którym zabrakło tego, co w piłce jest najfajniejsze: fajerwerków i prób dążenia do zmiany wyniki za wszelką cenę. W pewnym momencie jedna i druga drużyna uznały, że remis jest dobry. My z tego remisu bardzo się cieszyliśmy, bo on praktycznie zagwarantował nam awans. Niemcy dużo mniej, bo dla nich to oznaczało potrzebę zaangażowania w trzecim meczu po to, by wygrać grupę. Choć potem okazało się, że wygranie tej grupy było przekleństwem, a nie sukcesem. Ta formuła ma więc wiele wad. Natomiast dała szansę awansu drużynom z trzecich miejsc, dzięki czemu rozegrano o jedną rundę pucharową więcej. Natomiast poziom sportowy meczów grupowych był mało zdeterminowany.

Na początku rozmowy przypomniał pan, że sędzia Szymon Marciniak był pierwszym polskim arbitrem na wielkiej piłkarskiej imprezie od 18 lat. Dlaczego tak długo czekaliśmy na nominację dla naszego sędziego?

Lata 2000-2010 z punktu widzenia sędziowskiego były dla polskiej piłki latami trudnymi. W tym czasie mieliśmy paru sędziów, którzy byli o krok od wyjazdu na duże imprez, jednak z różnych powodów musieli nagle kończyć kariery. Jedną z przyczyn była oczywiście afera korupcyjna, która kilkanaście lat temu wstrząsnęła polską piłką. Przez ten element przynajmniej dwóch kandydatów, którzy gdzieś tę buławę wyjazdu na największą imprezę nosili w plecaku, musiało swoje plany i kariery pokończyć. Szczęśliwie się stało, że wreszcie doczekaliśmy się bardzo dobrego arbitra, profesjonalisty w każdym względzie, Szymona Marciniaka.

Poziom reprezentacji ma jakąś korelację z poziomem sędziów?

Na pewno. To że kadra będzie odnosiła sukcesy, będzie także nominowało polskich sędziów, jako tych, którzy reprezentują daną federację. To działa na zasadzie pewnych powiązań, choć ma też swoje obciążenia. Na przykład sędziowie hiszpańscy od kilkunastu lat nie mogą sędziować finału Ligi Mistrzów, bo zawsze gra tam drużyna hiszpańska. Często półfinały są przez te ekipy wręcz zdominowane, więc i ten poziom też jest dla arbitrów z Hiszpanii nieosiągalny. Nam na razie udział w finałach, czy nawet ćwierćfinałach Ligi Mistrzów nie grozi. Więc ta faza dla polskich sędziów jest otwarta i oby za kilka lat w tej grupie znalazł się również Szymon.

Na Euro prowadził trzy mecze, a w dwóch był arbitrem technicznym. To świadczy o uznaniu jego pracy?

Dokładnych statystyk nie analizowałem, natomiast ilość powołanych na turniej sędziów wskazywała jednoznacznie, że jadą tam sędziować trzy mecze. Niektórzy zakończyli szybciej, co wynikało z ich słabych występów, bądź kontuzji. Większość arbitrów limit dwóch – trzech spotkań wyczerpało.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska