Pomidory z Monaru

Redakcja
Robert zawsze chciał pracować z końmi, ale dopiero niedawno uznał, że realizacja marzeń jest ważniejsza od dragów i wódy.
Robert zawsze chciał pracować z końmi, ale dopiero niedawno uznał, że realizacja marzeń jest ważniejsza od dragów i wódy. Paweł Stauffer
Gdyby Marek Kotański zobaczył ośrodek w Graczach, to pewnie by się złapał za głowę ze zdziwienia. Bo ośrodek kojarzy się raczej z gospodarstwem agroturystycznym. Ale leczą tu skutecznie.

Marek Łabudziński, terapeuta, ma taką teorię: dziś do ośrodków trafiają mentalne dzieci. Kilkanaście lat temu, na początku, do Monaru przyjeżdżali 30-, 40-latkowie będący na granicy życia i śmierci. Zaczynali brać herę, gdy mieli po 20-25 lat i mieli już za sobą pierwsze doświadczenia życiowe: pracę, rodzinę, dłuższą edukację. Trzeba im było przypominać, czym jest życie.

Współczesny narkoman to zupełnie inna kategoria. Biorą wszystko: prochy, alkohol, zioła... Zaczynają jako 12-, 13- latkowie. - Przychodzą do nas jako 25-latkowie, fizycznie zniszczeni, psychicznie - wciąż dzieci. My ich nie resocjalizujemy, lecz socjalizujemy - mówi pan Marek. - Uczymy, że życie jest wielowątkowe, składa się z obowiązków i przyjemności, trzeba tylko umieć z tego życia rozsądnie czerpać. Wakacje - owszem, ale należy na nie zasłużyć, być czystym i pracowitym.

Stąd monarowcy prowadzą od rana do wieczora gospodarstwo w Graczach - mają co robić: remontują, pasą i karmią zwierzęta, budują, plewią, uprawiają, porządkują. Ale mają też kanikułę i wolne weekendy. Tworzą własną sekcję rowerową, latem uczą się wspinaczki po skałkach, organizują spływy kajakowe. Zimą - wynajmują domek w Bielicach i uczą się jeździć na nartach. Korzystają z kursów językowych, zawodowych na spawaczy, operatorów wózków widłowych. Oczywiście nie wszyscy, tylko ci, którzy przeszli ścieżkę awansu w społeczności monarowskiej, poznali regułę ograniczonego zaufania.

- Bo początkowo narkoman jest mistrzem gry aktorskiej i symulacji. Nikt nie "wyczuje" lepiej jego gry jak inny narkoman. Więc nowicjusze mają swoich opiekunów. A gdy dociera do nich, na czym polega prawdziwe życie, to z czasem sami stają się opiekunami - mówi terapeuta.

Jest jak na ściance wspinaczkowej - jedni drugich ciągną do góry, ubezpieczają. Kto nie skorzysta - ten odpada.

Sielsko, anielsko
Owocowe drzewa z czereśniami i jabłkami. Folia, a pod nią żółcą się kwiaty pomidorów. Z grządek wystają marchew, pietruszka, rzodkiew i zioła. Szumi strumień z pobliskiego oczka wodnego. Nic tylko usiąść na werandzie, odpoczywać.

- Werandę wymyślił chłopak, który z zawodu jest projektantem. Na komputerze przyszykował szkice konstrukcji. A my zrobiliśmy, jak kazał - mówi Łukasz.
Łukasz to 32-letni mężczyzna, wiele rzeczy w życiu robił: malował mieszkania, domy budował. Brał kompot, poza tym kokę, LSD, amfę, dopalacze. Wszystko w różnych konfiguracjach, zapijane wódą. Pracował także za granicą. Uciekał przed włoską policją, gdy ta podejrzewała go o dilerkę nieczystego towaru.

Gdy kumpel, któremu dostarczyl działkę, omal nie wyzionął ducha w szpitalu - otrzeźwiał i zaczął kolejną ucieczkę - tym razem od ćpania. Najpierw do Polski, do Warszawy, potem do ośrodka na Opolszczyźnie. Były wzloty i upadki. Zaczął biegać w maratonach i jak zapewnia, zastrzyk serotoniny po wysiłku daje lepszego kopa niż to, co brał kiedyś.

Wkrótce - jako zupełnie czysty neofita będzie mógł opuścić Monar w Graczach.
- W każdej chwili mogę tu przyjechać do znajomych, odetchnąć - mówi.
Przechodzimy koło oczka wodnego - tutejszej dumy. W wodzie zamieszkał żółw, który dzieli miejsce z rybami i zaskrońcami. Czyli środowisko jest tu czyste i przyjazne. Jak to zwykle bywa w gospodarstwie agroturystycznym.
- Dostajemy trochę garmażerki z darów, ale w dużej mierze żywimy się z naszych upraw, niektórych rzeczy to się nawet nie przeje. Na przykład pomidorów.

Dosyć trutki
- O czwartej w nocy wstaję i podlewam pomidory. Wtedy w foliaku jest najlepsza temperatura, woda nie wyparuje, tylko wsiąknie w glebę, napoi rośliny - mówi Adam z Łomży. Z wykształcenia fryzjer. Kilka lat pracował w Polsce i w Islandii. - Fryzjer to dobry zawód- przyznaje. - Mogłem się nieźle ustawić, tym bardziej, że pracowałem w jednym z salonów dobrej sieci - mówi.

Zawód i talent przepalił, przepił, roztrwonił wraz z wódą i prochami. - Gdy nożyczki w rękach zaczęły mi latać, to już nikt do mnie nie przychodził się ściąć - mówi.
Pierwsze dwa piwa wlał w siebie, jak miał osiem lat. Dziecięcy organizm zareagował szokiem - chłopak padł i przespał cały dzień. 10 lat później kupował codziennie 0,7 litra czystej, brał też piguły - i zapominał o porażkach. Detoksy i terapie nie pomagały. Mógł być trzeźwy nawet kilka miesięcy, a potem i tak pękał. W końcu psychiatra mu powiedział, że tylko terapia długoterminowa może być skuteczna. Wylądował w Monarze. Przeszedł długą drogę - od nowicjusza (człowieka praktycznie bez praw w społeczności) do prezesa. Ale co będzie robił na zewnątrz, tego jeszcze nie wie… Nauczył się, że w życiu liczy się właściwy wybór, także tyczący zawodu. Może lepszy z niego ogrodnik niż fryzjer?

Nowalijki z grządek koło foliaka są jak malowane - marchewki pomarańczowe, soczyste i słodkie. Leżą w kuchni na blacie - wnet wylądują w zupie. Wokół same smakowite zapachy - na pieczyste szykowana jest kaczka. Nie jakaś sklepowa, tylko własnego chowu, ekologiczna, o szlachetnym mięsie. Zero chemii i sztucznej paszy. - Swoją życiową porcję trutki już przyjęliśmy - śmieją się kucharze.
Wyzwalacz - temat do obgadania

W pomieszczeniach stajni jest pusto - konie pasą się na łąkach. Za to obok, w chlewiku, przy jednym z boksów ciągle ktoś stoi na straży - trzeba patrzeć na "starą", czyli maciorę, która się oprosiła. Dziesięć różowych prosiaczków wygrzewa się pod lampą, a ich matka odsypia poród z boku. Jest zmęczona - mogłaby przygnieść małe.

Konie na pastwisku radośne prychają. I one - jak mieszkańcy ośrodka - mają bogate życiorysy. Starsze, spracowane, niektóre kontuzjowane. Jedna klacz ma rozedmę płuc, druga - kontuzję biodra. Nie pójdą na kabanosy.
- Zwierzęta wymagają szacunku - mówi Robert. Gdy przytula się do koni, te stają jak zaczarowane.

Robert już o godzinie 6.00 jest u świń i koni - karmi je, oporządza. Dopiero potem idzie na śniadanie. A po śniadaniu i odprawie kontynuuje pracę, bo w stajniach trwa remont boksów.

9 lat pracował przy koniach - w Polsce i w Holandii. Już jako dziecko brał udział w obozach jeździeckich, nawet trochę skakał przez przeszkody. Gdyby naprawdę chciał - być może byłby już instruktorem albo miał własne gospodarstwo z końmi. Ale widać nie chciał wystarczająco silnie, wolał narkotyki, więc marzenia są wciąż niespełnione.

- Opiekuję się 6 końmi. Wszystkie są piękne i mądre. Najbardziej lubię Anastazję, to klacz z klasą. Mądry jest też Sopel... - mówi.
Prawdziwe imię konia to Soplica. Ale tego imienia się nie używa w ośrodku, bo to imię toksyczne, kojarzy się nie z bohaterem "Pana Tadeusza", ale z wódką.
- Jest wyzwalaczem, powoduje skojarzenia ze sprawami, od których chcemy się odciąć - mówi Robert.

Wkrótce awansuje w społeczności na opiekuna - czyli będzie stał wyżej w hierarchii, ale też i będzie miał większą odpowiedzialność - za siebie i za innego człowieka, któremu wciąż bliżej jest do uzależnienia niż do wyzwolenia z niego.
- Gdy wyjdę z ośrodka, to zrobię kurs przewodnika turystyki konnej. Osiądę w Beskidach, będę jeździć z turystami po ścieżkach huculskich - planuje.
Z tym wyzwalaczami trzeba uważać. Robert pamięta, jak w górach, gdy wraz z innymi monarowcami uczył się jeździć na nartach, zobaczył na śniegu przy stoku butelkę po piwie.
- Natychmiast musiałem o tym pogadać z opiekunem - mówi.
Dlatego na każdych wakacyjnych wypadach są odprawy - poranne i wieczorne - tak jak w ośrodku. Te drugie to bardzo długie i wyczerpujące rozmowy. - I okazuje się, że z całego wielogodzinnego wyjścia do jaskiń ktoś zapamiętał, że mijana przez nas grupa turystów raczyła się piwem. Pamięta nazwę piwa, nie pamięta nazwy jaskini - mówi terapeuta Marek Łabudziński.

Kara za małą czarną
Wielu, którzy przyjeżdżają tu pierwszy raz, mówi: tu jest jak na wakacjach w agroturystyce: kury, konie, woda, ognisko... Jest ładnie, ale życie nie toczy się wokół wypoczynku. 6.30 pobudka (choć wielu zaczyna już pracę wcześniej - jak Robert i Adam). 7.10 - odprawa, 7.30 - śniadanie, 8.00 - praca na gospodarstwie, i tak do 16.00. Potem obiad. Terapia. Odprawa - dużo rozmów, o tym jak minął dzień, jaki będzie kolejny, o myślach, skojarzeniach, wyzwalaczach.
Wreszcie siedem i pół godziny snu. 6.30 - wszystko od nowa.

- Podczas pracy nie można pić kawy, niektórzy - ci uzależnieni od amfetaminy w ogóle nie mogą jej pić - mówi terapeuta. - Niedawno jeden chłopak złamał zakaz i napił się małej czarnej w czasie godzin pracy.

I tu widać, jak bardzo współczesne ośrodki Monaru różnią się od tych pierwotnych, tworzonych przez Kotańskiego. Dawniej za przewinienia były zdecydowane kary, bo narkomanowi trzeba było pokazać do jak niskiego poziomu sam się stoczył, że nie ma praw, nie ma poważania, nie ma nic. Więc na przykład golono winnemu głowę na łyso. - Działano na zasadzie ćwiczenia odruchów Pawłowa. - mówi terapeuta.

Dziś społeczność ośrodka przedstawiła kilka propozycji kary dla kawosza. Zdecydowano, że delikwent przez tydzień nie może pić kawy. Kotański pewnie by się zdziwił.

Na ośrodkach Monaru wiszą tabliczki NFZ, a pracują w nich certyfikowani terapeuci, nie możemy sobie pozwolić na nieszanowanie praw pacjenta - mówi Łabudziński. - Tu są ludzie, nasi klienci, dla każdego z nich szykujemy indywidualny program terapii.

Jeśli ktoś nie jest w stanie sprostać nawet mało restrykcyjnej karze - ten musi opuścić ośrodek. I z całej terapii są nici, wraca się na dno. Warto więc poddać się zakazowi picia kawy? Pewnie warto.

- Ale bywa różnie. Kiedyś byłem już prezesem, a więc bardzo wysoko w społeczności, i pojechałem do domu na parę dni. Sięgnąłem po alkohol - mówi Łukasz.

O tym, że ma prawo wrócić - zadecydowała społeczność. Wrócił - ale oddał wszystkie swoje prywatne rzeczy, został z niczym, spadł do pozycji nowicjusza. - To dopiero była nauczka - mówi. - Patrzyłem na domowników, opiekunów, którzy do tej pory byli niżej w hierarchii niż ja i miałem świadomość, że teraz to ja jestem na dnie. Nauczka wystarczyła mi do dziś.

Łukasz pojechał właśnie na kolejną przepustkę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska