Polska przy Eichenstrasse

Artur  Janowski
Artur Janowski
Wojciech, Józef oraz Helena Poliwodowie, a w tle nieistniejąca już opolska synagoga. Zdjęcie zrobiono przed 1938 rokiem. To wówczas Niemcy podpalili synagogę.
Wojciech, Józef oraz Helena Poliwodowie, a w tle nieistniejąca już opolska synagoga. Zdjęcie zrobiono przed 1938 rokiem. To wówczas Niemcy podpalili synagogę.
W niemieckim Opolu istniał skrawek niepodległej Polski. Zniknął 1 września 1939 roku.

Milczący świadek tej historii stoi przy ulicy Konsularnej 1. Kiedyś budynek był otoczony wysokim, prawie dwumetrowym murem, a nad jego bezpieczeństwem czuwał niemiecki policjant. 1 wrzesnai rano na posesję wkroczyło gestapo. Tajna policja zastała tylko kilka osób i spalone dokumenty. To był koniec Konsulatu Generalnego Rzeczpospolitej Polskiej w Opolu.

Placówka powstała wiosną 1920 roku
Pomiędzy 1922, a 1931 r. działała w Bytomiu. Gdy na powrót przeniesiono ją do Opola stosunki polsko-niemieckie były napięte. I to mimo, że u władzy nie było jeszcze Adolfa Hitlera. Podział Śląska po plebiscycie nigdy nie zadowolił ani Polski, ani Niemiec.

- Konsulat pełnił taką rolę jak obecnie działający konsulat niemiecki - opowiada Urszula Zajączkowska, dyrektor Muzeum Śląska Opolskiego. - Można więc w nim było załatwić wszelkie sprawy formalne np. wizę. Z drugiej strony jego pracownicy mieli pomagać i wspierać obywateli Polski, którzy zostali po stronie niemieckiej.

Ulokowanie placówki w Opolu nie było przypadkowe. W ówczesnym powiecie opolskim ludności polskiej było sporo. Konsulat był solą w oku władz niemieckich.
Wojciech Poliwoda, jego pracownik pisze we wspomnieniach, że Polacy byli szykanowani przez władze niemieckie, szczególnie w sprawach zawodowych i socjalnych.

- Konsulat miał co robić - wspomina Wojciech Poliwoda. - Telefony z naszej strony do władz niemieckich były bardzo częste. Tylko w nielicznych przypadkach, w których wina strony niemieckiej była ewidentna, przyznawano Polakom rację.

Niemcom nie podobała się aktywność konsulatu. Do pasji doprowadzał ich szczególnie konsul Leon Malholmme. To on zainicjował m.in. powstanie polskiego Klubu Konnej Jazdy, organizującego codzienne przejażdżki po okolicy.

Malholmme uwielbiał się pokazywać

na oficjalnych uroczystościach. Nie zaniedbywał też spotkań z Polakami mieszkającymi w podopolskich wsiach. Po kolejnym konnym rajdzie niemiecka prasa ochrzciła go Bauernfangerem, czyli łowcą chłopów. Przedwojenne napięcia pomiędzy Polską, a Niemcami spowodowały, że już w maju 1939 r. ówczesny konsul Jan Małęczyński zarządził ewakuację rodzin pracowników konsulatu przy ówczesnej Eichenstrasse. Po miesiącu tylko jedna wróciła z powrotom - Wojciecha Poliwody właśnie.

- Pytano, jak mogę narażać rodzinę? - wspominał później Poliwoda. - Odpowiadałem, że wojny nie będzie. Że w szaleństwo Hitlera nie wierzę.

Już w lipcu Poliwoda przekonał się, że Anglia z Francją nie ochronią go przed agresją w Opolu. W niedzielę 2 lipca 1939 r. pracownicy konsulatu poszli do kaplicy św. Sebastiana na polskie nabożeństwo. Przed zamkniętą kaplicą przywitali ich mężczyźni w brunatnych mundurach. Skandowali: "Precz, wy polskie świnie", "Precz z Polską".

Gdy Polacy próbowali przecisnąć się do środka, tłum pobił Poliwodę i zmasakrował Franciszka Poloczka. Wydarzenia odbiły się szerokim echem w polskiej prasie. Niemieckie władze tłumaczyły, że to Polacy są sami sobie winni, bo sprowokowali zajście.

Od lipca 1939 r. praca w konsulacie niemal zamarła

Zgodnie z instrukcjami z Warszawy, poufne akta placówki wywieziono do stolicy. Pozostałą dokumentację pracownicy spalili w kotłowni oraz na betonowym śmietniku w podwórzu. Personel już nie opuszczał budynku. Jedzenie zamawiano telefonicznie, korzystano też z zapasów kasyna, które zaopatrywano dzięki kursom do Polski samochodu dyplomatycznego. Wieczory spędzano grając w brydża i słuchając radia, donoszącego o kolejnych niemieckich prowokacjach.

Konsul przeniósł się do Katowic, dokąd codziennie dowożono mu służbowe dokumenty. W sierpniu w "Nowinach Codziennych", polskiej gazecie ukazującej się w Opolu, przedrukowano anonim wysłany do Marii Kwoczkowej. "My Niemcy z Opola radzilibyśmy pani wynieść się [...] Myśmy zaprzysięgli zemstę polskim świniom" - pisał jego autor. Tego i innych incydentów nawet optymizm Poliwody nie wytrzymał. 25 sierpnia jego rodzina wyjechała do Krakowa. On sam opuścił konsulat 27 sierpnia.

W budynku zostało pięć osób, które nie zdążyły się ewakuować. 1 września zostały internowane i przewiezione do Berlina, skąd potem wyjechały do Londynu i Paryża. Budynek konsulatu przeszedł na własność III Rzeszy. Pracownicy konsulatu mogli wrócić do Opola dopiero w 1945 roku. Wojciech Poliwoda był w jednej z pierwszych grup Polaków, przejmującej miasto od Rosjan.

Mimo, że centrum Opola było zniszczone, to konsulat zachował się niemal nietknięty. Władze miasta umieściły w nim stołówkę dla pracowników. Poliwoda - pierwszy powojenny kierownik urzędu stanu cywilnego w Opolu - mógł znów zamieszkać w konsulacie.

Dziś budynek jest prywatną własnością

Wypiękniał po niedawnym remoncie. Jerzy Poliwoda, syn Wojciecha opowiada, że gdy jego ojciec żył, to często prowadził wnuczków Rafała i Ryszarda na Konsularną. Z dumą pokazywał im konsulat. Uczył patriotyzmu.

- Budynek jest piękny, ale tablicę, która upamiętniała istnienie konsulatu zdjęto - martwi się Jerzy Poliwoda. - Źle byłoby, by gdzieś przepadła podczas remontu, a razem z nią pamięć o tej historii. Ja pamiętam, bo ja na Konsularnej się urodziłem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska