Porażenie mózgowe nie przeszkodziło mieszkance Nysy w założeniu rodziny i skończeniu studiów

Klaudia Bochenek
Ola z Jasiem i Małgosią.
Ola z Jasiem i Małgosią. Klaudia Bochenek
Ola Majkrzak z Nysy ma 31 lat, męża, dwójkę dzieci, dyplom wyższej uczelni i apetyt na życie. Codziennie udowadnia sobie i innym, że porażenie mózgowe to nie koniec świata. Może to nawet początek.

Odrapana kamienica na peryferiach Nysy. Trochę schodów, żadnej windy. Jak niepełnosprawna Ola codziennie wdrapuje się na piętro? Jak sobie radzi z Małgosią na rękach, z Jaśkiem, z wózkiem...

- Otwórz Jasieńku i wpuść panią do domu - prosi 3,5-letniego brzdąca biegającego po mieszkaniu. Jaś majstruje przy zamku, ale widząc obcą osobę rezygnuje z gościnności. Ola musi interweniować. - Wstydliwy się zrobił, ale i tak mi pomaga, jak może - uśmiecha się młoda mama, a zza jej nogi wychyla się półtoraroczna Małgośka.

Ola gotuje obiad. Łokciem opiera się o blat, żeby nie stracić równowagi, drugą ręką trze buraki na tarce. Miesza, dolewa, dosypuje. Czasem coś upadnie jej na podłogę, nieraz się oparzy, albo skaleczy.
- No i co z tego. Trochę bólu, na który nie zwracam uwagi, w życiu są ważniejsze rzeczy, dramatyczniejsze sytuacje - mówi.

Ona wie o tym najlepiej. Od 31 lat choruje na porażenie mózgowe z niedowładem kończyn dolnych. Za nią już czternaście operacji, żmudne lata rehabilitacji i walki z samą sobą. Wbrew pozorom jednak choroba nie jest jej ulubionym powodem do narzekań.
- Pretensje do świata? Ja całe życie powinnam Pana Boga po piętach całować za to, że jednak chodzę. Że nie jestem przykuta do łózka. A przecież tak niewiele brakowało - opowiada - Razem ze mną urodziło się kilkoro wcześniaków i ponoć żaden wówczas nie przeżył. Ja życie zawdzięczam położnej, którą poznałam kilka lat temu, a która uparła się wówczas, że oprócz matki, będzie ratować jeszcze dziecko. Prawdopodobnie dzięki niej żyję...

Młoda mama jedną ręką parzy kawę, drugą sięga do mikrofali, żeby podgrzać Małgosi kaszkę w butelce. No i ciągle miesza tę zupę. Powoli człapie do lodówki przytrzymując się blatu. Trzeba jeszcze mięso rozmrozić! Rękami jakoś włada, nogi są zupełnie nieposłuszne - ona jedno, one swoje.

- Mimo to żyję jak każdy normalny człowiek, tylko u mnie wszystko trochę dłużej trwa - śmieje się. - Czasem kawę rozsypię na blat, albo wrzątek zamiast do szklanki leję sobie na rękę. Tym razem wrzątek ląduje prosto w szklance, trochę kawy na podłodze. Ola bierze szmatę, schyla się, żeby wytrzeć - powoli, w wytrenowany przez lata sposób.

- Nie zadręczam się, tylko codziennie walczę o każdy krok - mówi. - Jasne, że mogłabym się położyć, bo tak byłoby wygodniej. Ale wówczas prawdopodobnie już nigdy bym nie wstała. A przecież tyle życia jeszcze przed nią, tyle rzeczy do zrobienia. Choćby wychowanie latorośli. - Zajęcia mi wystarczy na najbliższe kilkanaście lat - śmieje się. - Dzieciaki nie dają mi taryfy ulgowej. Zwłaszcza Małgosia, bo jeszcze nie rozumie. Jasiek zaczyna już pytać. Ostatnio podczas spaceru zastanawiał się, kiedy mama zacznie normalnie chodzić. Znaczy - szybciej.
- Powiedziałam mu, że może kiedyś tak się stanie, ale dużo czasu jeszcze musi upłynąć - opowiada mama. - Więc on stwierdził, że w takiej sytuacji na razie będzie chodził powoli i czekał na mnie... Takie chwile dają jej siłę. Energię czerpie również z modlitwy, no i z przebywania ze swoja mamą, która jest...szalona. To ona uparła się, że Olka będzie żyć jak normalni, pełnosprawni ludzie.

- Jak miałam 12 lat wysłała mnie na obóz drużyn Nieprzetartego Szlaku. Na wózku inwalidzkim! - wspomina Ola. - Zobaczyłam ludzi z takimi problemami jak ja i uwierzyłam w siebie. No i tak mi zostało. Chociaż bywały chwile załamania i do dziś czasem je miewam. Ale nie demonizuję.

Nie ma czasu na roztkliwianie się nad sobą. Nawet jak się nie chce, to rano trzeba wstać, dzieciaki nakarmić, ogarnąć mieszkanie. Później jeszcze rehabilitacja, czasem spotkania z przyjaciółmi. - Udało mi się skończyć studia, założyć rodzinę. Ale to jeszcze nic w porównaniu z tym, co przeżyłam za młodu. Mnóstwo przygód z harcerzami, podróży, tysiące spotkań. Trochę mi do tego wszystkiego tęskno - zamyśla się.
Nie poddała się chorobie, pokochała świat, a on za to kopie ją po tyłku. Od dwóch lat bowiem Olka Majkrzak walczy z ZUS-em, urzędnikami i lekarzami orzecznikami o sprawiedliwość. Raz już chciano jej odebrać rentę: - Dlaczego? Bo mam rodzinę, dzieci, skończyłam studia. Takie były argumenty. Jedną batalię w sądzie wygrała, ale niewykluczone że przed nią kolejna. Rentę przyznano jej na czas określony - w maju dokument traci ważność.
- Pewnie znowu się zacznie - wzdycha Ola. - Po raz kolejny będę udowadniać, że nie dam rady pracować, bo kończyny mam nieposłuszne i wzrok nie ten...

- Każdy ma coś w życiu zapisane, a niepełnosprawność nie jest końcem świata - twierdzi. - To może być dopiero początek. Iskra boża, która uwrażliwia, pozwala dostrzec to, czego nigdy wcześniej nie widzieliśmy. W końcu zdrowie docenić potrafi tylko chory. Podobnie jak trzy schody, których pełnosprawni nie zauważają, a dla nas one stanowią czasem barierę nie do pokonania.

Chociaż... Od momentu, gdy wróciła z Ukrainy, gdzie krawężniki sięgają nawet kolan powiedziała sobie, że na ojczyznę narzekać już nie będzie: - Zresztą tak naprawdę nie o bariery fizyczne w tym wszystkim chodzi - przekonuje - Szkopuł w tym, żeby się przełamać i chcieć. No i mieć przy sobie kogoś, kto pomoże. Tak jak w tym naszym harcerskim, wciąż aktualnym haśle “Podaj mi dłoń, abym do mety mógł dobiec sam". Ja wciąż jeszcze biegnę...

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska